Urtanion ,, W Dorar "

LordzFc

 

Wstał nowy dzień. Położone w Dolinie Życia miasto Dorar budziło się ze snu. Z tej przepięknej, przeogromnej niegdyś stolicy Feyów zostały tylko ruiny. Wielu ludzi i goblinów próbowało zdobyć tą mieścinę, jednak silne mury jego oraz zdyscyplinowany, niezbyt wielki garnizon powstrzymywało te próby. Mimo, że imperium Feyów było już tylko legendą, oni ciągle żyli z myślą o ponownym wzniesieniu się ponad wszelkie plugastwa.Wśród członków garnizonu miejskiego byli ludzie. Wielu przewyższało umiejętnościami swych przełożonych i z tego powodu Feyowie przenieśli się do twierdzy pośrodku miasta. Nie chcieli więcej ofiar ze swoich i przestali aktywnie walczyć. W końcu to ich było mniej niż przed laty. 
Nazywał się Urtanion, syn Tyrgohuna i brat Uhaniona. Był żołnierzem urodzonym w Lesie Najemników. Miejsce to było jedynie wspomnieniem któtkiego dzieciństwa. W wieku 10 lat przeprowadził się wraz ze swym ojcem do Dorar. Od początku pociągała go walka, w przeciwieństwie do brata. Ten cenił spokój, ciszę i kochał pisać wiersze do swych ukochanych. Ot typowy romantyk. Dalsze 10 lat życia Urtaniona upłynęło dość spokojnie. Pomagał ojcu, czasami walczył, sporo czytał, czyli robił to co powinien robić przyszły oficer. Po pięciu latach awansował dowódcę wieży. Dostał przy tym dziwny miecz rzekomo przynoszący szczęście. Zawsze go nosił, ale nie działał jak należy. 
Była noc. Świeżo upieczony starszy strażniczy ze spokojem wpatrywał się w Dolinę Łez. Dawniej, gdy Feye się tu poraz pierwszy pojawili nie było jedzenia i wody. Żony zmęczonych wojowników płakały właśnie w niej nad solą swego ludu. W ciemności nic nie było widać poza zielonymi oczami goblinów. Wojownik mógł jedynie nasłuchiwać. Często podczas nocy najbardziej niespokojnych nikt nie atakował, często w tych, które miały być spokojne, atak następował. Miejąc już pewne doświadczenie, wiedział, iż nie może nawet na chwilę przysnąć. Usłyszał odgłosy kroków. ,,To pewnie bandyci" - pomyślał żołnierz. Już linę zaczepiali, już na mury wskakiwali. Przed oczyma Urtaniona pojawiło się dzięsięciu ubranych na brązowo ludzi. W rękach trzymali długi noże. Kilku posiadało miecze. Urtanion nie czekając na ich reakcję szybko z rykiem w ustach wskoczył na tych, którzy chcieli się do miasta wkraść. Trzech padło od jednego pchnięcia, trzem głowy uciął swym dwuręcznym ostrzem a kolejnym trzem nogi podciął i pozwolił się wykrwawić. Pojawili się kolejni wrogowie. Było ich więcej. Znacznie więcej. Teraz to oni zaatakowali. Urtanion chwycił jednego, bardziej wiotkiego i rzucił nim w jedną grupę. Efekt był porażajacy. Ci, którzy leżeli nie wiedzieli co robić. Korzystając z okazazji Urtanion dobił tych oszołomionych. ,,Dobra, teraz jeszcze druga połowa tych skurczybyków". Bandyci, którzy byli z drugiej strony zaczęli rzucać nożami w oficera. Dostał w lewą nogę, ale dalej szedł, trafili go w prawą stopę. Teraz biegł. Wściekłość wojownika była duża. Wpadł w istny szał bojowy. Dobiegł do tych co stali z przodu, przeciął wszystkich wpół. Dobył miecz szczęścia, wyprół jednemu krocze. Podniósł innego bandytę, reszta zaczęłą dygotać ze strachu. Rzucił nim. Wszyscy leżeli. Dobił żyjących. Nie pozwolił im cierpieć, a raczej uciekać.
Urtanion wracał powoli, kulał. Ból jaki mu dosktwierał by nie do zniesienia. Jak był szał, to się go nie czuło, teraz jednak był już w stanie normalnym i czuł wszystko. Ulice Dorar dziś były szare. Wielu w tej nocy poległo. Roiło się od płaczących żon, smutnych matek, babć, ciotek i innych. Takie ataki zawsze były wstępem do czegoś większego. Rok też tak było i atak ledwo został odparty. Sam żołnierz został wtedy wezmany do służby twierdzowej. Miał niewątpliwe szczęście. Kto wie czy by już nie był na innym świecie. Urtanion zamierzał najpierw iść do znachora, by mu wyleczył ranę. Jeżeli w tej nocy Oni zaatakują to raczej leżeć nie będzie mógł. Dom cudotwórcy nie wyróżniał się specjalnie spośród innych zabudowań w Dzielnicy Żywej. Ot zwyczajny dom, w którym mieszkał człowiek. Zbudowany z kamienii, na dachu, dachówka. Nic czym możnaby go odróżnić od budynków innych mieszkańców.
Zapukał. Nic nie usłyszał. Drugi raz zapukał. Znów nic nie usłyszał. 
- Niech to szlag - powiedział wojownik
-Jakiejś pomocy potrzeba? - zapytał się tajemniczy przechodzień wyglądający na maga.
-Yyy, tak. Nostałem nożem w nogę i piętę. Chciałbym mieć to jak najszybciej wyleczone, bo kto wie, czy aby dziś gobliny i bandyci nie zaatakują.
- Nie ma sprawy.
Dziwny osobnik powiedział tylko ,,Extur Mua" i ran nie było. Oficer był pod bardzo wielkim wrażeniem.
- Ty jesteś Urtanion. Tak? 
-Tak, a co?
-Podobno masz jakiś miecz nieprzydatny...
-Tak, tak. Mogę go ci sprzedać szanowny czarodzieju.I tak na nic mi jest.
- Co?! Nie, nie. Chcesz sprzedać miecz krasnoludów?! On jest bezcenny! Zostaw go a odpowiedniej chwili ujawni Ci swoją moc. Nikomu go nie dawaj i sprzedawaj. Przyda Ci się! Ja już idę, niedługo-wielki Urtanionie. Żegnaj.
- A kim jesteś?...
Niestety czarodzieja już nie było. Zniknął nagle i bez śladu. Zniknął pozostawiając wiele pytań i nie pozostawiając odpowiedzi. Wojownik poszedł do swojego domu, zjadł obiad i zdecydował się przespać.
Obudziły go wybuchy pocisków. Palił się jego dom. Rozespany żołnierz szybko wstał, założył całe swe uzbrojenie i wziął dzisiejsze znalezisko. ,,Jeszcze księgi" - powiedział Urtanion Błyskawicznie wszedł do piwnicy, wziął książki i schował je pod zbroję. Dopiero teraz mógł spokojnie uciekać z tonącego okrętu. Nic już nie mogło pomóc temu miastu. Ze swej dzielnicy wyszedł na główną ulicę prowadzącą wprost do twierdzy. Dawniej stąd wyruszały oddziały Feyów na wojnę. Ale to dawne czasy, bardzo dawne. Obecnie każdy nowy żołnierz, który chciał służyć miastu musiał tutaj przysięgnąć na Formona, że nawet jak śmierć będzie blisko to nie spocznie i będzie dalej walczyć. W przypadku łamania tej przysięgi osobnik był skazywany na wygnanie. Twierdza, która znajdowała się na końcu ulicy była wielka i potężna. Znajdowała sie na wzgórzu.Wielka, szeroka brama, mury grube na 10 metrów, wysokie na 30, były dumą obecnego i dawnego Imperium Feyów. Pośrodku twierdy była wieża czarów. Niestedy nazwa nie mówiła już o obecnej funkcji. Moc przepadła na zawsze odkad mieszkańcy zaatakowali Królestwo Aniołów. Obecnie na jej najwyższym piętrze znajdował się ogromny trebusz. Cały zbudowany z najlepszego drewna pochodzącego z elfich lasów, pośweconego przez kapłanów. Jakkolwiek miasto było zdobywane i pustoszone, tak twierdza nie. 
Toczyła się na ulicy wielka bitwa między najemnikami a najeźdzami. Widział tam swego wujka kierującego walką. Choć na pewną chwilę ludzie zdobyli przewagę i odepchnęli ich pod samą bramę to jednak sytuacja się pogarszała. Z pomocą goblinom przyszły pająki. Teraz musieli się wycofywać. Na nic heroiczne czyny wojowników. Na nic! Padali jak muchy. Z twierdzy przyszła pomoc rzadko walczących Feyów. Znów pod bramę wróg odepchnięty, znów pająki, ale teraz to one ginęły szybko. Wydawało się, miasto uratowane. Bynajmniej na tej ulicy, ale do walki włączyły się mroczne elfy wraz swymi jaszczurami. Te złamały szyki obrońcom i sytuacja stała się gorsza niż zwykle. Rozwścieczone półżywe pajęczaki zaatakowały ze zdwojoną siłą. Dowódca wojsk Feyów, Karal-Un zarządził natychmiastowy odwrót. Nic nie mogło już uratować miasta! 
Urtanion nie wiedział gdzie iść, aby uciec, ale wiedział, że napewno nie głównymi drogami. Przebiegł na drugą stronę traktu i skierował się w stronę starej świątyni. Jej ruiny były dobrym miejscem do ukrycia się, ale nie tego tam szukał. Mimo tego, że nikt jej od lat nie używał ciągle znajdowały się tam eliksiry mogące nadać stworzeniu różnorakie magiczne cechy. Ta zacieniona ulica była znana z wielkich szczurów i pająków. Powiększone zostały one po spożyciu wylanej przez przypadek mikstury. Już nie przez przypadek wypędziły stąd wszelkich kapłanów i ludzi. Urtanion miał nadzieję, że żadnego nie napotka mutanta, jednak mylił się. Mimo ataku na miasto największa i najsilniejsza bestia pozostała czekając na ofiarę. 
Zaatakował. Ogromny, humadoidalny szczur swymi długimi pazurami objął wojownika i go rzucił o ścianę jednego z opuszczonych domów, który to natychmiast się zawalił niemal jak domek z kart. Urtanion wstał i wyjął miecz, który płonął. Z wielką natarczywością rzucił się na szczurołaka. Przeciął go w połowie. Na nic to! Rana tak się zagoiła jak i pojawiła. Teraz to bestia atakowała. Rycerz uciekał, ale szczur go dogonił i rzucił o kolejny budynek licząc na jego rychłą śmierć. Przeliczył się. Znów Urtanion zaatakował i począł go ciąć niemiłosiernie. Nic to nie dawało. Znowu uciekał. Teraz w stronę świątyni.
Świątynia mimo upływu lat nadal była piękna. Strzeliste wieżyczki pełniące rolę obronną, otaczały większą wieżę, która była w dawniejszych czasach obserwatorium astronomicznym. Obok tego kompleksu obronno-obserwatoryjnego stał otoczony ze wszystkich stron kolumnami, kamienny budynek. Za nim znajdowało się ciągle palące ognisko, a pod nim wejście do piwnicy. To miejsce właśnie interesowało Urtaniona. Szybko zszedł krętymi schodami i znalazł się w korytarzu. Nigdy tu nie był nie spodziewał się by te podziemia były tak wielkie.Sal było bardzo wiele. Każde tych pomieszczeń było wielkości co najmniej jego domu. Pobiegł szybko do biblioteki runicznej i wziął kamień dający chwilową ochronę. Chwila ta musiała mu wystarczeć na znalezienie odpowiedniego runu antymutantowego przeciwbestiowego. Cieszył się, że nie musi się teraz bać szczura. W końcu co mu zrobi. Czar słabł a tu nic nie znalazł. Wreście myśląc logicznie(skoro ogień mu nic nie robi to może lód go zniszczy) wziął 2 kamienie zmieniające stworzenie w bryłę lodu i oraz trzeci wysyłający pocisk, który wybucha w ciele ofiary. 
-Gdzie ten szczur?- pomyślał Urtanion. Nagle, gdy run przestał działać, mutant rzucił się rycerza. Wszystko co wziął zniknęło. Znowu, jak przedtem uciekał, szukając przy okazji zgubionych runów. Wyjął miecz, którego otaczała błękitna poświata. Pewny siebie wojownik zaatakował szczurołaka. Teraz to on był ofiarą. Urtanion nie miał zamiaru go zostawić. Gonił go.
Wybiegł z piwnicy. Przed wieżami zebrali się ubrani w niebieskie, pozłacane szaty z kapturami kapłani. Zaczęli się pierwszy raz od wielu lat modlić. Urtanion rozumiał ich słowa tak: ,,O Gortonie, bracie Formona, uratuj nas z tej męki, uratuj nas przeklętych z tej męki jaką twój brat nam wyprawił, uratuj nas, uratuj nas a złożymy ci ofiary, ofiary z tych co nie uznają twojej wiary, uratuj nas". A mówili to w dziwnym języku, podobnym do ryczenia konia. Zrozumiał, że jak się uda obronić miasto to zginie, będąc jedną z ofiar. Zaczął myśleć czy aby tych kapłanów nie zabić. W końcu oni mogą więcej zła wyprawić niźli najedźcy. Jakkolwiek okrutni byli to zawsze żywych ludzi zwracali, właśnie ludzi, a nie Feyów. Urtatnion bez namysłu zaatakował rządnych ofiar wśród najemników. Na nic nie spodziewającyh się kapłanów rzucił się niczym berserk wojownik z mieczem. Pierwszy zginął przepołowiony, drugiegu głowę obciął. Niestedy sielanka nie trwała długo i obrońcy siłą woli wyrzucili mu miecz z rąk, który jednak powrócił do swego właściciela i za nic chciał opuścić jego ręki. Urtanion wstał i jakimś dziwnym trawem runy, które wcześniej zabrał z podziemii pojawiły się w jego dłoni. Nie czekając na reakcję użył dwóch zamieniających wszystko w lód prócz bohatera. Ostatni kamień ścisnął mocno i położył go na miecz. Na broni pojawił się symbol runu. Teraz z łatwościa pozabijał kapłanów. ,,Jeżeli wygrają to ludzie raczej nie zostaną zabici, a więc teraz możemy uciekać"
Wybiegł na Ulicę Bohaterów. Po obu jej stronach stały wspaniałe, złote pomniki z różnymi królami, wojownikami, handlarzami - każdym, kto sporo zrobił dla miasta. W dawnych czasach wracali tutaj królowie i świętowali zwycięstwa. Koronacja nowego króla się odbywała właśnie tutaj, awanse na marszałków - też tutaj. Ogółem ważniejsze uroczytości imperialne się na tej ulicy odbywały. Kiedyś piękne domostwa- obecnie cień tego co kiedyś było: szare, smutne domy, pamiętające pierwszych Feyów. Czasami przyjeżdżali bogaci handlarze z Lasu Najemników i robiło się kolorowo, ale tylko przez chwilę. Na jej końcu znajdował się teatr. Właśnie o niego oparli ludzie swoją obronę. Przebieg walki nie był tak dramatyczny jak na ulicy Gortona. Żołnierze się po prostu bronili i nie pozwalali się wtargnąć goblinom do teatru, z którego biegło tajne wejście do twierdzy. Nieoczekiwanie właśniez niej nadeszła pomoc. Spokojny do tej pory trebusz, wypluł tysiące pocisków. Popłoch wśród najedźców jaki wywołał swoim strzałem był wprost do nieopisania. Krzyki, jęki i wszelkie inne dźwięki jakie może żywe stworzenie wydać było słychać podobno nawet w Lesie Najemników. Teraz obrońcy zaatakowali, a wraz nimi Urtanion. Pełni nienawiści do najedźców zabijali ich tysiące. Na nic się zdały elfie jaszczury, na nic bandyci w ciężkich zbrojach. Wszystko było niszczone w mgnieniu oka przez ludzi oraz trebusza. Miecz naszego rycerza płonące pociski miotał, przecinał kilku naraz... Jego siła była przeogromna. Po śmierci Arthosa, Urtanion przejął dowodzenie. Wypychali już poza bramy te robactwo, aż nagle zwyciężcy bitwy na ulicy Twierdzowej zaczęli właśnie atakować od tyłu obrońców. Posiadacz cudownej broni zarządził zoorganizowany odwrót. Niestedy taki nie był i sam wielki wojownik musiał się ratować ucieczką wraz z grupą wiernych mu towarzyszy. Biegli Doliną Porażki. Zielona trawa porastała zbocza wysokich, szaro-brązowo-czarnych gór. Dawnymi czasy tutaj właśnie była jedna z największych porażek Feyów zakończona pierwszym spustoszeniem Doraru. W walce tej pierwszy raz został schwytany król imperium i zabity przez krasnoludów. Skręcili w stronę wąskiego przejścia. Jaskinia ta była niegdyś zamieszkana przez krwawych elfów. Nie brakowało ozdobników w postaci czaszek poległych. Liczne topory i maczugi wzkazywały na ich częste używanie, liczne groby, na sporą śmiertelność wśród mieszkańców. Wreście wyszli z tego miejsca. Przed nimi znajdowała się bardzo wielka równina. Wzrokiem jej człowiek objąć nie mógł. Rosła na niej zwyczajna trawa, zieleńsza od tej co w Dorar była. Gdzieniegdzie wystawały kości poległych. Była tutaj ostatnia wielka bitwa elfów. Nie wiedziano o niej za wiele, ale niektórzy gadali, że odkąd ludzie odkryli to przejście to chcieli przechodzić nim bez oporów-bezpiecznie. Właściciele znów się nie zgadzali i chcieli wysokie opłaty za skorzystanie. Poza tym owi właściele często zabijali przechodzących. Napięcie narastało aż wreście doszło do bitwy. Wygrali ludzie. Nikt z elfów nie przeżył tej bitwy. Ci co dostali się do niewoli, popełnili samobójstwo. I tak kolejne miasto-jaskinia zniknęło z mapy świata.
Zbliżał się wieczór, a oni ciągle szli. Żywego ducha nie widzieli, ale szli. Ciągle nie było widać upragnionego lasu. Nic poza kamieniami i trawą nie było na ich drodze. Gwiazdy mocno świeciły. Mocniej niż zwykle. Kiedyś to zielone były, teraz w czerwone się zmieniły. 
- Pamiętasz Juferze jak myśmy razem się bawili mieczykami?
- Ach tak. Wyobrażałem sobie, mam miecz Aniołów... Urtanion a co ty masz takiego w pochwie? To się wydaje tym legendarnym mieczem. Od lat wszelkie rasy go szukają. Krasnoludy, Elfy, Feyowie i oczywiście my, ludzie.
- Przewróciłem się przez niego wczoraj i go wziąłem. Szczęście to ja mam, ale mylisz się. To nie jest ten miecz, a raczej miecze. To całkowicie inny przedmiot, nie pasujący do tej układanki
Zobaczyli wreszcie na horyzoncie upragniony las. Przyśpieszyli kroku i po godzinie byli już u bram upragnionego miejsca.

LordzFc
LordzFc
Opowiadanie · 16 grudnia 2008
anonim
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    No cóż - dość płaski i zarazem pospolity język. Nie ugiął nóg. Zagęszczenie spowodowało.................namnożenie literówek - gramatycznie, stylistycznych ciągutek.....................gdzie aż trudno załapać, z czym zacz.....................poza tym - wtórność, żadnego nowego pomysłu - krasnoludy, elfy - nazbyt mocno pławi się owy tekst w Tolkienie...

    · Zgłoś · 15 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    No sam to przeczytaj...



    "- Niech to szlag - powiedział wojownik
    -Jakiejś pomocy potrzeba? - zapytał się tajemniczy przechodzień wyglądający na maga.
    -Yyy, tak. Nostałem nożem w nogę i piętę. Chciałbym mieć to jak najszybciej wyleczone, bo kto wie, czy aby dziś gobliny i bandyci nie zaatakują.
    - Nie ma sprawy.
    Dziwny osobnik powiedział tylko ,,Extur Mua" i ran nie było. Oficer był pod bardzo wielkim wrażeniem.
    - Ty jesteś Urtanion. Tak?
    -Tak, a co?
    -Podobno masz jakiś miecz nieprzydatny...
    -Tak, tak. Mogę go ci sprzedać szanowny czarodzieju.I tak na nic mi jest.
    - Co?! Nie, nie. Chcesz sprzedać miecz krasnoludów?! On jest bezcenny! Zostaw go a odpowiedniej chwili ujawni Ci swoją moc. Nikomu go nie dawaj i sprzedawaj. Przyda Ci się! Ja już idę, niedługo-wielki Urtanionie. Żegnaj.
    - A kim jesteś?..."

    · Zgłoś · 15 lat
  • .
    Uru
    nie każdy rodzi się czarodziejem słowa
    jak Ty ;)

    Autorze
    literówek jak mrówek w mrowisku
    jak już się tak 'męczysz' nad kolejnym odcinkiem
    to najpierw popraw ten

    · Zgłoś · 15 lat