Decyzje trudne i trudniejsze

mob

Tamtego poranka z mozołem zwlokłem się z łóżka. Na skutek porannego otępienia z na wpół przymkniętymi powiekami zatoczyłem ogromny łuk przez moją sypialnie w stronę okna i wcisnąłem przycisk otwierający żaluzje. Miałem nadzieje, że kojące promienie słońca rozbudzą trochę moje zmysły i dodadzą chociaż odrobinkę optymizmu, który pozwoli mi przetrwać kolejny, ciężki dzień. Niestety szare chmury szczelnie przykrywały całe niebo, a rzadki, ale uporczywy deszcz tworzył tu i ówdzie, jakże nie lubiane przeze mnie kałuże. Zawsze mnie dziwiły takie zachowania – skoro już możemy oddziaływać na pogodę to dlaczego większość ludzi opowiedziało się za złą pogodą. Gdyby wyniki Powszechnych Wyborów zależały wyłącznie ode mnie zawsze świeciłoby słońce. Od razu wiedziałem, że dzień nie będzie należał do szczególnie udanych.

Zaparzyłem kawkę i z kubkiem zasiadłem do komputera, aby przejrzeć wyniki wczorajszych wyborów i wziąć udział w Głosowaniu Porannym. Kolejną rzeczą, która z pewnością nie poprawiła mojego samopoczucia, było orzeczenie w sprawie wybudowania parku miejskiego w innym rejonie miasta. Zawsze lubiłem przespacerować do takiego parku i w otoczeniu zieleni podjąć kilka mniej lub bardziej ważnych decyzji na publicznym Terminalu Wyborczym. Dotychczas chodziłem do parku umiejscowionego w centrum, co kosztowało mnie sporo czasu i wysiłku. Miałem nadzieje, że te wybory coś zmienią. Niestety większość należała do Wschodniej Dzielnicy i tam właśnie powstanie nowy park. Wiadomość ta przygnębiła mnie do twego stopnia, że chwilowa straciłem ochotę na podejmowanie jakichkolwiek decyzji. Fuknąłem na komputer i przemieściłem się do przedpokoju. Gdzieś z wnętrza szafy wygrzebałem wiatrówkę i parasol. Gdy już miałem zakładać buty mój komputer począł wydawać z siebie alarm. Zawsze gdy przed wyjściem zapomniałem podjąć jakiejś decyzji komputer informował mnie o tym krótkim, powtarzanym co piętnaście sekund sygnałem dźwiękowym. Przypominam sobie jeszcze głosowanie na temat częstotliwości powtarzania tego sygnału. Opowiedziałem się chyba wtedy za dwudziestoma sekundami, ale kto by to pamiętał. Wychodząc trzasnąłem drzwiami mocniej niż zazwyczaj.

Zręcznie lawirując między kałużami, powoli posuwałem się w stronę knajpy, w której zawsze spożywałem śniadanie. Wybierałem to miejsce, wcale nie z powodu wysokiego standardu i szybkiej obsługi, lecz po prostu dlatego, że była najbliżej. Kątem oka ujrzałem podążający za mną Terminal Wyborczy, który najwyraźniej domagał się kilku decyzji. Już prawie mnie doganiał. Przyśpieszyłem więc kroku, a gdy był już niebezpiecznie blisko począłem biec. Wpadłem do środka lokalu i parasolem zablokowałem obrotowe drzwi. Przez szkło mogłem ujrzeć na wyświetlaczu szereg pytań jakie przygotował dla nas komputer na dzisiaj. Wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał na nie odpowiedzieć, ale postaram się ten proces jak najbardziej odwlec.

W knajpie nie było wielkiego ruchu, zresztą tak jak zazwyczaj, aczkolwiek moje ulubione miejsce przy oknie było zajęte. Musiałem więc usiąść na niewygodnym i zawsze za wysokim stołku przy bufecie. Dzisiejszego dnia nie powinienem w ogóle wstawać z łóżka!

– Poproszę zestaw śniadaniowy trzydzieści jeden – zawsze zamawiałem ten zestaw.

Robot przyjmujący zamówienia bezszelestnie przyfrunął do mnie i swoim metalicznym głosem oznajmił:

– Przykro nam, ale zestaw ten został wycofany w myśl orzeczeń wczorajszych wyborów. Nie wiedział pan?

Jasne, że nie wiedziałem, przecież nie obejrzałem do końca tych wyników.

– Więc poproszę… specjalność zakładu.

Po chwili przede mną pojawił się soczysty hamburger z niezliczoną ilością dodatków. Musiał być smaczny, ale z pewnością nie zjem go. Już sobie pomyślałem, że w tym pechowym dniu jak ten inaczej być po prostu nie mogło – jestem przecież wegetarianinem, a hamburger z pewnością nie należał do dań jarskich. No cóż głód zaspokoić musiałem, więc po prostu wyrzuciłem na talerz wszystkie te różności zawarte między kawałkami bułki i z niesmakiem odsunąłem je na drugi koniec blatu. Terminal Wyborczy wciąż na mnie czekał przed wejściem. Jakiś mężczyzna, po plamach na koszuli wyraźnie świadczących, że jest już po śniadaniu, chciał wyjść. Głośno zapytał o właściciela parasola blokującego wyjście. Nie zakłóciło to w żaden sposób sielankowej atmosfery panującej w barze, gdzie każdy pilnował swojego półmiska pyszności. Gdy nie otrzymał odpowiedzi wyciągnął go stamtąd pozwalając terminalowi wfrunąć do środka. Na szczęście, mnie już tam nie było. Wyślizgnąłem się drzwiami kuchennymi.

Zrobiłem rzecz, o których rzadko się słyszy – o zdrowych zmysłach odstąpiłem od głosowania. A była to rzecz nie mała. Frekwencja wyborcza wynosiła zawsze sto procent. Oczywiście jeśli ktoś z różnych przyczyn nie mógł dokonać prawidłowego wyboru lub wyboru w ogóle, po tym jak przedstawił dobre usprawiedliwienie zostawał pominięty. Jednak mimo ogólnej niechęci społeczności w stosunku do wyborów były to sporadyczne przypadki.

Znalazłem sobie odosobnioną ławeczkę i w strugach coraz bardziej wzmagającego się deszczu, postanowiłem dokończyć przerwane śniadanie. Bułka już zmiękła od opadu, a pozostałości keczupu, przez moją nieuwagę ochlapały mi spodnie. Z niesmakiem przeżuwałem ohydny kęs i gdy już miałem wziąć kolejny wyrósł przede mną, jakby z podziemia, Terminal Wyborczy.

Ku mojemu zdziwieniu zamiast pytań, na wyświetlaczu dostrzec mogłem głowę człowieka. Nie był on w zbyt dobrym humorze, zresztą tak jak ja. Słyszałem, że sytuacje w których wymagana jest ingerencja żywego człowieka należy jedynie do skrajności.

– Czy jest Pan z siebie zadowolony?

– Słucham? – odparłem wycierając keczup ze spodni.

– Czy jest Pan z siebie zadowolony? Nie dość, że jest pan ostatnią osobą, która nie wzięła udziału w Wyborach Porannych, to jeszcze wyraźnie się Pan od tego miga. Proszę natychmiast podjąć wszystkie wymagane decyzje i wrócić do swoich normalnych czynności. Przyniesie to spokój, i Panu, i mnie, i kilku milionom ludzi, którzy czekają na wyniki.

– Nie możecie zrozumieć, że ja po prostu nie chcę już głosować?

– Słucham??? – wyraźnie się zdenerwował – Przecież to jest Pana obywatelski obowiązek!

– Zdecydowałem, że już po prostu nie będę głosował i wasze żałosne spazmy tego nie zmienią?

– Czy naprawdę nie chce mieć Pan wpływu na swoją przyszłość?

– Jeden nic nieznaczący głos nikomu nie zaszkodzi, nikomu nie pomoże. Codzienne moja decyzja tonie gdzieś w morzu wyników, a i tak nie przynosi mi to jakichkolwiek korzyści. Po prostu mnie to męczy. Mało tego jestem pewien, że większość ludzi jest tego samego zdania.

– Nie możesz mówić o większości nie zarządzając głosowania. – stwierdził z przekąsem.

W mojej głowie zaświtała błyskotliwa myśl. Pokonam ten cały złośliwy system jego własną bronią.

– Chciałbym zatem zgłosić wniosek pod głosowanie. – szyderczo się uśmiechnąłem.

Głosowanie na temat głosowania – jak to absurdalnie brzmi. Wrócił mi dobry humor, postanowiłem więc, że przynajmniej do końca dnia, zostanę wzorowym obywatelem tej aglomeracji. Niestety przy Wyborach Wieczornych trochę się spóźniłem, lecz komputer zaraz mi o tym przypomniał i wypełniłem swój obywatelski obowiązek, zachowując przy tym pełną uwagę i pośpiech.

Następnego dnia zbudziłem się w dobrym nastroju. Promienie słońca usunęły spod powiek ból niewyspania i przyprawiły pogody ducha. Nawet nie patrzyłem na komputer, a wychodząc nie usłyszałem krótkiego, powtarzanego co piętnaście sekund sygnału. „Wiedziałem” – powiedziałem do siebie w duchu i powędrowałem w kierunku knajpy. Jedyną ważniejszą decyzją jaką podjąłem tego dnia był wybór nowego zestawu śniadaniowego.

mob
mob
Opowiadanie · 22 listopada 2000
anonim