- Dłotlo ! Zaparz mi proszę herbaty ! - krzyknął z piwnicy Targosza, którego głos dotarł do adresata podczas gdy właśnie zaparzał herbatę.
- Właśnie zaparzam herbatę ! - krzyknął - A co ty tam tak stukasz i pukasz w tej piwnicy co ?- Dłotla, jak zwykle nie mógł wytzymać, że czegoś nie wie. A ponieważ z piwnicy nie nadeszła odpowiedź, jak tylko zrobił herbatę zszedł na dół i zastał Targoszę, gdy ten skręcał jakąś ogromną machinę. Zapytany o swoje dzieło odrzekł:
- Patrz i zapamiętuj, gdyż mój wynalazek zmieni bieg historii ! Jest to samochód na prąd ! Zasilany będzie poprzez kilkadziesiąt prądnic od roweru. Dzięki temu uzyskam odpowiednie napięcie, aby auto jechało ! Jadący samochód ładuje prądnice, prądnice zasilają silnik elektryczny ... Normalnie - prawie perpetuum mobile ! - Krzyczał podekscytowany Targosza, podczas, gdy jego rozmówca w milczeniu oglądał niemal skończony samochód, nazwany roboczo "TEKOS - 1" ( Targoszowy EKOlogiczny Samochód). Obaj się umówili na pierwsza próbną jazdę w poniedziałek. Nasz wynalazca zobowiązał się do tego czasu skończyć automobil. Bo samochodem trudno to nazwać.
Gotowy pojazd wyglądał następująco: czterokołowa riksza na kołach rowerowych ze składanym dachem z dermy. Z przodu miał zespawaną maskę o dość kanciastych kształtach, pod którą był, podobnie jak w Fiacie 126p - bagażnik ( pełniący również funkcję zderzaka ). Po bokach maski były dwa reflektory oraz kierunki od motocykla. Przednia szyba była płaska i prostokątna - zrobiona z pleksi. Ogólny kształt samochodu przypominał hatchbacka. Z tyłu było miejsce ( okryte maską ) gdzie znajdowało się 40 ( sic ! ) prądnic rowerowych, a także niewielki silnik elektryczny. Tutaj także było zdublowane oświetlenie od motocykla. Kokpit kierowcy był wręcz ascetyczny. Kierownica od Zaporożca. Deska rozdzielcza z podłużnej deski, pomalowanej na czarno. W desce umieszczono prędkościomierz ( znowu z motocykla ) i włącznik świateł. Były też dwa włączniki kierunkowskazów, które oryginalnie włączało się zwykłym przyciskiem ( co logiczne - dwa ich było ). Pod siedzeniem kierowcy był mechanizm ,,migania" świateł kierunkowych. Na środku deski rozdzielczej był duży włącznik silnika. Jako, że motor był elektryczny - samochód miał tylko jeden bieg. Nie potrzebował więc sprzęgła. Hamulce były takie jak w rowerze. Klamka hamulca umieszczona podobnie jak w zwykłych samochodach jest dźwignia hamulca ręcznego. Gazu nie trzeba było dodawać, gdyż silnik elektryczny jechał z jedną prędkością. Na silniku był przełącznik kierunku kręcenia się wirnika, poprzez to włączało się wsteczny. TEKOS-1 był nawet wyposażony w dwa, symetrycznie umieszczone światła cofania zrobione z przednich lampek rowerowych. Auto było dwumiejscowe, fotele zespawane z metalowych rurek z naciągniętym na nie gustownym materiałem zrobionym z czegoś, co prawdopodobnie służyło kiedyś jako zasłonka w wagonie PKP.
Nadszedł wielki dzień testu. Wiekopomne wydarzenie zebrało wszystkich mieszkańców miasteczka na głównym placu, przed ratuszem. Targosza scierał niewidoczny kurz z pojazdu, który lśnił jak supernowa. Dłotla siedział już zaciekawiony na miejscu pasażera. Burmistrz, stojący na balkonie ratusza kończył własnie przemowę wychwalając talent i przedsiębiorczość lokalnego geniusza. Czas na start. Targosza zasiadł na miejscu za kierownicą. Zatrąbił trąbką przymocowaną na miejscu gdzie normalnie jest lusterko. Dłotla wysiadł z niewielką korbą ( aby uruchomić silnik trzeba było dać mu trochę prądu, w tym celu należało pokręcić kilka razy 40-stoma prądnicami ), i włożył ją w odpowiednie miejsce z boku auta. Zakręcił kilka razy i szybko wskoczył do auta.
Bz. Bzz. Bzzz. Bz r z r z r z r z r z r z r z r z r z r z ! Warczał silnik, a TEKOS-1 ruszał powoli, lecz rozpędzając się ostatecznie do prędkości, z jaką jeżdżą wózki akumulatorowe typu Melex. Tłum wiwatował. Lecz nie długo trwała radość. Nieszczęsny Targosza tak się wszystkiemu poświęcił, że zapomniał o jednej, lecz arcyważnej sprawie. Mianowicie kierownica działała tylko na jedno - lewe koło. Tymczasem prawe koło zaczęło niebezpiecznie wahać się między lewicą a prawicą. W końcu skręciło o 90 stopni w lewo napotykając opór szkieletu auta. Zadziałało to jak hamulec. Samochodzik wywrócił się na prawą stronę, uderzając w płot stolarza Bartosza.
Tak oto nieprzyjemnym akcentem ( przywodzącym na myśl wypadek Cugnota ) skończyła się ta w pełni improwizowana opowiastka. Choć sama idea samochodu napędzanego prądnicami coraz bardziej mnie zaciekawia ! Możliwe li-to ??
Niczym niestety mnie nie poruszyłeś, a podobne samochody, tyle, że bez 40 prądnic obejrzeć można w Muzeum Motoryzacji w Otrębusach k. Wawy.
Pozdrawiam :)
patrzę się na rozporek
(i chyba jestem facetem)
a mnie też jakoś nie rozochocił... ;)