Ciepły sierpniowy poranek. Siedzimy przy stole. Radosna rozmowa rodzinna jak co niedziela. Z kuchni dobiega radosny odgłos świszczącego czajnika. Nagle za oknem słychać przeszywający, ogłuszający pisk... w chwilę później przerażający huk. Panika, krzyk, płacz zaczyna docierać do uszu w moment później. Ojciec wybiega na balkon. Wraca, nie mówiąc nic poza zdawkowym „pakujcie się". Wpadam do pokoju i biorę zupełnie zbędne rzeczy. Książka, płyty, odtwarzacz, który dostałem ma urodziny, rodzinne zdjęcie. Całą trójką wybiegamy przed blok. Dookoła nie ma nikogo, w powietrzu unosi się czarny nie opadający dym. Rozglądam się z niepokojem. Błądzę wzrokiem po okolicy szukając czegoś stałego, pewnego. Po chwili wyłaniają się ludzie zalani łzami, cali we krwi i pocie . Serce bije mi szybko. Odwracam się. Z sąsiedniego bloku nie zostało nic poza kupą gruzu. Na placu zaczyna się robić tłoczno. Każdy próbuje znaleźć kogoś bliskiego, zupełnie nieświadomie odłączyłem się od reszty rodziny. Stoję sam a wszystkie znajome twarze wydają się zupełnie obce. Sąsiedzi, koledzy z podwórka. Znam wszystkich, a ich nie rozpoznaje. Ktoś szarpie mnie za rękaw. Wojskowy z karabinem w zielonym mundurze. Młody człowiek mając może z 20 lat. „Gdzie Twoja rodzina?" pyta wręcz krzycząc. Ocknąłem się, ale nie umiałem mu odpowiedzieć. Ciągnie mnie za sobą. Wypada mi zdjęcie z rąk. Moje jedyne świadectwo kim jestem. Po chwili znajduję się w tłumie takich samych dzieciaków jak ja. Ale One płaczą. Stoję, czekam. Czas mijał tak szybko... Po chwili znowu czuję czyjś dotyk na ramieniu, ale ten jest zupełnie inny: ciepły, czuły, opiekuńczy. Odwracam się. Tak. To moja Mama. Padam jej w ramiona. Dopiero teraz zaczynam płakać. Strach mi na to nie pozwalał wcześniej. Idziemy razem. Cały czas obejmuję Ją. Stajemy przy ojcu, który nic nie mówi, choć jego twarz jest inna niż zwykle. Napięta, wykrzywiona w nieznany mi grymas. Stoimy tak, po czym ojciec na chwilę odwraca się do mnie. Wyjmuje coś z kieszeni, uśmiechając się przy tym jakby przez łzy. Zdjęcie... To, które mi wypadło. Stoimy tak jeszcze pewien czas. Otaczający nas dym powoli zaczyna opadać. Zaczyna się ściemniać i słońce staje się czerwone. Tonie gdzieś w błękicie nieba. Pozwalają nam wrócić do domu. Drzwi są otwarte, stół przewrócony, a z kuchni czuć spalony czajnik, cały czas stojący na kuchence. Mam zdjęcie - to jest najważniejsze nic innego się nie liczy. Siadamy do kolacji. Tym razem w ciszy i skupieniu. Nie pada żadne słowo. Jesteśmy razem. Tu nie potrzeba żadnych słów.
ten mógłby świetnie do niego pasować
zdania usypiają czujność czytającego
niczym miarowy stukot pociągu
nie można śpiewać piosenki na jednym dźwięku
bo wtedy nie wychodzi melodia tylko buczenie...
nic co by mnie poruszyło
nic co by mnie zachwyciło
a na dodatek interpunkcja szwankuje
w zdaniach dłuższych niż czterowyrazowe
"zdania usypiają czujność czytającego
niczym miarowy stukot pociągu
nie można śpiewać piosenki na jednym dźwięku
bo wtedy nie wychodzi melodia tylko buczenie..."