Literatura

Midnight is where the day begins (tytuł roboczy) - rozdział I (opowiadanie)

Jade Barrow

Zalążek powieści... projekt długoterminowy, ostatnio niestety przystanął.

- Rob? Robert? - na strychu rozległ się młody, dźwięczny głos. Do skąpanego w mroku pomieszczenia weszła dość niska, ciemnowłosa dziewczyna. Przeszła kilka kroków, ostrożnie stawiając kroki w ciemności. Była dość niska, miała na sobie czarną, krótką sukienkę, która podkreślała nienaganną figurę. Uśmiechała się, w jej piwnych oczach dostrzec można było radość. Znalazła włącznik lampy, po chwili pomieszczenie ukazało się wyraźniej w świetle żarówki.

Na mnóstwie hebanowych mebli, półek, komód, szafek stały różnego rodzaju antyki, począwszy od porcelanowych figurek, ksiąg w skórzanych oprawach, fotografii, aż do części zbroi, czy uzbrojenia. Wszystko ułożone, pozbawione najmniejszego pyłku kurzu. Większość powierzchni sporych rozmiarów biurka zajmował z lekka pożółkłe już dokumenty. wielkim biurku rozpościerała się masa lekko pożółkłych dokumentów. Uwagę dziewczyny przykuła kartka, pisana odręcznie, niedawno. Podeszła bliżej odczytując pozostawiony pochylonym pismem tekst:. „Nie ma mnie. Klient. Baw się dobrze, Nicky! RCdV". Dziewczyna westchnęła. Podeszła do stojącego nieopodal lustra i poprawiła kolczyk. Wygładziła suknię, próbując się uśmiechnąć. "Następnym razem ci nie odpuszczę, panie Macphisto" - zwróciła się w myśli do nieobecnego. Opuściła strych tanecznym krokiem. Nuciła pod nosem piosenkę, przy której miała nadzieję dobrze bawić się tej nocy.

Dyrektor miejskiego banku krwi nerwowo stukał palcami w okno. Było już późno, powinien był dawno wyjść do domu. Czekał na ważny telefon. Od kiedy jedna z klinik zaoferowała mu współpracę ciepła posadka okazała się kadzią pełną rozżarzonych węgli.

Układ miał być prosty: klinika jest stałym klientem banku krwi, jako, że mają dużo pacjentów i własny oddział ratowniczy krew jest im bardzo potrzebna, dostają ją, kiedy tylko żywnie im się podoba. Z uwagi na to, że włamania do instytucji, z rodzaju których jedną miał przyjemność kierować były częste, a duże ilości krwi ginęły bez śladu, druga strona postawiła warunek.

Za zaofiarowane fundusze kierownik miał założyć dodatkowe systemy ochronne. Czujniki laserowe, system kamer, całodobowa obecność ochroniarzy. Bank krwi bardziej przypominał bank szwajcarski, stał się istną twierdzą. „Ale dzięki temu mamy szansę prosperować..." - pomyślał mężczyzna. Nerwowo spojrzał na zegarek.

Zbliżała się północ. Przeklęci lekarze, każą czekać na telefon i pakują się w operacje trwające pół nocy. Dyrektor przetarł zroszone potem czoło wymiętą chustką, po czym z drżeniem ręki wcisnął ją z powrotem do kieszeni. Zatonął ciężko w skórzanym fotelu. Ukrył twarz w dłoniach. Powrócił obraz, który był jego zmorą od kilku dni.

Za każdym razem, gdy opuszczał budynek po zmierzchu, wychodził do sklepu, parkował auto miał wrażenie, że jest obserwowany. To uczucie było obecne w jego sercu, gdy tylko zrealizował program rozbudowania systemu ochrony. Usiłował dojrzeć chociażby sylwetkę natręta, jakiś szczegół, który mógłby podać policji.

Wszystko, co zdołał ujrzeć, zlewało się w czarną plamę. Gdyby przekazał to stróżom prawa, ich jedyną reakcją byłby szczery śmiech.

„Cząstka materii, niewyraźna, znikająca szybciej, niż oko jest w stanie przyzwyczaić się do jej kształtu. Mimo tego cały czas czuję się obserwowany. Czuję na sobie wzrok... łowcy, mam wrażenie, że jestem czyjąś zwierzyną, zamknięty w pułapce, zaszczuty, czekam aż mnie złapie..."

Mężczyzna ponownie odsłuchał nagrania swojego zdławionego strachem głosu z dyktafonu, któremu zwierzał się ze swoich lęków. Zatrzymał taśmę i odłożył sprzęt do jednej z szuflad biurka. Zaczynał wątpić w powodzenie układu, ale teraz nie miał odwrotu. Wszystko było już zatwierdzone i wykonane. Mógł zawsze podać się do dymisji, opuścić niebezpieczną posadę, zapomnieć o profitach umowy...

Dzwonek telefonu przerwał jego rozmyślania i wystraszył jeszcze bardziej. Spojrzał na wyświetlacz, znajomy numer lekarza z kliniki pulsował jasnymi cyframi. Przyłożył telefon do ucha i przełykając z trudem ślinę odebrał połączenie.

- Tak? To pan? - zapytał niepewnie

- Ależ oczywiście, spokojnie panie Haley. Dzisiaj przyślemy kogoś po pierwszy transport. - w słuchawce odezwał się niski głos drugiego mężczyzny. - Coś pana niepokoi? - zapytał słysząc przyspieszony, urywany oddech dyrektora.

- Może to wyda się panu idiotyczne...

- Proszę mówić. - zachęcił głos z nutką zaciekawienia

- Od kiedy zrealizowałem moją część umowy czuję się śledzony, nie wiem, kto to, nigdy nie jestem w stanie zauważyć. Nie jestem pewien, czy to bezpieczny układ.

- Nie powinien pan wątpić, panie Haley. Włożył pan dużo trudu w rozbudowanie banku, jest pan przemęczony, należy się panu odpoczynek, to pewnie brak snu tak na pana działa. Wiem, jak to jest, nie mogłem zadzwonić wcześniej. Ważna...operacja - tłumaczył mężczyzna po drugiej stronie.

- Naturalnie, rozumiem. Chyba ma pan rację. - Haley poluzował krawat. - Dziękuję i dobranoc...

- Wszystko jest pod kontrolą, niech pan odpocznie, zajmiemy się resztą - odparł głos w słuchawce tonem pewności siebie i zadowolenia i rozłączył się.

Stojący na dachu banku krwi postawny mężczyzna w czarnym, kevlarowym kombinezonie nasunął na czoło noktowizor i rzucił okiem na migający pager. Przeczytawszy wiadomość pozwolił pomrukowi zadowolenia dobyć się spod maski bojowej okrywającej jego twarz.. Zdjął z pleców kuszę i przyłożył do ust krótkofalówkę.

  - Miejcie się na baczności, chłopcy. Być może to nasza szczęśliwa noc. Jest sygnał, że przynęta    jest śledzona przez niezidentyfikowanego sprawcę. Złapmy to długozębe draństwo. Postarajcie się nie spaprać tej roboty, chleb kosztuje.

Po chwili usłyszał potwierdzenia przekazu od podwładnych. Niektórzy silili się na mało udane riposty. Mężczyzna wyjął zza pasa drewniany, ostro zakończony kołek i sprawnie załadował go do kuszy. Zsunął na oczy noktowizor i zmienił widok na podczerwień. Ostatni raz rozejrzał się z góry po okolicy po czym zszedł z dachu.

 

Noc była wyjątkowo pogodna jak na jesień. Chmury odsłoniły księżyc w pierwszej kwadrze. Jego światło bledło przy neonowych latarniach, ale one z kolei raziły swoją sztucznością i jednakowością. Robert szedł chodnikiem, skryty w cieniu kamienic i w swoim długim, skórzanym płaszczu, twarz miał osłoniętą kosmykami prostych, kruczoczarnych włosów sięgających łopatek. Jego jasnozielone, przenikliwe oczy obserwowały otoczenie Ulica była opustoszała, raz na jakiś czas mijała go leniwie sunąca jezdnią taksówka.

Macphisto zbliżał się bez pośpiechu do banku krwi. Usłyszał w zaułku ruch. Oparł się o ścianę kamienicy i spojrzał w uliczkę. Dyrektor Haley szybkim, niespokojnym krokiem dreptał do swojego samochodu. Po chwili obejrzał się za siebie. Jego oczy rozszerzyły się z przerażenia.

Postać w czerni stała podpierając kamienicę. Dwa jasnozielone punkty świdrowały go na wylot. „Oczy" - pomyślał mężczyzna. "To coś ma oczy". Robert z łatwością odczytał myśl Haley'a i spojrzał na niego bez aprobaty. Postąpił kilka kroków do przodu wyjmując z ukrytej w płaszczu kabury pistolet z tłumikiem. Dyrektor stanął jak wryty zezując na skierowaną w jego twarz lufę broni. Robert trzy razy pociągnął za spust i schował pistolet. Minął osuwającego się na ziemię mężczyznę i niczym cień rozpłynął się w zaułku.

Schował ręce do kieszeni płaszcza. Usłyszał w oddali, jak dzwon jednego z kościołów wybija północ. Pomimo narzekań mieszkańców i wikarego zwyczaj został zachowany. Majestatyczny, tubalny dźwięk ogłosił początek nowego dnia. Noc była jeszcze młoda. Macphisto uśmiechnął się szczerząc śnieżnobiałe, ostre niczym sztylety kły. Nadeszła pora, aby uspokoić Głód. Wampir począł instynktownie szukać wszystkimi zmysłami swojej ofiary.

Wychodząc z alejki na ulicę usłyszał kilka roześmianych głosów. Spojrzał w stronę, z której dochodziły dźwięki. Kilka młodych kobiet spokojnym, rytmicznym krokiem posuwało się w jego stronę. Szczebiotały radośnie, co chwilę wybuchały szczerym, piskliwym śmiechem. Jedna z nich miała lekkie problemy z równowagą, zapewne wracały z jakiegoś klubu. Robert zatrzymał się przy rogu budynku i patrzył w milczeniu na zbliżającą się grupę. Kobiety zatrzymały się. Wszystkie oprócz jednej po wymianie kilku słów pożegnania znikły w bramie budynku. Usłyszał jak wołają „Elaine, wróć do domu cała, za tydzień będziemy się bawić jeszcze lepiej!"

Jedyna pozostała pomachała im przyjaźnie i uśmiechając się lekko podążyła w stronę ukrytego w cieniu Roberta. Zanim zbliżyła się zupełnie nocna bryza przywiodła do Roberta jej zapach. Lekko słodki, intensywny, narkotyzujący. Macphisto zamknął na chwilę oczy rozkoszując się mieszanką woni. Kobieta była od niego nieco niższa, miała na sobie dopasowane, lekko wytarte jeansy poszerzane u dołu. Mimo chłodu nocy miała na sobie rozpięty, kremowy płaszczyk, a pod nim białą bluzkę z wyraźnym dekoltem. Jej buty lekko stukały niewielkimi obcasami w kostkę brukową.

Robert podniósł wzrok na jej twarz. Uśmiechała się słodko, wspominała zapewne chwile dobrej zabawy. „Ulotność śmiertelnych przyjemności" - pomyślał Macphisto z niekłamanym zachwytem studiując jej oblicze. Miała włosy koloru miodu, poprzecinanego lekkimi falami, odgarnęła je za uszy. Gracja tego gestu uderzyła Roberta. Kobieta wywołała w nim dziwne, niespotykane uczucie. Przestał myśleć o jej krwi. W ciągu tych kilku chwil, gdy zbliżała się do niego zdążył oddać się ogarniającemu go zauroczeniu. Piękna, słodka Elaine stała się centrum wszechświata wampira.

Odsunął się od ściany stając przed nią jak gdyby wyrósł spod ziemi. Zatrzymała się nagle, wystraszona. Skierowała na niego odważny wzrok, żądając wyjaśnienia tego, dlaczego miał czelność ją wystraszyć. Macphisto zatonął w błękicie jej oczu. Czas stanął w miejscu, gdy ich spojrzenia skrzyżowały się. Robert poczuł, że nie jest w stanie znaleźć żadnego słowa, którym mógłby wyrazić swój stan. Stał ogłupiony patrząc w lazurowe morza źrenic kobiety. Uśmiechnęła się niepewnie.

  - Elaine - wyszeptał z namaszczeniem jej imię. - Nie powinnaś spacerować sama o tej porze...

Dziewczyna uniosła brew, zaskoczona, że usłyszała własne imię z ust nieznajomego. Miał w oczach niesamowitą, dziką przenikliwość, jego pociągła, okolona długimi włosami twarz spodobała jej się. Patrzył intensywnie w jej oczy. Serce zabiło jej mocniej. Kim był ów mężczyzna?

  - A kto chce mi towarzyszyć? - zapytała uwodzicielskim tonem i spojrzała na niego zalotnie.

  - Jestem Robert - odpowiedział bez namysłu, wraz z jej słowami doszedł do niego słodki zapach    wina - Zwą mnie Macphisto.

 - Ach.. - przytaknęła obdarzając go przeciągłym, badawczym spojrzeniem. - Prowadź zatem, byle nie do piekła... - rzekła mrugając okiem

 

Robert uśmiechnął się zachwycony, podał jej ramię, które po chwili przyjęła i skierował ich kroki do jednej z alejek. Pewnym, tryumfalnym krokiem szedł z Elaine przy boku. Nie myślał o Głodzie. Myślał jakim cudownym uczuciem jest sam dotyk jej dłoni, wyczuwalny przez niego przez skórę płaszcza. Zapach jej perfum cały czas wypełniał jego zmysły i nie pozwalał uśmiechowi zejść z jego twarzy. Dziewczyna zatrzymała go delikatnie i patrząc mu z rozbawieniem w oczy zapytała

- Gdzie mnie zabierasz? Jest odrobinę zimno... - stwierdziła przytulając się do niego. Pogładził ją po głowie. Zamknął oczy wtulając twarz w jej włosy. Świat stanął w miejscu i przestał istnieć, świadomość zniknęła poprzedzona głuchym świstem, którego jego zmysły nie były w stanie przyjąć, ogłupione przez jedno śmiertelne istnienie.

 


dobry 1 głos
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Runiq
Runiq 6 pazdziernika 2008, 22:16
Moim zdaniem bardzo dobry tekst. Sam piszę podobne opowiadanie, więc w miarę siedzę w temacie. ;)
.
. 10 pazdziernika 2008, 07:14
tekst wymaga liftingu
i to baaaaaardzo głębokiego

'...weszła dość niska...'
i za jedno zdanie:
'Była dość niska...'

'Większość powierzchni sporych rozmiarów biurka zajmował z lekka pożółkłe już dokumenty. wielkim biurku rozpościerała się masa lekko pożółkłych dokumentów.'
cóż to za dziwactwo językowe?

albo to:
'Za każdym razem, gdy opuszczał budynek po zmierzchu, wychodził do sklepu, parkował auto miał wrażenie, że jest obserwowany.'

to tylko przykłady pierwsze z brzegu

idzie do kosza
za dużo poprawiania...
Jade Barrow
Jade Barrow 14 pazdziernika 2008, 20:07
Niestety, przy poprawianiu zapomniałam wyciąć poprzedni akapit i wyszła z tego jakaś okropna potworność... Biję się w piersi.
przysłano: 23 września 2008 (historia)

Inne teksty autora

Spacer
Jade Barrow

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca