GOŁĘBIE
Moje balkonowe stado składa się z trzech gołębich rodów. Lamparty, to te mniejsze od wszystkich, z jasnym upierzeniem, poplamionym granatowymi cętkami. Przeważnie siedzą na parapecie i są ostatnimi w kolejce do jedzenia. Znają swoje miejsce. Nigdy nie wchodzą w środek rozsypanego ziarna i dziobią po obrzeżach. Ich pokora przekłada się na bardzo rodzinne relacje. Dbają
o swoje potomstwo, a jajka znoszą gdzie popadnie. Lamparty są najliczniejszą grupą mojego stada.
Dynastią środkową w ptasiej hierarchii są Kury - tak je nazwałem. Hałaśliwe i najodważniejsze ze wszystkich, okupują poręcz balkonową. Jasne, prawie białe, mają na szyjach czarną otoczkę. Podchodzą pod drzwi i zaglądają do mieszkania, dziobią w szybę i gruchają doniośle. Są największe i najsilniejsze, ale rządzą tylko Lampartami, które są zbyt pokorne, by walczyć o pozycję
w balkonowej władzy.
Nad wszystkimi gołębiami sprawują rządy ciemne, prawie czarne z białą lotką w lewym skrzydle, przewodnicy. Piórka, nazwane tak od białego akcentu, pierwsze zaczynają jedzenie
i zawsze są w centrum. Szefem piórkowego stada jest stary samiec bez jednego oka, nazwany Piratem. Natomiast, całym balkonem rządzi niewiele większa od gołębia, moja suczka, Norka. Przegania Kury, obojętnie przechodzi obok Lampartów i ze strachem ucieka przed Piórkami. Zna balkonowe zwyczaje.
Do zaokiennych postaci zaliczam jeszcze moją sąsiadkę, Helę. Właśnie skończyła dziewięćdziesiąt lat i nabyła dziewięćdziesiątą chorobę. Hela jest wrogiem wszystkiego, co żywe na balkonie. Nie rusza się zbyt żwawo i ma tendencję do wywracania się na plecy. Gdy upadnie, sama już nie wstaje. Wali wtedy laską o podłogę, przywołując sąsiada, czyli mnie. Szczególnie nienawidzi gołębi, a Norkę toleruje tylko ze względu na moją pomoc.
- Ty, Cyngiel, kiedyś się dorobisz! - przestrzega. - Dorobisz się jakiegoś kolegium, aż cię pokręci.
- Może nie, pani Helu - odpowiadam grzecznie. - Same przylatują i co mam zrobić? Jeść nie dawać? To grzech.
- Głupiś, Cyngiel.
Hela, gdy przymyka oczy, przypomina starą porcelanę. Zamyka się do wewnątrz i nie ma jej obok. Jest tylko świszczący oddech i zapach maści cynkowej, wtedy wstaję cichutko i wychodzę. Mam klucz od jej mieszkania, tak na wszelki wypadek, na okoliczność nieszczęścia, albo szczęścia - jak mówi Hela. Odchodzę do siebie i wiem, że już blisko, gdy odejdę ostatni raz, a klucze zostawię na stole, jakiejś kuzynce, czy innej krewnej.
- Głupiś, Cyngiel - powtarza. - Otwórz lodówkę i weź sobie dziesięć jajek. Siostrzenica ze wsi nawiozła. - Bo taka jest moja Hela kochana.
*
Od dwóch dni nie widzę Pirata, a Piórka żyją w rozproszeniu i nie przypominają panującego rodu. Kury wyczuwają nieobecność przewodnika
i wprowadzają anarchię. Biją niemiłosiernie Lamparty i przeciwstawiają się dominującym Piórkom. Pirat zaginął i nie wiem czy jeszcze powróci. Na balkonie zrobiło się głośno. Gołębie walczą o panowanie.
- Pan Cyngiel? - W drzwiach stoi młody policjant. Przestępuje z nogi na nogę jak dziecko w potrzebie i pokazuje blachę. - Koński jestem, dzielnicowy. Nowy dzielnicowy, panie Cyngiel jestem.
- No, tak - odpowiadam. - Jeżeli powiem, że jest mi przyjemnie, to skłamię, ale niech pan wchodzi, panie... Jak?
- Koński, nie? Przecież mówię.
Wchodzi i pcha się do pokoju. Potem siada w moim fotelu i wyciąga z teczki jakieś papierzyska, i gapi się na nie, że niby taki mądry. Udaję absolutną obojętność i zapalam papierosa, a żeby go zdenerwować, stawiam na stole ćwiartkę wódki i dwa kieliszki.
- Jednego? - pytam z kamienną miną. - Lubi pan czasem? Co?
- Coś pan zgłupiał? - odpowiada. - Ja nie jestem tutaj towarzysko, miły panie, ale dziękuję, no jasne, towarzysko zawsze można.
- Co też pana do mnie sprowadza?
- No właśnie - podtyka mi pod nos jakiś papier. - Mamy donos na pana, panie Cyngiel. Mało tego, mamy sprawę do sądu grodzkiego. Jednym słowem, nie jest dobrze.
- Czyli, że co? Panie Koński.
- Czyli będzie sprawa. Sprawa sądowa, panie Cyngiel. A o co? No, właśnie.
O jakieś osrajdachy! Pan dokarmia gołębie i czyni to na swoim balkonie.
- Pirat nie wrócił, panie Koński.
- Co? - patrzy na mnie zdziwiony. - Jaki pirat, do diabła!
- No, ten bez oka, Pirat, taki ważny ktoś. Nawet pan nie wie, jak ważny.
- Co to za jeden? Ten Pirat, gdzie mieszka?
- Kto go wie? Gdzieś mieszka, albo mieszkał? - nalewam sobie wódki. - Może już nie żyje? Może zabity gdzieś leży?
- Panie! Niech pan zagadkami nie gada. Do rzeczy, panie Cyngiel!
- Można powiedzieć, że wyszedł z domu i do dziś nie powrócił.
- Cholera jasna! - dzielnicowy wyjął notes. - Teraz ja to muszę wszystko zapisać. Dodałeś mi pan roboty! Może jednak wróci?
- Może tak, a może matka natura go zjadła? Ktoś kogoś zjada przecież... Żeby żyć.
- No nie!
- A wracając do gołębi - kończę temat z Piratem. - Jakie gołębie ja karmię? Proszę to nazwać konkretnie. Podać rodzaj karmy i gatunek. Niech się pan nie dziwi, bo to ważne informacje. Od rodzaju karmy zależy wysokość kary, panie Koński. Proszę podejść do okna i pokazać mi te dokarmiane ptaki. Corpus delicti, mówi to panu coś? Mnie gówno obchodzi, co tam ktoś napisał, a pan niech blokersów goni po piwnicach i dupy nie zawraca. Rozumiemy się?
- No... Pan coś nerwowy... Ja mam obowiązek i nic mi do gołębi, ale sam pan rozumie, nie? Tu sprawa w sądzie, a panu ktoś zaginął i bez wieści...
- Panie dzielnicowy - przerywam. - Niech mi pan zostawi wezwanie. Dzisiaj nie mam czasu. Nie mam, bo czekam na Pirata, dobrze?
- Dobrze. Mnie wsio ryba. Może ten Pirat znajdzie się do naszego spotkania - wyciąga druczek i wypisuje. - Proszę. Za dwa dni się widzimy. Tutaj wszystko zapisane.
Ledwie wyszedł, słyszę za ścianą stukanie. To Hela leży na plecach i wali laską o ziemię. Muszę iść i kolejny raz uratować jej życie. Ona tam leży i modli się bym nie przyszedł.
*
Mój pirat wrócił! Zobaczyłem go dzisiaj rano, gdy sypałem pszenicę na balkon. Przechadzał się dumny po poręczy i gruchał radośnie, a Kury nie odważyły się wchodzić mu w drogę. Najgorsze jest to, że wrócił ranny. Miał zakrwawione nogi. Mało tego, nogi były związane zieloną żyłką. Hela doradziła bym złapał Pirata i uwolnił go z pęt, ale jak złapać dzikiego gołębia? Długo wabiłem go ziarnem. Gdy się uspokoił i wszedł na balkon, zarzuciłem na niego ręcznik. Udało się. Obciąłem krepującą żyłkę, a rany nasmarowałem jakąś maścią gojącą, od Heli. Pirat żyje i przewodzi gołębiom na moim balkonie.
W kilka dni od powrotu Pirata, umarła Hela. Znalazłem ją wciśniętą pomiędzy klozetem, a wanną. Nie miała laski pod ręką, nie miała, czym zapukać w podłogę. Może tak chciała? Może specjalnie, do toalety wyszła bez podpórki? By nikt nie przybiegł na czas? Kto to wie? Jej spękana porcelana rozsypała się bez żadnego dźwięku.
W sądzie wygrałem sprawę. Wszystkie szkody wyrządzone przez ptaki poszły w zapomnienie. Pomogła mi zza grobu Hela. Wzięła winę na siebie, a właściwie ja tę winę przerzuciłem na nieboszczkę. Na pewno tak by chciała, bo taka była moja Hela kochana.
"na okoliczność nieszczęścia, albo szczęścia" - przed pierwszym "albo" chyba nie stawiamy przecinka
"Bo taka jest moja Hela kochana." - hmm "bo" jest bardzo konieczne?
przy tych gołębiach przypomniała mi się scena z filmu "Pręgi" - Żebrowski miał parapet nadziewany gwoździami, między które regularnie sypał chleb dla gołębi. myślę, że nie spotykał się z ptasimi odchodami na swoim parapecie i sąsiedzi też mieli spokój.
tak jeszcze od strony technicznej, to miejscami wydaje mi się, że za dużo tego "i". niby jest ono nawet typowe dla tekstów stylizowanych na oralne, ale... mi taki nadmiar troszkę przeszkadza.
co do treści tekstu: bardzo lubię obrazki z życia, zwłaszcza, gdy są opisywane z jakimś sensem, z umiejętnością zaciekawienia czytelnika. tak, zdecydowanie podoba mi się ten tekst. cieszę się, że zjawił się ktoś na wywrocie, kto poprowadzi prozę ku wyższemu poziomowi.
aaa... i jeszcze końcówka - trochę mi się jednak wydaje, że tekst został zakończony na chybcika, żeby nie był zbyt długi albo zabrakło pomysłu na nieco bardziej rozwinięte.
pozdrawiam
Uwagi wezmę sobie do derca.
Proza na wywrocie może być jeszcze lepsza jeżeli ludzie będą o niej rozmawiać, pisać komentarze i oceniać. Tak się jednak dzieje jak na większości literackich stron. Komentuje się poezję, a proza leży odłogiem. Wiersze sa krótkie i nie wymagają wysiłku intelektualnego. Wszak wszystko jest poezją, nie?
stwierdze jeszcze, że się mi nieczęsto zdarza tak czytac. z taką przyjemnością. klimat budujesz niesamowicie prawdziwy.
Dzięki Jurko za świetną historię - prostą, ale mistrzowsko opowiedzianą.
Widzę, że inni opiekunowie się nie pojawiają, ślę więc Helę z gołąbkami na pierwszą stronę.