Spotkanie.

Piotr Łukasz Gabriel Czerwiński

 

 

<!-- /* Font Definitions */ @font-face {"Cambria Math"; panose-1:2 4 5 3 5 4 6 3 2 4; mso-font-charset:1; mso-generic-mso-font-format:other; mso-font-pitch:variable; mso-font-signature:0 0 0 0 0 0;} @font-face {panose-1:2 15 5 2 2 2 4 3 2 4; mso-font-charset:238; mso-generic-mso-font-pitch:variable; mso-font-signature:-1610611985 1073750139 0 0 159 0;} /* Style Definitions */ p.MsoNormal, li.MsoNormal, div.MsoNormal {mso-style-unhide:no; mso-style-qformat:yes; mso-style-parent:""; margin-top:0cm; margin-right:0cm; margin-left:0cm; mso-pagination:widow-orphan; "Calibri","sans-serif"; mso-ascii-mso-ascii-theme-font:minor-latin; mso-fareast-mso-fareast-theme-font:minor-latin; mso-hansi-mso-hansi-theme-font:minor-latin; mso-bidi-"Times New Roman"; mso-bidi-theme-font:minor-bidi; mso-fareast-language:EN-US;} span.MsoEndnoteReference {mso-style-noshow:yes; mso-style-priority:99; vertical-align:super;} p.MsoEndnoteText, li.MsoEndnoteText, div.MsoEndnoteText {mso-style-noshow:yes; mso-style-priority:99; mso-style-link:"Tekst przypisu końcowego Znak"; margin:0cm; mso-pagination:widow-orphan; "Calibri","sans-serif"; mso-ascii-mso-ascii-theme-font:minor-latin; mso-fareast-mso-fareast-theme-font:minor-latin; mso-hansi-mso-hansi-theme-font:minor-latin; mso-bidi-"Times New Roman"; mso-bidi-theme-font:minor-bidi; mso-fareast-language:EN-US;} span.TekstprzypisukocowegoZnak {mso-style-name:"Tekst przypisu końcowego Znak"; mso-style-noshow:yes; mso-style-priority:99; mso-style-unhide:no; mso-style-locked:yes; mso-style-link:"Tekst przypisu końcowego"; mso-ansi-mso-bidi-} .MsoChpDefault {mso-style-type:export-only; mso-default-props:yes; mso-ascii-mso-ascii-theme-font:minor-latin; mso-fareast-mso-fareast-theme-font:minor-latin; mso-hansi-mso-hansi-theme-font:minor-latin; mso-bidi-"Times New Roman"; mso-bidi-theme-font:minor-bidi; mso-fareast-language:EN-US;} .MsoPapDefault {mso-style-type:export-only; } /* Page Definitions */ @page {mso-footnote-separator:url("file:///E:/DOCUME~1/MASTER~1/USTAWI~1/Temp/msohtmlclip1/01/clip_header.htm") fs; mso-footnote-continuation-separator:url("file:///E:/DOCUME~1/MASTER~1/USTAWI~1/Temp/msohtmlclip1/01/clip_header.htm") fcs; mso-endnote-separator:url("file:///E:/DOCUME~1/MASTER~1/USTAWI~1/Temp/msohtmlclip1/01/clip_header.htm") es; mso-endnote-continuation-separator:url("file:///E:/DOCUME~1/MASTER~1/USTAWI~1/Temp/msohtmlclip1/01/clip_header.htm") ecs;} @page Section1 {size:595.3pt 841.9pt; margin:70.85pt 70.85pt 70.85pt 70.85pt; mso-header-margin:35.4pt; mso-footer-margin:35.4pt; mso-paper-source:0;} div.Section1 {page:Section1;} -->

Cela oświetlona  była  tylko z zewnątrz  migotliwym światłem dwóch pochodni, nie posiadała okien , dzięki czemu w jej przedniej części panował przyjemny półmrok, a im dalej od krat tym bardziej gęstniała ciemność . Nie było to duże pomieszczenie, mogło pomieścić, gdyby się uprzeć  może 20 skazańców, ale tylko wtedy gdyby wszyscy z nich stali. Teraz jednakże była zajmowana przez jednego więźnia, który siedział w niedbałej pozycji pod ścianą naprzeciw krat. Chyba spał, ale trudno to było stwierdzić gdyż większa część jego ciała spoczywała w cieniu, oddychał miarowo, spokojnie zupełnie nie jak osoba osadzona w  najpilniej strzeżonym lochu zamku lokalnego możnowładcy.

Od ścian z grubo ciosanego kamienia, chyba granitu, kolejny już raz w ciągu ostatnich kilku godzin zaczął się odbijać jęki torturowanego biedaka. Gdyby więzień wsłuchiwał się w nie mógłby dowiedzieć się wiele o ostatniej próbie zamachu na księcia oraz o innych rozlicznych intrygach jakie mają wciąż miejsce na dworze kilkadziesiąt metrów powyżej. Zawodzenie z Sali tortur przeszło z bardzo wylewnego zeznania przeszło w serię urywanych wrzasków i błagań o litość, po czym stało się już tylko zlepkiem nieartykułowanych dźwięków dobywających się coraz ciszej z gardła zdartego tymi nieludzkimi krzykami. Niedługo umilkło całkowicie. Ciszę ostatniego poziomu wiezienia znów zakłóciły hałasy, ale czy od ostatniego razu minęła godzina czy tylko parę minut   trudno stwierdzić gdyż nic się nie zmieniło od tamtego czasu. Nowe dźwięki nie pasowały do tego dość ponurego miejsca, były jak gdyby stłumione. Stare mury przyzwyczajone do odgłosów ciężkich buciorów, głośnych przekleństw i jęków potępieńców  przyjmowały ciche, choć niezdarne kroki i szepty ze schodów na prawo od celi ,  z lekką ulgą oraz, jak to miały w zwyczaju, echem, które doprowadziły, poprzez wielo wiekowe praktyki, do perfekcji .  Po tych schodach, w wielu miejscach już kruszących się, pogryzionych przez nieubłagany czas, schodziło kilku strażników niosących na prowizorycznych noszach ciało młodzieńca z twarzą zakrytą długimi kasztanowymi włosami. Strażnicy ci zdawali się nie pasować od tego miejsca, ich twarze przyzwyczajone do patrzenia na wszelkie okropności, przywykłe do ludzkiego cierpienia, którego często sami byli sprawcami, teraz przysłaniał cień niekrytego strachu. Ich ręce łapiące za broń przy lada okazji, zawsze spokojnie wymierzające i oddające strzał pomimo litrów wypitego alkoholu, którym raczyli się przy każdej okazji, a czasami bez niej; trzęsły się bynajmniej nie z powodu ubogiej w magnez diety. Tak, wydawali się być kłębkami nerwów. Komizmu im dodawały czy też może raczej wzbudzały litość szmaciane nakładki w jakie wcisnęli swe ciężkie wojskowe buty najwyraźniej w celu stłumienia kroków. Ogólnemu przestrachowi nie poddawał się jedynie najmłodszy z przybyłych, chyba dopiero co przydzielony do służby, wyglądający na jakieś 25 lat blondyn, który w przeciwieństwie do swych kompanów nie tylko nie zdradzał zdenerwowania, ale równocześnie wydawał się być zażenowany ich zachowaniem. Schodzili powoli, starając się nie wydać przy tym żadnego dźwięku. Gdy  już znaleźli się na dole skierowali się do na lewo, gdzie dziesięć metrów od schodów przetrzymywany był jedyny na tym poziomie więzień. Szli zachowując się równie ostrożnie co wcześniej. Zniecierpliwiony młodzieniec nie mogąc już najwyraźniej znieść zachowania kompanów; zaczął zaczepiać  kapitana wypytując co to wszystko ma znaczyć. Kapitan ze zwykłym sobie wdziękiem rzucił mu kolejno siarczyste przekleństwo, groźbę i rozkaz zamknięcia się. Co wcale nie zniechęciło pytającego, który zaczął się domagać więcej mówiącej odpowiedzi. Kapitan zachowując resztki cierpliwości szeptem wyjaśnił, dość obrazowo i nie szczędząc przy tym przekleństw, co więzień może mu zrobić jak się obudzi. Tego jednakże było już za wiele jak na jedną blond głowę, ów niecierpliwy młodzieniec był jedynym blondynem wśród strażników, więc zaczął wrzeszcząc wyrażać się równie malowniczo co on mógłby zrobić więzionemu, gdzie ma tego więźnia oraz co sądzi o reszcie straży więziennej. Gdy przywoływał ostatnią kurwę nastąpił splot kilku nieszczęśliwych dla niego okoliczności. Właśnie podeszli pod kraty celi, do której zmierzali i zaraz po zatrzymaniu się, nim którykolwiek z obrażonych zdążył zareagować na padłe słowa, więziony pojawił się pod kratami, chociaż każdy z eskortujących mógł przysiąc, że pojawił się w ułamku sekundy, co było nieprawdopodobne zażywszy na odległości jaką musiałby przebyć[i]. Nie byłoby to może w jakikolwiek fatalne, gdyby nie fakt, iż ten krzykacz trzymał nosze za lewy, tylni drąg, więc teraz znajdował się najbliżej krat. Został w mgnieniu oka pochwycony, jedną ręką, przez więźnia i ciśnięty o przeciwległą ścianę. Przybyli stali oniemiali, nie zwracając uwagi na powoli zsuwające się ciało z noszy. Ich wzrok spoczął na twarzy więzionego, która bacznie się im przyglądała. Była to twarz młodzieńca o raczej pociągłych rysach, według kobiet określana jako „ zabójczo przystojna ”,  ale oczy; oczy były upiorne, nie, to nie jest dobre określenie, trudno takowe w ogóle znaleźć gdyż ich białka były zupełnie czarne, a tęczówki jaskrawo białe, wręcz świeciły. Gdyby nie one wyglądał by na zwyczajnego siedemnastolatka ubranego w ciemne dżinsy i luźną koszulę. Najbardziej hipnotyzowały one dopiero co przebudzonego z omdlenia blondyna.

- Lepiej słuchaj starszych… tym bardziej jeśli są twoimi przełożonymi, a ty chcesz jeszcze trochę pożyć kretynie. I jeszcze jedna dobra rada: nie obrażaj nieznajomych, również dla własnego dobra.

- Jak śmiesz!?- krzyknął ledwo co widząc na oczy i łapiąc za upadły obok niego karabin, prawie na oślep, wystrzelił cały magazynek w kierunku z którego przyleciał. Gdy minął huk, spotęgowany echem, cały się trzęsąc wstał i by lepiej móc przepatrzyć się jakich zniszczeń dokonał. Jednakże zamiast tryumfu zagościło na jego twarzy zdumienie, tak wielkie, iż wręcz przybrało formę głupkowatego grymasu, gdyż nic się nie zmieniło. Jego niespodziewany oprawca stał jak przedtem tak jak i pozostali strażnicy. Tylko sterta pocisków leżała pod kratami.

- Trudno ci było się domyślić, że jako jedyny więzień na najgłębszym poziomie lochów, jestem na tyle niebezpieczny by cela była obwarowana wieloma niecodziennymi zabezpieczeniami? No cóż, ale za głupotę się płaci. – kończąc mówić młodzieniec z zza krat podszedł do drzwi i lekko je pchnął. Ustąpiły, odziwo. – Teraz patrz.

Nie było na co patrzeć  ponieważ ruchy skazańca były na tyle szybkie by nikt z obecnych nie był w stanie ich śledzić. Za to dobrze były widoczne ich skutki. Blondyn w jednej chwili trzasnął plecami o sklepienie, które znajdowało się jakieś dwa i pół metra nad posadzką, i wylądował płasko torsem na niej. Z rozbitej czaszki posączyła się stróżka świeżej krwi. Oswobodzony powrócił po ataku jak gdyby nigdy nic do celi. Rzucając z uśmieszkiem pęk ciężkich kluczy.

- Musiałeś go tak załatwić ?- krzyknął kapitan wyraźnie wpieniony zaistniałą sytuacją.

- Jakoś tak wyszło… A właśnie: kogo mi tu niesiecie, myślałem, że to jednoosobowy lokal.

- Nadworny mówił, że się znacie.- rzekł kapitan odsłaniając wcześniej zakrytą twarz eskortowanego, który teraz prawie już leżał na kamieniach, tylko jeszcze karkiem opierając się o nosze. – Podobno jest jak ty czarujacy. – tu zaśmiał się ze swojego żartu. – Skoro nie możemy już ci go cichczem podłorzuć to zostawiam go pod twoja opieką.

Strażnicy puścili nosze, i zabrali się z lochu jak najszybciej tylko mogli. Nim wyszedł kapitan wręczył czarnookiemu torbę, w której jak wyjaśnił były lekarstwa i jakaś błyskotka, która „na pewno pomoże”.

Więzień jeszcze chwilę stał przy pozostawionym lustrując zawartość torby.

-  Widzę, że spotykamy się w nieciekawych okolicznościach. Ech… życie. Ten kuglaż księcia myśli, że ten kamyczek pomoże… – mówił komentując znaleziony w torbie naszyjnik z agatem – to nawet nie ocuci cię…

Gdy skończył wciągnął kolegę do celi, zamknął drzwi i po wygodnym ułożeniu go na sienniku sam usiadł powrotem w cieniu. Czas znowu zaczął płynąć w ciszy.



[i]

Piotr Łukasz Gabriel Czerwiński
Piotr Łukasz Gabriel Czerwiński
Opowiadanie · 31 sierpnia 2008
anonim