Wesele Papugi i ból Rotha

Jurko

  

                                                Wesele „Papugi" i ból Rotha

 

- Proszę usiąść, mesje Górecki - stary Roth podsunął mi krzesło. - Mam dla pana tylko dobre słowo. Dzisiaj za dobre słowo nikt nie płaci, ale wagę swoją ma, jak mówię, mesje Górecki..

- Bardzo dziękuję - usiadłem za weselnym stołem, rozglądając się po sali. - To wielki zaszczyt, panie Roth, nawet pan nie wie, jak wielki.

- Wy goje, chcecie bywać tam gdzie was nie lubią. - Stary Żyd nalał do szklanki wina. - Winko proszę, tak pod ciasteczko. Niech pan spróbuje cuker łejkech - podsunął tacę z równo pokrajanym ciastem. - A dla odmiany chonek łejkech. Do wina, mesje Górecki, sam cymes.

- Pan mnie nie lubi, panie Roth?

- Ależ mesje! - Roth powstał i zagarnął mnie do siebie ramionami. - A niby, czemu? Częstuję ciastem, polewam wino, czy można mówić o nielubieniu? Ja mówię o gojach i ich ciekawości. - Przepił łykiem wina. - Można powiedzieć, mesje, że ja cenię sobie ciekawość. Tylko, dlaczego nasze obyczaje? Dzisiaj ja wydaję dziecko za mąż! Jestem biednym ojcem jeszcze biedniejszej córki i muszę udawać, że ma dobrą partię. Jaki to wstyd! Pan wiesz, mesje Górecki?

- No, jaki? Panie Roth, a czego można się wstydzić na weselu córki?

- To ja panu powiem - pochylił się, aż nasze kapelusze uderzyły o siebie rondami. - Moja Fenia ma już trzydzieści sześć lat! - Zgarnął okruchy ciasta w jedną kupkę. - To się nazywa wstyd!

- E tam - starałem się zbagatelizować słowa Rotha, - co ma wiek do tego?

- Ona do wczoraj była stara panna, mesje Górecki. Była wielką gospodynią w domu swojego ojca, a teraz? Kim będzie moja Fenia? Czy wolno mi się pytać? Ot, takie życie starego Żyda.

- Panie Roth, Fenia teraz będzie żoną swojego męża. Może jakieś wnuki da panu na pocieszenie...

- Aleś mnie pan uraczył! - Przerwał, rozkładając ręce na boki. - Teraz, to pan mnie nie lubi! Gehennę mnie pan szykujesz? Mesje Górecki, skandalem chcesz mi głowę starą posypywać? Czy pan mnie widzisz z małym dzieckiem? Czy pan wie, mesje, co takie coś potrafi?

- Przecież nie to miałem na myśli - uśmiechnąłem się szeroko i szczerze, ubawiony jego słowami.

- Ja wiem, wiem. Za chwile wniosą pieczoną gęś. Rumianą i tłustą - odwzajemnił się swoim uśmiechem - i poprosimy do niej flaszkę miętówki, mesje. Dobrze?

- Och, panie Roth, będę szczęśliwy.

- Wcześniej poproszę pana o jedną rzecz, niech pan spróbuje tej rybki, czy dobra jest?

- Bardzo chętnie. - Nadgryzłem spory kawałek. - No, panie Roth, to sama radość - stwierdziłem szczerze, popijając rodzynkowym winem.

- Fałszywa ryba, mesje Górecki.

- Nie rozumiem, co fałszywa?

- Tak się nazywa, a robiona jest z kurczaka. Dobra, co? Bo widzi pan, na świecie są trzy kuchnie. Jest chińska, francuska i żydowska, a reszta to tylko dania. Takie na zamówienie.

- Ciekawe, panie Roth, rybka, ta fałszywa, jest prima sort.

- Opowiem panu coś ciekawego. Za chwilę wniosą na stół pieczone gęsi, a pan niech słucha. Przy mięsie odstawimy wino i zajmiemy się wódeczką.

- Wie pan, Jestem już rok w Jerozolimie, a pierwszy raz na takim przyjęciu - skłoniłem się Rothowi kapeluszem.

- Mesje Górecki - odkłonił się z równie wyszukaną galanterią. - Pan jesteś z moich stron. Czy to nie jest radość? W Jerozolimie, przy weselnym stole, fundowanym z majątku starego Rotha, otworzyły się pomiędzy nami patriotyczne wrota. Młody Polak z Tarnowa, na obczyźnie i Żyd z Tarnowa u siebie. Kiedy w pamiętnym roku sześćdziesiątym ósmym zostaliśmy wypędzeni, przy boku Gomułki stał człowiek, też z Tarnowa.Ten zły człowiek był tarnowskim Żydem, proszę pana. Czy to się nazywa paradoks? O tym jednak za chwilę... Oto idzie gęś! Gęś z farfelkami, mesje Górecki.

- Przed wojną - odparłem - połowa ludzi w Tarnowie, to bogobojni Żydzi.

- A czy ja oczu nie mam? Teraz, tutaj w Izraelu, co czwarty człowiek, to Żyd z Galicji. Nawet Feni mąż, panie Górecki, ma pochodzenie... Jego rodzina wywodzi się z Bobowej. Znani byli w okolicy jako „Papugi", takie pseudo, mesje.

- Papugi?

- Ja panu miałem to opowiedzieć - nalał do malutkich, srebrnych kieliszków wódkę. - Wypijmy i zapraszam do jedzenia gęsi. Widzisz pan. On, ten mąż, nazywa się Kreuzman. Jego pradziadek, Mosze Kreuzman, to był biedny człowiek. On był biedny sercem, że tak powiem. Mosze Kreuzman nie miał żony i to było jego utrapienie. Za ubogi był na wynajęcie swata, a jedyną żeńską osobą, jaką mógł sobie poklepać po zadzie, była stara kobyła, którą rozwoził węgiel po ludziach. Grywał w wolnych chwilach na skrzypcach i robił to kunsztownie.

- Ciekawy człowiek - wtrąciłem przegryzając kluskami, ułożonymi wokół mięsa.

- On, ten Kreuzman, zobaczył na jednym polskim weselu coś, co zmieniło całkowicie jego smętne życie. On się nadział, mesje Górecki, bardzo boleśnie. Zrobił sobie wielką ranę w duszy.

- To zdrowie Kreuzmana? - Zaproponowałem nieśmiało.

- Zdrowie! O tak. Ten Kreuzman, wiesz pan, zobaczył coś, co nie powinien oglądać człowiek jego sznytu... Jego pokroju, czyli. Tam był dziwny obyczaj weselny. Po wszystkich ceremoniach, wychodził na środek pan młody i śpiewem przywoływał swoją żonę. Weselnicy bili brawo i skandowali „Teraz, teraz". Gdy bidula zbliżyła się do męża, ten uderzał ją w twarz i wołał na całą salę „Żebyś wiedziała, że masz chłopa". Ot, głupie i bezduszne. Ten Kreuzman, gdy to zobaczył, zdurniał do reszty. On, panie Górecki, zaczął pisać wiersze! Stał sie jeszcze bardziej nieszczęśliwy i wszyscy to widzieli.

- Powiem szczerze, że sie nie dziwię. Widać, wrażliwy bardzo.

- Pan wiesz? On znalazł żonę! On się ożenił w Odessie! Mesje! Nasz wielki rabin Halberstam dał pieniądz na swata... On się ulitował, tak można powiedzieć. Mosze Kreuzman nie był długo szczęśliwy. W piątym roku małżeństwa dopadli ich pałkarze, to był któryś z kolei pogrom. Szkuce zatłukli mu żonę, chociaż Kreuzman wypalił do nich z całego magazynku swojego rewolweru. Uratował dzieci, ale sam musiał uciekać we świat. On, proszę pana, zabił dwóch bandytów.

- To rzeczywiście, nie miał szczęścia w życiu.

- Napijmy się po jednym, bo teraz będzie skąd „Papuga". - Roth przysiadł się bliżej - Przez pięć lat nie dawał znaku życia, ten Kreuzman się rozumie, aż przyszedł list.

- No, właśnie, panie Roth - przerwałem. - Skąd ta „Papuga"?

- Jak masz pan uszy do słuchania, to pan słuchaj. List przyszedł do Bobowej aż z New Zealand, oblepiony kolorowymi markami i adresowany do rabina. Dzieci Kreuzmana były w Bochni u rodziny. Nasz wielki rabin, proszę pana, osobiście słał furę po Kreuzmanów. Czy pan pomyśli? Co to jest? List był, mesje, czytany uroczyście, że tak powiem. Najbardziej bogobojne Żydy z okolicy zjechali się na okazję. Nawet z Tarnowa i jeden taki, co z Przemyśla. Oj, zmęczyłem się gadaniem. Pozwoli pan, że skubnę trochę gęsi.

- Tak, panie Roth - przytaknąłem. - Wesele trwa siedem dni. Opowiada pan bardzo ciekawą historię.

- No, więc juz nie będę się zanurzał, a powiem zakończenie. Ten Kreuzman, mesje Górecki, zwiał z Odessy i on był matros. Pływał przez wszystkie oceany, a nawet miał dziewczynę, narzeczone, czy jakoś tak. W każdym razie on wylądował w tej New Zealand i tam się z nią ożenił. Wyobraź sobie pan, że on napisał zapytanie, czy jako prawowierny Żyd może jeść papugę! Rozumiesz pan? Papugę! Rabina z deka trafił szlag... A jaki dla rodziny wstyd?

Cała Bobowa, Bochnia, Tarnów tarzały się w konwulsjach śmiechu. Prawda była nieco inna. Tam była jakaś plaga, czy też coś i ichni rząd płacił od zabitej sztuki. Kreuzman polował na papugi i z tego żył. Czy ktoś w Galicji mógł to pojąć? No przecież, mało, kto tam pisać umiał.

- Mieli prawo tak reagować - odpowiedziałem. - Papugi to nie nasze ptaki.

- Witz cały w tym, że stary Mosze kombinował. On sobie to wyliczył, że taniej będzie te papugi żreć, niż je sprzedawać. On nie był jakiś myszygene.

- Ciekawe - odparłem. - Czy taka ma dobre mięso?

- A cholera z nią! Ja teraz mam w rodzinie „Papugę", rozumiesz pan mój ból?

- Bogaty ten Kreuzman?

- Nie powiem nic złego. Nawet, nawet.

- Przeproszę z góry za to, co teraz powiem. Proszę sie nie gniewać dobrze?

- Wal pan śmiało, humor ja posiadam, jak każdy mądry Żyd.

- Tak sobie myślę, że Kreuzman skoro jest bogaty, to można go jak te papugi... No wie pan... sprzedać... Albo...

- Zeżreć! - Roth uderzył pięścią w stół i wybuchnął głośnym śmiechem. - Zeżreć, mesje Górecki, niech cię licho!

- Dziękuję, że mnie pan zrozumiał. To był dowcip, taki witz.

- Wiesz pan co? Mesje Górecki? Zobacz sobie jak idzie moja Fenia. Ona ma pierwszy raz na nogach buty w fasonie szpilki. Widzisz pan? Stąpa jak świeżo podkuty koń. Jak patrzę tak na moją córkę, to ja mam jedną myśl. Nawet mam marzenie.

- Jakie, Panie Roth?

- Tak mi się widzi, mesje, że moja Fenia wyjdzie zaraz na sam środek sali i skinie głową na Kreuzmana. Gdy ten podejdzie da mu w pysk! Potem ogłosi wszystkim „ żebyś „Papugo" wiedział gdzie masz babę!". Czy ja coś złego pomyślałem? Ja nie sądzę.

- Ja też nie. Panie szanowny, Roth.

- Teraz zapraszam na śledziki.

- Bardzo lubię.

- Czy mogą być siekane?.

- Ależ tak.

- Mesje Górecki?

- Panie Roth?

- Pan się dasz lubić jako goj.

- Jak pan wiesz...

- Co ja wiem?

- Pan też się lubić dajesz.

- Jako kto?

- Jako Żyd.

 

 

 

 

Jurko
Jurko
Opowiadanie · 30 września 2008
anonim
  • ataraksja
    Nie ma jak żydowski humor! Świetne, żywe, bardzo sprawnie napisane.
    Daję wyróżnienie bez zastanowienia. Ten tekst jest i mądry, i zabawny.

    · Zgłoś · 16 lat
  • Jurko
    Dziękuję bardzo.
    Jest tutaj trochę historii i prawdziwe osoby. Przy tym pisany samym dialogiem, a narracja przerzucona jest na didaskalia.
    Chyba się udało.

    · Zgłoś · 16 lat
  • Michał Domagalski
    Taaa.... Przyjemna lektura.

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    Jaqint
    Re we la cja. :)

    · Zgłoś · 16 lat
  • Jurko
    Dziękuję za dobre słowo. :)))

    · Zgłoś · 16 lat