Literatura

Cmentarz (opowiadanie)

beblot

Papierosowy dym unosi się dookoła. Popiół pod wpływem oddechu delikatnie tańczy w popielniczce, która nienaturalnie, jest blisko mnie. Gaszę papierosa, ostatnie tchnienie, wypuszczam dym z ust. Zgnieciony pet jeszcze trochę się żarzy, lekki dymek ulatuje w powietrze. Wstaję, ubieram się, zakładam buty, szal, kurtkę. Wychodzę na ulice. Całe osnieżone, pełne śladów butów na chodnikach. Śnieg zasypał drogi. Nie widać ich czerni. Jedyna czerń to niebo nade mną. Poprzecinane małymi gwaizdami, które nie są większe od szpilek. Ktoś ponakłówał niebo? Podobnie czuję się idąc po chodniku. Nakłuty przez wzrok przechodniów. Oglądają się za mną, podśmiechują. Staram się nie zwracać na to uwagi. A może to tylko moja wyobraźnia. Przecież o tej godzinie nie ma już nikogo na ulicach. Spoglądam na komórkę, 00.34. Jej blask oślepieł mnie przez chwilę. Niezrażony idę dalej spoglądając na leniwe latarnie, świecące, posutawiane w rzędzie, latarnie, które oświetlają ulice, drogę jaką zamierzam przemierzyć teraz. Jedna z nich miga, w rytm bicia mego serca niemalże. Znak? Hehe, to by było miłe. Ale coż, przypadek. Jeden z wielu. Nia ma znaków, cudów. To wymysł ludzi, którzy chcą mieć złudną nadzieję. Nadzieję na magiczność tego świata. Choć dla mnie istnieje pierwiastek magiczny, jednak cały świat jest cholernie "rzeczywisty". Normalny. Racjonalny. Niewzruszony idę dalej. Mijam jakiś śmietnik, który zamiast wisieć, leży teraz na ziemi. Komuś się nudziło - przebiega mi przez głowę. Wzruszam ramionami. Dlaczego mnie to nie rusza? Podobnie jak nie ruszają mnie inne obrazki. Czuję się jakbym oglądał "Fakty". Kolejna statystyka - zginęło tylu, rannych więcej, wywrócono tyle śmietników. Straszne... Zastanawiam się jeszcze chwilę nad tym, ale podążam dalej swoją drogą, niemal automatycznie, jak robot. Ktoś mi włączył autopilota? A może zrobiłem to ja sam. Skręcam ostatni raz i widzę. Malutkie światełka prześwitujące przez gałęzie drzew, metalowy płot, słyszę ciszę jaka ogarnia to miejsce. Podchodzę bliżej. Otwieram bramę i wchodzę do środka. Spoglądam na komórke, 01.12. Późno. Wchodzę. Nagrobki pooświetlane zniczami, ślady stup zasypane przez śnieg. Właśnie, śnieg. Przecież zaczał padac jakieś 10 minut temu. Delikatnie upada na mnie. Spoglądam na płatki sniegu. Każdy podobno inny, nie trafimy nigdy na dwa identyczne. Dziwna myśl. Różne porównania mnie nachodzą. Podobne do ludzi? A biźniacy? Oni też są przecież inni. Zawsze znajdą się jakieś różnice (chyba, że chodzi tu o polityków). Spoglądam na nazwiska wygrawerowane na płytach. Daty urodzin, śmierci. Zdjęcia. Idę Aleją Aniołków. Miejsce gdzie spoczywają dzieci. Chyba najsmutniejsze miejsce tego cmentarza. Groby malutkie, w większości poniszczone. Na niektórych pali się mały znicz za 0,50 gr. Koszt pamięci? Tego nie moża przeliczyć na pieniądze. Niektóre płyty zapadłe, nagrobki popękane, zajęte przez mech. Skręcam, idę obok grobowców. Drzwi, mocne, drewniane, czasem metalowe. Groteska przemyka przez mój umysł - przecież nie uciekną. Szybko się otrząsam. Krokiem powolnym, spokojnym posuwam się do przodu. Uważam na każdy krok, aby nie poślizgnąc się na sniegu, lub zdradzieckim lodzie, przysypanym przez biały puch. Ośnieżone nagrobki przede mną. Zatrzymuję się przy jednym z nich. Odgarniam z niego upadłe na jesieni liście, upadły teraz śnieżek. Śnieżek? Zdrobnienia, tak mile działają na nasze uszy. Domek, piesek, cmentarzyk, grobik? Dlaczego niektórzy chcą doprowadzić do takiej degradacji emocjonalnej, niektórzych spraw. Aby były przyjemniejsze? Otoż nie, moi mili. Są momenty gdy życie musi być brutalnie prawdziwe, czasem wręcz naturalistycznie przedstawiać pewne sprawy. Pod moją ręką ukazał się napis. Nazwisko, daty, "Ojcze nasz". Nie znam tej osoby. Nigdy jej nie spotkałem. Data śmierci - 12.03.1984 r. 3 lata przed moimi narodzinami. Zastanawiam się nad jej historią. To kim był zmarły, jak żył. Zmarły - żył. Tak często o tym zapominamy. Stoję nad tym grobem kilka chwil, wpatrzony w migotlowy płomień znicza, w kształcie krzyża, który potem zostanie wyrzucony na śmieci. I tutaj nie będzie żadnej obrazy uczuć religijnych. W tych zniczach o kształtach Jezusa, Maryji, które lądują na śmietniku, wypalone, oczernione od ognia. W tym Ci wspaniali, bogobojni katolicy nie widzą nic złego. Otrząsam się, widzę teraz tylko plamki przed oczami. Chilkę stoję. Wyciągam paczkę papierosów. Zapalam, ogień z zapalniczki oświetla ławkę przede mną. Obok stoi jakiś krzak. Siadam. Spoglądam w górę. Nade mną drzewo rozpościera swe gałęzie chroniąć od cały czas padającego śniegu. Jedyne co słyszę to moje serce i oddech, gdy wypuszczam papierosowy dym. Księżyc stara się przebić przez brązowe ręce drzewa. Delikatnie poruszane przez wiatr, zdają się tańczyć w rytm ciszy świata. Spokój. Co czują ludzie w oddalonych o 20 m od cmentarza domach. Ciemno w pokojach, nie pali się najmniejsze światło. Gdyby nie lampy na ulicy nie widać by było ścieżek, którymi trzeba się poruszać. Palą się znicze, jakiś kot przebiegł, spojrzał na mnie, zdążyłem zobaczyć tylko błysk jego oczu. Uciekł. Może jemu się nie spodobało tutaj tak jak mi. A może wracał do domu. Chyba też powinienem. Ale nie chcę. Jeszcze nie teraz. Wstaję, rzucam papierosa za płot. Idę tam gdzie są najnowsze groby. Ale przechodzę tylko obok, nie zatrzymuję się nawet na chwilę. Podążam w dół. Kieruję się wzdłuż płotu. Wysoki. Muszę podskoczyć aby zobaczyć co się za nim kryje. Jakiś park, drzewa, choć najpierw pole, jakieś śmieci. Spoglądam na ulice, jakieś auto przejeżdza. Późny powrót do domu - myślę. Nagle za mną jakiś hałaś, przewrócone kwiaty w szklanym wazonie lądują na ziemi. Gdy odwróciłem głowę zauważyłem znowu blask kocich oczu. Nasz wzrok spotkał się na ułamek sekundy a po chwili zwierzak zniknał z mojego pola widzenia. Zszedłem z muru. Idę dalej, skręcam w prawo, znowu w prawo. Przeciskam się pomiędzy nagrobkami. Oni chyba nie mają nic przeciwko. Z powrotem wychodzę na alejkę obok grobowców. Wracam na miejsce gdzie jeszcze dziś był pogrzeb. Cały grób w kwatach, cała ziemia we łzach. Obok dół. Kto następny? Nie pchać się, miejsca starczy dla wszystkich. Tutaj też obowiązuje kolejka, tylko kto ją zna? Kto może mi powiedzieć gdzie ja w niej stoję? Słyszę ciche skrzypienie śniegu. Znowu kot. Patrzy na mnie, zatrzymał się obok mnie. Nie ucieka tym razem. Podszedł blisko, usiadł obok mnie. Delikatnie porusza ogonem po śniegu. Para leci mi z ust. Stoję tak dłuższą chwilę, spoglądam w dół. Kota nie ma. nie zauważyłem kiedy poszedł. Nie ma nawet śladów jego łap. Dziwne. Jednak niewzruszony postanawiam wrócić do domu. Patrzę na zegarek. 3.29. Tyle czasu tutaj spędziłem? Nie odczułem tego w żaden sposób. Cóż, zebrało się trochę tych dłuższych chwil zastanowień, chodzenia. Wychodzę, ztrzaskuję za sobą bramę. Zapalam papierosa. Czuję dziwną ulgę. Dym papierosowy miesza się z moim oddechem, leniwie unosząc się w świetle lamp, do góry, coraz wyżej. Wykonując chaotyczny taniec razem z powietrzem. Ziewam....

Please support us by using Babylon search engine


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
przysłano: 15 sierpnia 2008 (historia)

Inne teksty autora

Lęk - Skok
beblot

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca