cz.1

graf.man

 

Bob Gołąb stoi przede mną w całej swej okazałości. Opowiada kolejną historię, prosto z ulicy, człowiek ulicy. Pan tego asfaltu i chodnika, a teraz proch tego asfaltu i tego chodnika. Uśmiecha się do mnie, jego wzrok zmęczony i naćpany, i krok opiumisty tworzą całą jego osobowość. Jest gdzieś daleko, a ja padam na pysk w płaczu. „Mój mistrzu"- krzyknąłem w duszy, krzyk rozniósł się po całym tym domu, po całej tej ulicy, dzielnicy i dotarł wreszcie do wszystkich granic tego miasta.

Dzwony grały, białe gołębie z całego państwa latały nad dachem, a pod dachem tylko ja i zmarły Gołąb. Widziałem go w ostatnich chwilach, ze strzykawką wbitą w przegub, spadł z krzesła. Zmarł dziesięć lat po rozpoczęciu lepszego, uzależnionego życia i dwadzieścia pięć lat po urodzeniu.

Ja siedziałem obok ze źrenicami jak główki od szpilki.

Ludzie pytają kto zmarł, kto nie żyje? A tu mały chłopiec ze skrzydłami wybiega na środek placu i krzyczy, ludzie, ludzie, to zmarł ten, który nie żył przez piętnaście lat i żył dziesięć. I ludzie podążyli tam, gdzie ja klęczałem nad Bobem, a Bob leżał zmarły pode mną.

Ściany naszego domu były popękane, grzyb unosił się w powietrzu, a w części osiadł już na suficie. Ściany pożółkłe, okno, jedyne, które tu kiedyś było, zostało zabite dechami, na długo nim tu zamieszkałem. Podłoga skrzypiała za każdym razem, gdy na nią następowałem. Bob żył tu od zawsze, odkąd pamiętam, nie wiadomo skąd się wziął, gdzie się urodził, kto był ojcem, kim była matka. Było wiele domysłów. On sam w swoich ekstatycznych wizjach, podczas których wydawał się przenosić do czasów dzieciństwa prosił o jeszcze jedną szansę, siadał skulony w kącie pokoju, zasłaniał twarz rękoma, trząsł się, krew kapała z łokci. A on błagał. Czasem, gdy już leżał przytomny prosił mnie, żebym potrzymał go za rękę, przez chwilę, trzymałem ją i wiedziałem, że to dłoń człowieka żywego, choć była zimna i jakby bez życia.

Ludzie, którzy mieszkali tu dłużej ,niż ja ,twierdzili, że pochodził z Węgier, że jego matka wyrzuciła go z domu gdy miał dziesięć lat, potem poszukiwał swojego ojca, który prawdopodobnie był Polakiem i w końcu trafił tu, gdzie dowiedział się, że w swojej niedoli nie jest sam. Że nie tylko on jest odrzucony i samotny. Tu prawdopodobnie po raz pierwszy zetknął się z narkotykami i  ukochał je. Zastąpiły mu rodzeństwo, ciężko powiedzieć skąd miał pieniądze. Nikt nie widział, żeby szukał pieniędzy jako męska dziwka, kradzieżą się brzydził. Nawet ja, choć mieszkałem z nim, nie zauważyłem trefnego towaru. Czegokolwiek, co wskazywałoby, że kradł.

Nie znam jego prawdziwego imienia. Bob Gołąb to jego pseudonim. Uwielbiał gołębie, bo były wolne i nie potrzebowały niczego, żywiły się tym, co spadło, uwielbiał je, szczególnie te białe, bo niewinne, potrafił dzielić się swoim jedzeniem z tymi ptakami. Nie wiem jednak dlaczego Bob, może marzył o drugiej stronie wielkiej wody, może wyczuwał w tym imieniu zwyczajność. Chciał być szary i niezauważalny, ale ludzie, którzy byli przy nim widzieli, że nie jest to zwykły ćpun. Miał głębokie ciemne oczy patrzące inteligentnie na nas i na to, co dzieje się wokół nas. Potrafił nie zauważać samego siebie.

W ciągu ostatnich dwu lat zdążyłem go znienawidzić, żeby później się z nim zaprzyjaźnić, a w końcu pokochać. Pokochać tę jego nadzwyczajność, jego szarość i siłę. Pokochać jego historie, anegdoty które dla mnie, dla chłopca, który nie wyjechał nigdy z tego miasta, brzmiały nieprawdopodobnie. Bob nie umiał czytać, jedynie znał ciągi liter. Uczyłem go pisać. Stawiał przeraźliwie koślawe litery, które jednak układały się w całkiem logiczne zdania, pisał pamiętnik.

Często mówił o Budapeszcie i pałacach w Austrii. O bogactwie, w którym opływa zachód, spluwał wtedy na podłogę, widać było wściekłość na świat szklanych domów i pięknych, bogatych ludzi.

graf.man
graf.man
Opowiadanie · 18 listopada 2008
anonim
  • ataraksja
    `Widziałem jego w ostatnich chwilach...` (widziałem GO) - popraw składnię; podobnie: `(...)po raz pierwszy zetknął się z narkotykami i sobie je ukochał.` (ukochał je - `sobie` nie ma umotywowania, bo przecież mówisz o TYm, nie o innym bohaterze);
    `(...) wiedziałem, że to dłoń człowieka żywego, choć była zimna i jakby bez życia.` - wiem o co Ci chodzi, ale sformułowałeś to upraszczając sprawę - oba wyrażenia znoszą się wzajemnie i zdanie staje się bezbarwne, nie ma wydźwięku, jak by należało tego oczekiwać po grze słów;

    Po pierwszym odcinku trudno mi wyrazić opinię. Akcja za mało jeszcze rozwinięta, poczekam na ciąg dalszy.
    Zrób poprawki, a póki co, poczekamy na głos drugiego opiekuna.

    · Zgłoś · 15 lat
  • .
    ale jak Ty to poprawisz?
    jak nie ma takiej opcji

    popraw i wsadź jeszcze raz
    a ten wycofaj

    najwyżej będzie bez początkowych komentarzy :(

    · Zgłoś · 15 lat
  • ataraksja
    a ja się zdenerwowałam `oniemieniem` Autora i sama poprawiam, bo żal wyrzucać.
    ale to jedyny taki przypadek. więcej się nie powtórzy.

    · Zgłoś · 15 lat