Wirus Noc - Rozdz. II Droga na północ

Silent M.

Pssst. Rozległ się charakterystyczny dźwięk otwieranej puszki z napojem gazowanym.
- Oooch...ja pierdolę - westchnął Paul, tuż po łyku nawet w miarę chłodnej coli.
   Dawno nie pił tak pysznego napoju. Od dłuższego czasu musiał zadowolić się jedynie zwykłą wodą, której na szczęście nie brakowało. Myśląc o ewentualnej śmierci, nie mógł znieść perspektywy ostatecznego końca poprzez odwodnienie. Umieranie w męczarniach, oblizywanie popękanych warg i świadomość, że lada moment nadejdzie cholerne ukojenie. W tych wizjach zazwyczaj widział swoje zakurzone, bezradne i poskręcane ciało, leżące na stercie śmieci. Już pierwszej nocy, chwilę po zmierzchu, podchodziły do niego potwory. Okrążały go, nachylały się nad nim i wąchały. Ich wielkie nozdrza i pory drgały wraz z powietrzem niosącym zapach ludzkiego mięsa. Potem szczerzyły ostre zębiska, z których ściekała ślina. Skapywała na ziemię, tworząc okrąg płynu ustrojowego symbolizującego głód i chęć rozszarpania ciepłego ciała. Czarne niczym węgiel oczy odbijały w sobie ostre jak brzytwy szpony. Wyobrażał sobie, jak potwory walczą o niego, jako pożywkę, czy też przekąskę. Widział wyraźnie, jak rozrywają go na strzępy, a jego jelita wydostają się na zewnątrz. Wszystko zwolniło i przewijało się bez końca, gdy widział latające w powietrzu, broczące krwią części swojego ciała.
- Kurwa mać! - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Nagle przez radio CB dało się słyszeć:
- Jesteś?
Cisza...
- No co jest?! Jesteś, kurwa, czy nie?!
Znowu cisza przerywana trzaskami w radiu i w końcu odpowiedź:
- Tyy..., no jestem, jestem. Szluga przypalam, luzik stary.
Potem nastała ta sama cisza, co wcześniej.
   Paul wyrzucił przez uchylone w aucie okno pustą puszkę po coli. Odpalił silnik i ruszył powoli kierując się na północ, w tą samą stronę, w którą jechali dwaj mężczyźni.
Oni za cel mieli stację, gdzie zapewne chcieli zostawić teraz bezradną i otępiałą zdobycz. Paul natomiast, jechał prosto przed siebie, tylko po to, żeby nie pozostawać w jednym miejscu.
   Mężczyźni byli jakieś dwa kilometry przed nim. Nie wychodzili ze swoich samochodów, nie zatrzymywali się, sporadycznie rozmawiali przez radio.
- Kurwa mać! Stary przyspiesz! Niedługo będzie zachód!
- Tyy! O chuj ci chodzi?! Damy radę, związałem ją na cacy. - Mimo zapewnienia, kierowca nie przekonywał sposobem, w jaki to powiedział.
- Dobra człowieku - zaciągnął z przekąsem. - Po prostu przyspiesz, wiesz o co chodzi?!
- Tyy... wyluzuj, jak coś, to ją rozwalę.
- Spokojnie koleżko, za trupa nie zapłacą, przyspiesz tylko do cholery, ok.?!
- Tyy... jest dob...
- I PRZESTAŃ KURWA MAĆ Z TYM JEBANYM ''TYY...''! Już mnie wkurwia to pierdolenie żebym wyluzował i takie tam, rozumiesz?!!
- ...?
- Nie wyluzuję, bo chcę przeżyć, kurwa! Dostarczyć to chujostwo i spierdalać jak najdalej stąd, od tego pojebanego świata! KURWA JEGO MAĆ!!!! - prawie płaczliwie wydusił swoją frustrację i bezradność mimo tymczasowej przewagi nad ''towarem''.
   Pomimo kontrolnych rozmów, panowała nerwowa cisza przedstawiająca sypiący się stan psychiczny obu mężczyzn, przymusowych kompanów.
Nagle jeden, burząc skupienie podróżujących, powiedział:
- Ja to bym ją chętnie przeleciał, nawet tak związaną, od tylca!
- Przestań... - Dezaprobata ''kolegi'' ucięła podtrzymanie rzekomej rozmowy.
„Tak, kurwa. Żeby czasem ona ciebie nie przeleciała" - pomyślał z przekąsem Paul.
   Żałował tych nieszczęśników zatraconych w zwierzęcych odruchach i żałosnym strachu skrzętnie ukrywanym pod płachtą niby odwagi i trzeźwości umysłu. Niestety większość mężczyzn na całej planecie, tuż po zmierzchu, stawało się płaczącymi ze strachu, nic niewartymi kawałkami mięsa. Niegdyś dumni i oddani mężowie, synowie i bracia - teraz nie byli nawet swoimi cieniami...
   Mimo wszystko, chcieli żyć. Każdy z osobna, jedynie z małymi wyjątkami, kierował się instynktem przetrwania. Kumulował resztki sił, żeby kryć się przed nocnym koszmarem, pielęgnował pragnienie przeżycia. Ci, którzy mieli w sobie na tyle determinacji, walczyli nie tylko z potworami, ale również sami ze sobą.
   Droga była pusta. Rozgrzany asfalt był sztuczną rzeką otaczającego zewsząd pustkowia. Patrząc z daleka na pasmo ulicy, miało się wrażenie, jakby zalegały na niej kałuże po obfitym deszczu. Widok był mylny. Z pozoru mokra nawierzchnia w ciągu kilku lat została usłana śmieciami ludzkiej bezduszności i szału niemocy, która pozostawiała pamiątki strasznych wydarzeń i makabrycznych przeżyć obu stron nieszczęścia. To wszystko niesprawiedliwie niszczyło cały glob, bez żadnych wyjątków, nie oszczędzając niczego i nikogo.
   Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Nagrzane powietrze ustępowało swojemu orzeźwiającemu odpowiednikowi.
Przez jakiś czas Paul widział daleko majaczące dwa pojazdy. Nie chciał się do nich zbliżać, dlatego zwolnił jazdę i już po paru minutach dystans znacząco się zwiększył.
   Kiedy słońce całkiem zaszło za horyzont, mężczyzna usłyszał w CB:
- Kurwa, co się z tobą dzieje, czemu zwalniasz?
- Zdaje się, że będę musiał ją załatwić. Możemy jednak nie zdążyć.
- Przecież mówiłeś, że ją związałeś, tak?
Cisza.
- No tak, czy nie?! - krzyczał drugi kierowca.
- No tak, ale nie mam pewności, że ona nie zamieni się w coś większego.
- Weź mnie nie wkurwiaj! Zaraz będziemy, wpierdol gaz do dechy i jedź!
- Jak taki mądry jesteś to... - przerwał w pół zdania.
- Co jest z tobą?!
- Ona mi tam wariuje! Rzuca autem, zatrzymuję się i ją rozwalam, kurwa!
- Harry, do jasnej cholery! Zaraz będziemy na miejscu, nie każ mi cię zostawiać!
- Tyy...
   Paul zatrzymał auto i wyłączył silnik, widząc, jak słońce ze spokojem chowa swoje ostatnie promienie za granicą nieba i ziemi. W radio nastała cisza. Jeszcze tylko przez ułamek sekundy słychać było szum, który już się nie powtórzył.
   Mężczyzna wpatrywał się przed siebie, wytężając jednocześnie słuch. Jedyne, co udało mu się słyszeć to jego własny przyśpieszony puls w skroniach.
„Jakieś trzy kilometry... Jeśli to coś wydostało się z auta, to jest niedaleko" - myślał.
- Kurwa mać! - krzyknął, kiedy niespodziewanie w dach furgonetki coś uderzyło z ogromną siłą. Uderzenie sprawiło, że przednia szyba pękła delikatnie od góry.
   Paul sięgnął po strzelbę. Siedział nieruchomo przez jakiś czas, wpatrując się w coraz gęstszą ciemność na zewnątrz.
Nie dostrzegał niczego konkretnego. Nie wyczuwał też niczyjej obecności. Gdyby jakieś niemile widziane stworzenie obserwowało go z ukrycia, na pewno by to wyczuł.
   Nachodziły go głupie i irracjonalne myśli. Zdawał sobie sprawę z tego, że potwory nie skradają się w pobliżu swoich ofiar, nie obserwują. One po prostu atakują, rozpędzone zadają ciosy, rozrywają człowieka jako kupę mięsa na mniejsze kupki mięsa. Potem tylko pozostaje im delektować się flakami takiego ludzika, miażdżyć jego kości i czaszkę. Sama przyjemność!
   Siedział w kabinie coraz bardziej zmęczony. Oparł głowę o zagłówek i czekał. Na początku wszystkie wnętrzności uśpione zostały czujnością i strachem, później jednak odezwał się żołądek. Zaburczało w nim głośno.
- Cicho - szepnął Paul.
Ścisnął mocniej strzelbę w geście przygotowania na ewentualny atak.
   Nic się nie działo. Cisza, noc, świerszcze, gwiazdy...
   Przymknął powieki, nie zdając sobie z tego sprawy. Na tle umysłowej ciemności pojawiła się znajoma twarz. Niebieskie oczy, uśmiechnięte usta i to niesforne pasemko blond włosów, opadające na czoło. Kolejne obrazy przewijały się w jego umyśle. Błogie rozluźnienie rozlało się w całym ciele.
- Czekasz? - usłyszał kobiecy głos w głębi siebie.
- Na ciebie? Oczywiście - odpowiedział.
Dotknął jej ramienia. Było zimne.
- Uśmiechnij się do mnie.
Spełnił prośbę.
- Kocham cię, Paul.
- Ja też cię kocham.
   Otworzył oczy, mając wrażenie, że wypowiadał ostatnie słowa na głos.
Na zewnątrz panował niezmącony niczym mrok. Na ten widok Paul poderwał się nerwowo, uderzając przy okazji kolanem w kierownicę.
- Kurwa mać!
   Przez dłuższą chwilę był zdezorientowany. Błądził wzrokiem po pustej drodze, ściskał strzelbę tak mocno, aż kostki w dłoniach bielały. W końcu dotarło do niego, że bezwstydnie usnął, co było niewybaczalne i nieodpowiedzialne! Mógł przecież zostać zaatakowany i pożarty!
   Krew w żyłach zaczęła szybciej krążyć. Tylko ona jedna wiedziała, co ma robić i jak się zachowywać. Nie miała żadnych pytań co do swojego przeznaczenia i celu.
Właściciel krwi też by chciał mieć cel.
   W tamtej chwili pozostało mu czekać i czuwać. Bał się podjąć jakąkolwiek decyzję, tym bardziej, że w ciemności kryło się coś, czego zwykłe „stop" nie zatrzyma.
   Paul siedział w samochodzie do samego rana. Nie ruszył się stamtąd ani o milimetr. Czuwał, a za każdym razem, gdy powieki sklejały się do snu, wyobrażał sobie, co nocne monstrum może z nim zrobić.
   Pomagało.
   O świcie wyszedł szybko z auta, nadal trzymając broń w ręku. Zaszedł je od tyłu i wtedy zobaczył, co uderzyło w dach furgonetki.
Na ziemi leżał przedni zderzak ciężarówki wygięty pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Swoim widokiem przywoływał wyimaginowany dźwięk skręcanego żelastwa, który akurat nie był aż tak straszny, jak ten, który zapewne dało się słyszeć około trzy kilometry dalej - dźwięk łamanych kości i rozrywanych mięśni.

Silent M.
Silent M.
Opowiadanie · 3 listopada 2008
anonim
  • ataraksja
    w następnym odcinku dalej będzie o mięśniakach i potworach kierujących się najniższymi z instynktów?
    warsztatowo tekst napisany sprawnie, ale przytłoczył mnie - na razie nic poza panicznym strachem, który ma wielkie oczy i jazdą w nieznane, nie znalazłam tu dla siebie.

    · Zgłoś · 16 lat
  • .
    'w tą samą stronę'
    w tę samą stronę

    '...ok.?!'
    lepiej:
    ...okej?!

    'panowała nerwowa cisza przedstawiająca sypiący się stan'
    niezgrabne toto


    ja jestem mniej wrażliwy od Ataraksji
    i bardziej gruboskórny
    dla mnie może być ;)

    · Zgłoś · 16 lat
  • ataraksja
    Autorka raczy ustosunkować się do uwag oczekujących na znak życia opiekunów?

    · Zgłoś · 16 lat
  • .
    w związku z brakiem zainteresowania Autorki swoim tekstem
    idzie do poprawienia i ponownego ewentualnego zamieszczenia

    · Zgłoś · 15 lat