Po raz kolejny mnie przyprawiłeś. Posypałeś moje idealnie ozdobione danie, podane na wyjątkowym talerzyku prababci, sypkim proszkiem o cierpkim smaku, zwanym prozaicznie nadzieją.
Moje powieki nie drgnęły kiedy dokonywałeś swego dzieła, dzisiaj jednak trzeźwo przesuwając palcem po pozacinanej od golenia łydce, zauważyłam, że polałeś mnie miodem. Chciałeś pokazać, jak jesteś wielki, łagodząc moją beznadziejność tą lepką, słodką substancją i pokazując, że dla ciebie wciąż stoję w miejscu? Przecież nie mogłeś. Twoje oczy mają w sobie za dużo łąki, mienią się zbyt wieloma kolorami całego Kilimandżaro, ażeby mogła to być prawda.
A może to moje spojrzenie na nasz prywatny kosmos dokonało obrotu o 180 stopni? Być może wyrastam z niebieskiej sukienki w kratkę, tej, na którą tak bardzo lubiłeś patrzeć, kiedy mama włożyła mi ją przez głowę. Może uważasz za żadną różnicę, wypukłość mojej, a wklęsłość twojej klatki piersiowej, smak świeżych pomidorów wczoraj, a dziś. Ja naprawdę pewnego dnia odsunę te cienkie karminowe zasłony z twojego narządu życia. Bezszelestnie cię obnażę, choć przecież i tak dobrze wiesz, że tego nie zrobię. Każdy z nas ma w sobie trochę egoizmu, ja chyba jednak nadal nie dorosłam do wylania go z tej małej dziewczynki, która wciąż we mnie mieszka.
Czy to nazywa się nieskończoność?
dopraw tylko ogonek do 'a' w nadziei:
'zwanym prozaicznie nadzieją'
i dajemy na pierszą stronę
żeby Diatado na jasnowidza wyszedł :)))