(w tym samym czasie, siedem wiorst od Berouna...)
Generalnie nie byłoby w tej historii nic dziwnego, gdyby nie jeden mały szczegół. Ale zacznijmy od początku.
Zbliżał się wieczór gdy licho wydeptaną ścieżką wijącą się wzdłuż rzeki szedł umordowany zakonnik. Z pobliskiego Berouna wracał, gdzie staroście pismo opata doręczył, z prośbą o interwencję w sprawie zbójców w okolicy grasujących. Niecała wiorsta do klasztoru mu została, gdy z pobliskich zarośli czterech wspomnianych wyskoczyło. W stanie poważnego upojenia będąc, a licząc na grosz jaki lub choćby odzienie, które mogliby na targu sprzedać, postanowili klechę poturbować i dobytku wszelakiego pozbawić. Otoczyli biedaka kołem kijami wymachując, a mordy drąc niemiłosiernie zbliżali się do niego pierścień zacieśniając. Od wielu lat proceder niechlubny kultywując taktykę zbójecką do perfekcji opanowali. Wysilać się zresztą zbytnio nie musieli, bo ofiarami najczęściej małorolni byli tudzież strachliwi braciszkowie. Padł więc klecha na kolana głowę przed ciosami chowając, a modląc się o łaskę bożą błagał.
Jak przed wiosenną burzą krótka acz wymowna cisza nastała. Nawet ptaki, które do tej pory radośnie w konarach drzew świergoliły, zamilkły, czując przez piórka niezłą rozpierduchę. Nagle, niczym na Warszawskiej Jesieni, zabrzmiała mieszanina świstów, jęków i głucho padających ciał. Efektem wirtuozerskiej kakofonii trzy rozbite łby i dwa utracone zęby były, które niczym fermata (1) zawisły w powietrzu, by po chwili paść beztrosko przed nosem zakonnika.
– Możesz już wstać – usłyszał nad sobą głos.
Uniósł powoli głowę i rozejrzał wokoło. W odległości kilku kroków leżały w bezruchu trzy tenory i szczerbaty bas.
– Żywe są? – spytał, podnosząc się nieporadnie i habit otrzepując.
– Zapewne, ale bisu nie będzie.
– Deo gratias, deo gratias... (2) – dziękował klecha, ręce ku niebu wznosząc, a sandałem napastników szturchając, upewniał się, czy aby skutecznie powaleni.
– A cóże braciszka w te strony przygnało, bom go przódy nie widział? Habit czarny jako my bernardyni nosisz, jeno u sznura jakoweś fikuśne kutasy ci dyndają.
– Trochę się zgubiłem – odpowiedział z lekka zawstydzony, wieszając na plecach katanę i rozglądając dokoła. – Przyjaciół zgubiłem.
– Nie frasuj się tym zbytnio, bo w borach tych przepaść nietrudno ...a i błądzić ludzką rzeczą jest przecie.
Ogarnąwszy się z lekka do wybawcy swego podszedł, a w pół go objąwszy w stronę opactwa kierował.
– ...To się braciszkowie ucieszą z gościa tak niespodzianego, a i gęby im pojaśnieją gdy relacyję z rozpierduchy przedłożę – tu odwrócił się i splunął gęstą flegmą w stronę leżących oprawców. – Toż nie co dzień w bramy klasztoru Ostrowskiego (3) zbłąkane duszyczki trafiają – kontynuował monolog – tako my, gościny im użyczając, obowiązek zakonny spełniamy, przy okazji wielce horyzonta o Universum przyswajając.
– Pierdol studia, zostań ninja...
– ???
Nic dziwnego, że chęć wielka mnicha na spytki naszła, bo od lat wielu jeno teologiczne dyskursa z Bogiem prowadził, tak też i okazji do zwiedzenia się o świecie przepuścić nie chciał.
– Mnie Anzelm braciszkowie wołają, a tobie jako jest, bom w zamieszaniu całym imienia niedosłyszał?
– 'borunsky'.
– A teże piknie...
I to właśnie był ten mały szczegół.
('U Mlyna'...)
Przygotowania do wizyty na zamku ruszyły pełną parą. Rip z Sirocco, do porwania Urusia oddelegowani, od pół godziny zmierzali do Pragi z niepokojąco dużą prędkością. Jeżeli nie staną im na drodze nieprzewidziane okoliczności, powinni się uwinąć jeszcze przed północą. W tym samym czasie 'wiśnia', Nieprzyjaciel, '3.14' i Honza wyruszyli na pole, by resztę sprzętu z 'Glisty' ściągnąć. Pozostali, czasu nie tracąc, przechodzili przyspieszone szkolenie z asertywności i dobrych manier – chociaż bardziej przypominało to kurs 'Płodność dla laików'. W jednym ciurku przyswajali nowe życioryty, w czym wielce przydatnym okazał się Robak, uczyli sztuki milczenia, gdy nie jest się pytanym oraz wytwornych skłonów w pas z użyciem wibrujących rąk. Tu z pomocą przyszła Helena, która z Katarzyną wielokroć na zamku bywała, pieczywo na stół pański dostarczając.
– Nie masz pojęcia o wyobrażeniu jak śmiesznie wyglądasz – nieporadne ruchy Pusziego skomentowała Pies.
– Rzeczywiście, jesteś jak kukiełka z miękkiego drewna – dokopał leżącemu Vadim.
– I z czego rżycie? Myśleliście, że będę się kłócił i mówił jaki jestem zajebisty? Popatrzcie na siebie... Ty Vadim mądry jesteś, bo za kapucyna będziesz robił, łapy w habit wsadzisz, kaptur na łeb spuścisz i fajrant.
– O kant dupy to wszystko, jakby powiedział Kant powiedział Flash, przyglądając się poczynaniom przyjaciół. – Bez szmat z epoki ten numer nie przejdzie.
– Uda się pan po parkiecie avec moi? – zaproponowała Ata, klechę w pół chwytając, że mało z sandałów nie wyskoczył.
– Jeeezu... – tyle zdążył odpowiedzieć.
– Jestem ciekawa jak taki zamek wygląda? – do zajęć włączyła się 'boska', która siedząc na zydlu z kolanami pod brodą kończyła właśnie finezyjny pedicure.
– Wcale ci się Marioluś nie dziwię – peryfrazując, omówiła pieprzenie koleżanki Pies. – Zapewne najstarszy zabytek jaki w życiu widziałaś, to pierwszy McDonalds w twoim mieście...
Do jadalni wpadła zdyszana i przestraszona Rozetta, wspomniana wcześniej bułgarska pomoc.
– Heleno! Heleno! ...Na polu (4) Giovanni z jakowymiś przybłędami się spiera, furtę ciałem zastawia, a na plac wpuścić nie chce. Ta mniejsza kuternoga za kudły pana złapała i tarmosi strasznie.
– A co to za jeden? – spytał Flash.
– Giovanni? To starszy brat Katarzyny. Jemu zwyczajnie Oldřich jest, jeno w Italiji lat wiela pomieszkiwał, tako kiegdy rok temu na ojcowiznę wrócił, wszyscy żarty strojąc Giovanni nań wołają.
– Vadim, mógłbyś pogonić 'cześków', bo mu jeszcze krzywdę zrobią?
Wyraźnie zadowolony z przydzielonego zadania wybiegł na zewnątrz.
Po chwili drzwi otworzyły się na oścież, a do środka weszła trójka roześmianych mężczyzn.
– Zobaczcie kogo przyprowadziłem!
Nagłe serc kopnięcie rozbujało krew niezgorzej od czystej wódki. Przez moment w jadalni zrobiło się jasno, jak w oborze krów zadowolonych z egzystencji, a całą przestrzeń, od klepiska po powałę, wypełniła pradawna energia, która roślinom rosnąć każe, pchać wodę rzekom, a włosom wyrastać. W ułamku sekundy saturacja (5) Psa, przekraczając wszelkie dopuszczalne normy, wzdęła ją niczym jarmarczny balon, tak, że krzesło na którym bujała się od dłuższego czasu odchyliło się, a ona sama zaliczyła glebę.
– Chłopaki! – wrzasnęły jednocześnie 'naranki' rzucając się na umordowanych przyjaciół.
***
Późny wieczór nastał, gdy wąskim traktem wzdłuż Wełtawy Rip z Sirocco do Nowego Miasta podeszli. Minęli wcześniej ubożuchne przedmieście i do pierwszych kamiennych domostw dotarli skąd już tylko wiorsta do mostu, a stamtąd, według słów 'spalenizny', jeno rzut moherem do kwartału przez żaków zamieszkiwanego im pozostanie. Sirocco wykoncypował by tam poszukiwania zacząć, gdyż ulubionego profesora wśród studentów wielokroć widywał, a najczęściej w obskurnych i tanich gospodach przesiadującego, gdzie za michę ogórkowej korepetycji z Owidiusza udzielał.
____________________________________________________________________________________________
(1) - Element notacji muzycznej, zwiększający czas trwania nuty lub pauzy o dowolną długość, w zależności od interpretacji wykonawcy.
(2) - Bogu niech będą dzięki.
(3) - V pořadí třetím klášterem na území dnešních Čech byl klášter sv. Jana Křtitele na Ostrově u Davle (zvaný Ostrovský klášter či krátce Ostrov) založený za knížete Boleslava II. a po jeho smrti (7. února 999) dokončený za Boleslava III. Na rozdíl od předchozích jmenovaných komunit přišli mniši na Ostrov ze zcela jiného prostředí: z bavorského Niederaltaichu, pod vedením opata Lamberta. Klášter se stal centrem, ze kterého začala kolonizace okolních krajů. Součástí klášterního majetku se stala Sekanka, osada na vysokém ostrohu nad soutokem Vltavy a Sázavy. Zde bylo hospodářské středisko kláštera, zde pracovali řemeslníci.
(4) - Na dworze, na zewnątrz.
(5) - Stężenie tlenu we krwi.
... cały Valhalla
Brawo, powrót w znakomitej formie :).
Miło znowu Ciebie poczytać.
teraz to już naprawdę nie masz wyjścia i chyba nie zawiedziesz naszej cierpliwości.