-„Aniele Boży stróżu mój ty zawsze przy mnie stój.”- Wyszeptała ledwie słyszalnym głosem Aniela. Zamknęła powieki zaciskając je mocno. Łzy mimowolnie próbowały uwolnić się z jej błękitnych oczu.
Już sama nie wiedziała, co ma robić. Wszystko na początku układało się tak dobrze, a w ciągu kilku chwil straciła to, co tak kochała.
Z odrazą spojrzała na swój nadgarstek. Głośno pociągnęła nosem. Blizny. Długo się ciągnące i tak wiele przypominające. Poczuła kolejne zbiorowisko łez. Ponownie zamknęła oczy. Przegryzła dolną wargę starając się przypomnieć sobie te dobre chwile. To nic nie dawało. Po kilku sekundach poczuła smak słodkiej krwi. Gwałtownie otworzyła oczy. Niepewnie przyłożyła palec do ust. Spojrzała na dłoń z sarkazmem. Krew. Mogła się tego spodziewać. Przypadkowo się ugryzła.
Z kieszeni wyjęła paczkę chusteczek. Przyłożyła jedną do wargi i czekała. Wzrok bezwładnie powędrował jej za okno. Czuła, że to już koniec. Nie ma, dla kogo żyć. Jak oparzona wstała z podłogi i pobiegła do łazienki, gubiąc po drodze pokrwawiony materiał.
Prawie, wyważyła drzwi wchodząc do środka. Rozejrzała się dookoła. Nigdzie jej nie mogła znaleźć. Gdzie jest Misty? Łzy płynęły z jej oczu. Była zła, a zarazem taka bezradna. Wiedziała, że to sprawa rodziców. Na pewno pozbyli się jej po rozmowie z pedagogiem szkolnym. Przełknęła głośno ślinę. Z szaleńczą siłą zaczęła wyrzucać na oślep rzeczy z półek i szafek. Wrzasnęła na całego gardło.
Odwróciła twarz i spojrzała w lustro. Ujrzała siebie. Dziewczynę niegdyś pełną życia teraz z bólem i cierpieniem wypisanym na twarzy. Zbliżyła się do zwierciadła i przejechała dłonią po tafli szkła. Poczuła dziwny spokój.
-Gdzie jest Misty?- Wypowiedziała na głos to nękające ją pytanie. Tylko ją uznawała teraz za przyjaciółkę. Przecież cała reszta się odwróciła od niej. Odbicie w lustrze nie ruszało się, podobnie jak nastolatka. Co kilka sekund tylko mrugała oczami. Na dolnej wardze zaschła już krew. Brązowe włosy były strasznie potargane, a nawet posklejane ze sobą. Wyglądała żałośnie.
-Co ty możesz wiedzieć o życiu? Jesteś tylko lustrem.- Burknęła do swojego odbicia, a przecież doskonale wiedziała, że zwierciadło nie jest istotą żywą. Jedna łza spłynęła po policzku. Nie otarła jej. Spadła w dół, uderzając w płytki. Dziewczyna spuściła głowę. Czego oczekiwała od życia?
Może „byłe” przyjaciółki miały rację mówiąc, że jej odbija? Tylko, dlaczego nagadały na nią do dyrektorki przez to miała rozmowę z rodzicami i pedagogiem. Przez głowę jej nie przeszło, że to może być oznaka troski i usilna próba pomocy jej.
Była aż tak pusta i zrozumiała? Nie. To nie o to tu chodzi. Od dawna się zmieniała. Z początku inny rodzaj muzyki, potem zmiana stylu i coraz to mocniejszy makijaż. Rodzice tłumaczyli sobie jej zachowanie okresem dojrzewania, ale czy na pewno? Miewała też ataki złości. Rozwalała wtedy wszystko, co znajdowało się w zasięgu jej ręki. Ponoć to wina hormonów, które buzowały. Mogła to być prawda, ale nie w przypadku Anieli.
Nagle podniosła wzrok i spojrzała ponownie w lustro na swoje odbicie. Poczuła silną złość, na przyjaciółki. Dlaczego zachowały się aż tak niedorzecznie? Zacisnęła wargi. Z całej siły uderzyła pięścią w lustro. Zwierciadło rozprysło się na dziesiątki kawałeczków, mocno kalecząc dłoń brązowowłosej. Pisnęła. Nie z bólu, lecz z bezradności. Ból nie był dla niej niczym strasznym, chwilami sprawiał nawet przyjemność. Na odłamki szkła, które leżały na podłodze kapała świeża krew.
Nastolatka usiadła w łazience, gdzie panował bałagan. Wzięła do ręki jeden kawałek szkła. Przyłożyła do nadgarstka i zatrzymała się. Miała wrażenie, że nie tylko ona, ale i cały świat stanął w miejscu. Wyglądała jakby coś mierzyła lub obliczała. Tak naprawdę ona zastanawiała się nad kolejną raną. Jej głębokością i długością. Przycisnęła nieco szkło do ręki. Nic się nie wydarzyło. Nie zadała sobie bólu, nie uszkodziła dłoni. Ręce jej się trzęsły. Zdała sobie sprawę, że jest zbyt słaba, aby okaleczyć się. Z ogromnym trudem podniosła się z podłogi. Poszła wolnym krokiem w stronę swojego pokoju.
Nasuwa się tu od razu pytanie: gdzie byli rodzice? Otóż oni od razu po rozmowie z pedagogiem długo nie mogli uwierzyć w to, że ich własna córka się tnie. Przecież to taka wzorowa uczennica! Oddana życiu rodzinnemu. Więc dlaczego tak postąpiła? Czy przeżyli załamanie? Coś w tym stylu. Obwiniali sami siebie, że nie zauważyli wcześniej dziwnego stanu dziecka. Spanikowali. Kompletnie nie wiedzieli, co robić. Szukali zrozumienia i oparcia w swoich własnych rodzicach, zapominając o Anieli. Pozostawiając ją samą w domu. Głupcy? Nie po prostu mimo wszystko bardzo ją kochali i nadal darzyli ogromnym zaufaniem.
-Misty. Misty. Misty.- Powtarzała wciąż rozgorączkowanym głosem. Krążyła bez celu po domu. Mimo wszystko szukała. Czego szukała? Odpowiedź prosta. Misty. Ale kim była Misty? Tego drogi czytelniku dowiesz się troszkę później.
Tymczasem trzy dziewczyny wracały ze szkoły. Nie odzywały się do siebie, bo same nie były pewne swoich myśli. Z jednej strony żałowały, że wydały Anielę dyrektorce. Z drugiej możliwe, że uratowały jej życie. Nie spodziewały się takiego obrotu sprawy. Przecież brązowowłosa była pełną życia dziewczyną! Dusza towarzystwa, nieco pyskata, zawsze mająca swoje zdanie, wyróżniająca się stylem i ubiorem.
Dawno temu już raz się pocięła. Na szczęście wtedy to zauważyły. Straszyły, że powiedzą jej rodzicom i się na nią obrażą. Wystraszona niebieskooka obiecała, że już nigdy więcej tego nie zrobi. Trzymały ją za słowo. Aż do dzisiaj…
Kolana się pod nią ugięły. Z ogromnym oporem opadła na podłogę. Dłoń mocno krwawiła. Można było też zauważyć kilka drobnych odłamków lustra mocno wciśniętych w rękę. Przez kilka chwil brakowało jej powietrza. Próbowała oddychać, a nie mogła. Spanikowała. Zaczęła wierzgać rękoma i nogami. Po chwili poczuła tlen. Trochę uspokojona spróbowała wstać. Nie udało się. Jej oddech nie był regularny. Raczej szybki jak po biegu.
-Misty muszę cię znaleźć.- Wyszeptała i używając całych swoich sił podniosła się z podłogi. Właśnie ta jedyna przyjaciółka dodawała jej sił. Z trudem pokonywała kolejne kroki. Było to dla niej tak trudne. Zatrzymała się na chwilę. Czy jest teraz sens jej życia? Przecież go nie ma… Jedynym celem było teraz znalezienie Misty i wspólna śmierć wraz z nią.
-Mam nadzieję, że Aniela jakoś się trzyma.- Odezwała się przerywając ciszę Beata. Dwie pozostałe dziewczyny spojrzały na nią jak na coś niezwykłego. W głębi serca dziękowały jej i były pełen podziwu, że zaczęła tę rozmowę.
-Nie wiem czy dobrze zrobiłyśmy.- Wyrzuciła na wydechu Dominika. Spoczął na niej ironiczny wzrok towarzyszek.
-Jasne, że dobrze! Problem w tym, że Aniela nie rozumie, że zrobiłyśmy to, dlatego że…- Agnieszka zawahała się. Spojrzała na przyjaciółki. W tej chwili rozumiały się bez słów. Zależało im na brązowowłosej. Bardzo mocno. Kochały ją jak siostrę, była z nimi na dobre i na złe. Więc czemu teraz, kiedy Aniela ma kłopoty one wracają do domów zamiast być z nią? Egoizm? Nie. Po prostu siły wyższe.
Rodzice niebieskookiej na razie zabronili się jej spotykać z dziewczynami. Teraz na siłę próbowali się bronić. Wmawiali sobie nawzajem, że wina leży nie w wychowaniu, lecz w towarzystwie ich dziecka. Nie przyszło im do głowy, że wina jest tylko i wyłącznie ich córki. Przecież to właśnie ona nie dawała sobie rady z kłótniami z osobami, na których jej zależy. Wtedy nad rozumem i sercem wygrywały emocje. Choroba? Może, ale na pewno słaba psychika.
Nie czekając ani chwili dłużej powlokła się do kuchni. Złapała szczotkę i szufelkę, po czym najszybciej jak mogła udała się do łazienki. Pozmiatała resztki lustra i opatrzyła rękę. Zaczęła myśleć trzeźwiej. Co będzie jak rodzice zobaczą ją i dom w takim stanie? Rozzłoszczą się? Nie. Na pewno jeszcze bardziej zagubią i załamią.
Położyła się na łóżku w swoim pokoju. Wzrok wlepiła w sufit tak jakby zobaczyła tam coś niezwykłego. W myślach odtwarzała wydarzenia z przeciągu kilku godzin. Bała się powrotu rodziny do domu. Obawiała się rozmowy z nimi. Myślała, że będą wściekli, że będzie czekała ją kara. Nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo się myliła…
Drzwi od jej pokoju otworzyły się gwałtownie. W drzwiach stała zdenerwowana i prawie biała na twarzy matka.
-Znalazłam to w łazience. Chyba tyle zostało z lustra.- Wydusiła słabym tonem i pokazała Anieli kawałek szkła w dłoni. Dziewczyna głośno przełknęła ślinę. Spodziewała się teraz wybuchu złości u rodzicielki. Możecie sobie wyobrazić, jakie było jej zdziwienie, kiedy zobaczyła jak jej mama płacze. Kompletnie nie wiedziała, co zrobić. W tej chwili marzyła tylko o tym, żeby kobieta się uśmiechnęła. Jednak matka cały czas płakała, coraz głośniej i bardziej to przeżywając. Brązowowłosa chciała wstać i ją przytulić, ale nadal czuła się słaba.
Ukradkiem spojrzała na opatrunek na dłoni. Biały bandaż całkowicie przesiąkł już czerwoną krwią. Wzdrygnęła się. Poczuła obok siebie tak znane jej ciepło. Podniosła wzrok i zobaczyła siedzącą nad nią rodzicielkę.
-Kochanie wiesz, że na mnie zawsze możesz liczyć. Wiesz, że cię kocham.- Wyszeptała powstrzymując kolejne łzy.
Właśnie Monika – matka Anieli była najbardziej przewrażliwiona na jej punkcie w rodzinie. Oddałaby za nią życie. Niebieskooka była całym jej światem. Największym skarbem. Nie potrafiła pozbierać się po tym, czego się dowiedziała.
Myśli biły się w jej głowie. Jej matka cierpi. Jak mogła na to pozwolić? Przecież tak ją kocha. Jednak tym razem pożądanie było od niej silniejsze.
-Mamusiu gdzie jest Misty?
Zaskoczenia kobiety nie da się opisać. Główkowała i myślała.
-Kto to jest Misty, kochanie?
Zapadło chwilowe milczenie. W oczach Anieli zaszkliły się kolejne łzy.
-Moja jedyna przyjaciółka.- Wydusiła i posłała mamie spojrzenie pełne bólu i cierpienia. Monika nie mogła na to patrzeć. Zaczęła się obwiniać. Co takiego przeoczyła? Gdzie zagubiła ten fragment z Misty? Kim była ta dziewczyna? A może to jakieś zwierzę?
-Skąd ją znasz?- Kobieta siląc się na obojętny ton uśmiechnęła się do córki. Nastolatka przegryzła dolną wargę.
-Prawdziwych przyjaciół znajduję się w biedzie. I ja ją znalazłam.
Na twarzy brązowowłosej pojawił się ledwie widoczny uśmiech. Samo wspomnienie o tej jedynej wzbudziło w niej radość.
-Pomóż mi ją znaleźć.- Szepnęła niebieskooka i utkwiła przerażone spojrzenie w rodzicielce.
Przez głowę przeszła jej myśl, że jej dziecko zwariowało.
-Najpierw muszę się dowiedzieć jak wyglądała i kiedy się z nią spotykałaś.- Oświadczyła delikatnym tonem Monika. Martwiła się. Miała wrażenie, że córka nie powiedziała jej wszystkiego. Owa przyjaciółka nie kojarzyła jej się dobrze.
-Ona zawsze była ze mną. Wtedy, kiedy było źle. Pomagała mi.- Głos Anieli był jakby w hipnozie. Łzy popłynęły po jej policzkach. Pospiesznie je otarła.
-Więc gdzie jest teraz?
-NIE WIEM!- Wrzasnęła i jak oparzona wyskoczyła z łóżka. Czuła przypływ sił. Ręka już ją nie bolała. Teraz musiała tylko znaleźć zgubę.
-Co masz na dłoni?- Monika z przerażeniem zauważyła bandaż na ręce dziewczyny. Niebieskooka spojrzała z pogardą na siebie.
-To tylko skaleczenie. Mamusiu ja muszę ją znaleźć.- Siła, która nią owładnęła gwałtownie ją opuściła. Kolana się pod nią ugięły. Matka podbiegła do niej i nieprzytomną brązowowłosą położyła do łóżka.
Usiadła nad bezwładnym ciałem swojego dziecka i ostrożnie odwinęła bandaż na dłoni. Zakryła usta i poczuła jak robi jej się niedobrze. Jej ciało przeszły nieprzyjemne dreszcze, a z oczu popłynęły łzy.
-Anielko, za co ty mi to robisz? Ja tak cię kocham…- Wydusiła dławiąc się łzami.
***
Światło poranka spadło na jej ciężkie powieki. Z trudem otworzyła oczy. Nie pamiętała dokładnie ostatnich wydarzeń. Chyba straciła przytomność. Nie była pewna. Obok łóżka na krześle siedziała jej rodzicielka. W dłoniach ściskała chusteczkę, a oczy miała spuchnięte. Niebieskooka pospiesznie zamknęła oczy. Udawała, że śpi. Bała się stanąć twarzą w twarz z własną matką. Na tyle krzywd ją naraziła.
-Anielo wiem, że nie śpisz.- Głos mamy nie był tak delikatny jak wczoraj. Teraz wyczuwało się w nim nutkę histerii. Nastolatka otworzyła oczy. Wzrok Moniki przeszywał ją na wskroś. Czuła się tak podle.
-Co byś chciała na śniadanie skarbie?- Pytanie dotarło do uszu brązowowłosej.
-Nie jestem głodna.- Wyjęczała i podniosła się z łóżka. Wiedziała, że rodzicielka jej się przygląda.
-Chciałabym zostać sama.- Wycedziła przez zęby. Raniła tymi słowami swoją rodzinę, ale musiała.
-Córciu potrzebujesz pomocy. Nie mogę cię zostawić.- Kobieta też wstała. Stała na wprost swojego dziecka.
-Zostaw. Proszę odejdź.
Monika nie wiedziała, co o tym myśleć. Właśnie została odtrącona przez własną córkę. Gdyby mogła to by płakała, ale już nie miała w sobie łez. Wszystkie wylała właśnie tej nocy. Modliła się i łkała. Tak się martwiła i nadal to robi.
-Obiecaj mi najpierw, że nie zrobisz sobie krzywdy.- Powiedziała twardo. Aniela pokiwała pokornie głową. Westchnęła głośno i wyszła z pokoju.
Została sama. Wreszcie mogła się wziąć za poszukiwania. Zamknęła drzwi od pokoju na klucz. Powyrzucała wszystkie rzeczy z szafek, poodsuwała meble. Wiedziała, że gdzieś tu jest. Jeśli jej nie znajdzie wszystko zostało stracone.
Po odwróceniu pokoju do góry nogami załamana usiadła na łóżku. Próbowała powstrzymać łzy. Nie może pokazać rodzicom, że coś ją trapi. Musi udawać samą siebie. Taką, jaką była kiedyś. Złapała jakieś ubrania i ruszyła do łazienki. Wzięła szybki prysznic, ubrała się i uczesała. W ponurym nastroju pojawiła się w kuchni.
-Śniadanie czeka skarbie.- Usłyszała od progu ciepły głos mamy. Bez słowa usiadła przy stole. Spoczął na niej podejrzliwy wzrok ojca. Próbowała nie zwracać na to uwagi.
-Co na śniadanie?- Burknęła siląc się na normalny ton.
-Naleśniki. Wiem, że bardzo je lubisz.- Monika uśmiechnęła się szeroko i podała jej talerz z jedzeniem. Wróciła do garów i chwilę później doniosła jej świeży sok z pomarańczy.
-Jedz zanim wystygnie.- Zauważył Robert. To właśnie jej ojciec. Darzył córkę ogromną miłością i zawsze chciał dla niej jak najlepiej. Uwielbiał wspólne z nią wycieczki. Właśnie takie, na których byli tylko we dwoje. Wtedy mogli się poznać jeszcze lepiej, choć znali się na wskroś.
-Czujesz się lepiej?- Kiedy nastolatka zaczęła jeść z ust matki padło to okropne pytanie. Dziewczyna ze złością odłożyła sztućce.
-Dajcie mi święty spokój!- Krzyknęła i uciekła do pokoju.
W tej chwili tak nienawidziła swoich rodziców. Myślała, że będzie normalnie. Śniadanie takie jak zawsze. Niestety mama musiała coś wymyślić. Miała tego dość. Tego całego zamieszania wokół jej osoby. Przecież nie chciała tak żyć. Nikt miał się nie dowiedzieć o cięciu się. Że też dziewczyny to zobaczyły… Poczuła tak ogromną na nie złość, a w głębi serca tak je kochała. Kto stał się przyjacielem, ten na zawsze nim pozostanie. Ironia? Ależ skąd. Cała prawda.
Aniela potrzebowała kilku godzin, ażeby się uspokoić. Tymczasem w kuchni trwała zacięta kłótnia. Robert obwiniał swoją żonę za to absurdalne pytanie, a Monika broniła się jak mogła i oskarżała męża o brak miłości do dziecka. Głupota? Nie po prostu zakłopotanie i dalszy szok. Ich serca były teraz popękane. Sumienie nie dawało spokoju. Wiedzieli, że córka ma problemy i wiedzieli też, że nie chcę o tym z nimi rozmawiać. Po kilku minutach zażartej kłótni i „kaleczenia” języka padli sobie w ramiona i oboje się rozpłakali. Tak niewiele chcieli od życia. Liczyło się tylko zdrowie ich i rodziny. Czy to mimo wszystko tak wiele?
Niebieskooka weszła do salonu. Ojciec siedział przed telewizorem. Zauważyła jednak, że nie ogląda meczu piłki nożnej. Był jakiś taki nieobecny. Matki nie było. Domyśliła się, że jest w kuchni. Chciała teraz przeprosić za to niefortunne śniadanie. Przecież doskonale wiedziała, że się o nią martwią. Mimo wszystko słowa jakoś nie chciały przejść przez jej gardło. Usiadła na fotelu. Wzrok wlepiła w ekran telewizji, jednak myślami była gdzie indziej. W wspomnieniach. Wspominała jak dobrze było w wakacje, gdy razem z Beatą, Dominiką i Agnieszką bawiły się w parku lub na mieście, ich wspólne zakupy i rozmowy. Rozumiały się tak doskonale. Traktowała je jak rodzone siostry. Jedno doniesienie zmieniło wszystko. Wszystko? Nie całkiem, ale Aniela właśnie tak myślała.
-Anielko… - Brązowowłosa spojrzała na Roberta. Przeszywał ją wzrokiem na wskroś. Czuła się jak skazaniec. Bezduszny egoista. Kolejny przypływ łez. Mimo wszystko nie chciała ich wypuścić. Marzyłaby pokazać tacie, że jest silna. A jest naprawdę? Nie. W rzeczywistości to słaba dziewczyna, niedająca sobie razy z codziennością. Żałosne? Nie. Wręcz smutne.
Bez słowa wstała z fotela. Pomału ruszyła w stronę schodów, by wrócić do swojego pokoju. Wiedziała, że ojciec odprowadza ją wzrokiem. Odwróciła się. Widok, który zobaczyła ją przeraził. Robert płakał. Nigdy nie widziała go w takim stanie. Zawsze był silnym mężczyzną i z trudem okazywał uczucia przez słowa. Wystarczały gesty i wspólne wypady na ryby czy jezioro. Pobiegła do pokoju.
Zamknęła drzwi na klucz i osunęła się o nich na podłogę. Głośno oddychała. Teraz już nie potrafiła udawać. Płakała.
-Tato…przepraszam. – Wyszeptała ocierając łzy.
Monika weszła do salonu. Podeszła szybkim krokiem do męża. Ujęła jego dłoń w swoje.
-Robert… - Wydusiła i sama zaczęła łkać. Mężczyzna nie odpowiadał.
-Robert…
Kobieta przytuliła go mocno. Nigdy nie czuli się tak źle, jak teraz. Cały ich świat legł w gruzach. Czemu wcześniej tego nie doceniali? Bowiem najczęściej odkrywamy, że coś lub ktoś był wspaniały, kiedy go lub to stracimy. Nie sposób wyobrazić sobie, co odczuwało w tym momencie to małżeństwo.
Melancholijną chwilę przerwał nagły dzwonek do drzwi. Para popatrzyła po sobie, po czym Monika poszła otworzyć drzwi. Na progu stały trzy dziewczyny. Tak dobrze jej znane.
-Jest Aniela? – Zapytały chórem. Kobieta nie wiedziała jak się zachować. Przecież wszystko się nie wyjaśniło. Nie wiadomo, dlaczego jej córka zaczęła się kaleczyć. Podejrzewała, że wina leży też po stronie tych nastolatek.
-Aniela jest…nie może… Zaraz, zaraz… - Pewna myśl wpadła matce do głowy.
-Dziewczynki wejdźcie. Muszę was o coś zapytać.
Chodziła w kółko po pokoju. Zatrzymała się przy oknie. Zimny, jesienny wiatr wyginał gałęzie drzew. Kolorowe liście w szaleńczym tempie spadały na glebę. Świdrowała je wzrokiem od chwili odejścia od drzewa, aż do upadku na ziemię. Ludzie spacerowali ulicami. Zazwyczaj z wózkami, a w nich małe dzieci. Takie październikowe spacery. Sama kiedyś na takie chodziła. W młodszych latach z rodzicami. Zbierała wtedy liście, suszyła je i wreszcie zakładała albumy z nimi. Na jej ustach pojawił się nieśmiały uśmiech. Kilka lat później chodziła już na takie spacery z przyjaciółmi. Rzucali się w zaspy i wspinali na drzewa. Czemu czas wszystko zmienia? Nie to nie czas. To ludzie się zmieniają.
-Misty? Nie mam pojęcia, kto to jest. – Agnieszka podrapała się filozoficznie po głowie. Beata myślała gorączkowo. Dominika siedziała w ciszy.
-Dominika? - Monika ujęła jej dłoń. Nastolatka podskoczyła.
-A może to jakaś…czy ja wiem…urojona przyjaciółka? – Wydusiła wreszcie. Po wypowiedzeniu tych słów spoczęły na niej wrogie spojrzenia przyjaciółek.
Wyszła z pokoju. Czuła się jak w jakimś amoku. Weszła schodami jeszcze wyżej. Dotarła na strych. Naokoło panowało pełno warstw kurzu i skrzynie. W nich zapewne znajdowały się pamiątki rodzinne, stare rzeczy. Podeszła do jednego z pudeł i otworzyła go. Kurz uniósł się w powietrzu tworząc gęstą chmurę. Niebieskooka zakaszlała i wzdrygnęła się. Zajrzała do środka. Znajdowały się tu jej stare albumy z liśćmi. Poczuła łzy. Wyjęła je ostrożnie jakby to był największy skarb świata i otworzyła. Przewracała kartki i w jej myślach pojawiały się coraz to dokładniejsze wspomnienia dawnych lat. Wzięła się za kolejną skrzynię. Były tu akcesoria z młodości jej mamy. W następnej jakieś dokumenty. Zaczęła je przeglądać i co nieco czytać. Zatrzymała się przy jednym papierze. Kartki wypadły jej z rąk. Szybko je podniosła i z dokładnością zaczęła czytać świstek.
Monika Frolek
Wykryto silną depresję przedporodową oraz poporodową. Zalecane natychmiastowe leczenie u specjalisty.
Dalej nie czytała. Nie miała siły, a poza tym łzy zamgliły jej widok. Dlaczego mama jej tego nie powiedziała? Przyłożyła dłoń do czoła. Było strasznie gorące wręcz rozpalone.
-Jak mogłaś mamo? – Wyszeptała i podarła dokumenty. Złapała w drżące dłonie albumy. Porozrywała je. Rozwalała wszystko, co jej się napatoczyło pod ręce. Wszystkie pamiątki legły w kupie śmieci.
-Co ja zrobiłam? – Zapytała sama siebie, patrząc na bałagan naokoło i zakryła dłonią usta. Nie tak to miało wyglądać. Nie tak.
Kobieta odprowadziła nastolatki do drzwi. Pożegnały się i odeszły. Niespełnione. Nie czuły ulgi. Myślały, że porozmawiają z Anielą. Przeliczyły się. W ich głowach pojawiło się jeszcze więcej nurtujących pytań, na które żadna z nich nie znała wytłumaczenia. Odpowiedzi na nie znała tylko ich przyjaciółka…
Znów pojawiła się w swoim pokoju. Zaczęła skakać po łóżku, potem darła poduszki. Pierze uniosły się po pokoju i wolno opadały.
-Jak liście. – Wyjęczała brązowowłosa uspokajając się i przyglądają się piórkom. Jej oddech stawał się regularny i spokojny. Dziwna radość ogarnęła jej poszarpane serduszko.
-Jak liście. – Powtórzyła.
-Au! – Rozległ się po kuchni cichy jęk – Cholera!
Robert ze złością odszedł od tarki. Spojrzał na palec. Utarł go. Umył dłonie i owinął palec plastrem.
-Co się stało? – Do pomieszczenia weszła Monika. Podeszła do męża i przyjrzała mu się bacznie. Mężczyzna pokazał jej palec.
- Skaleczyłem się. – Stwierdził z sarkazmem. Kobieta zakryła usta dłonią. Zwariowała? Nie. Po prostu takie same zachowanie zauważyła wczoraj córki.
-Przez przypadek? – Zapytała jąkając się. Ukochany zmierzył ją rentgenowskim wzrokiem.
-Oczywiście. Kochanie nie denerwuj się tak. Robiłem sałatkę. Tylko. – Odpowiedział przytulając ją do siebie.
Coś zaświtało w jej głowie. Odsunęła szafeczkę nocną. Coś zabłyszczało w świetle przechodzącym przez okno. Ukucnęła. Ręce jej drżały. Nogi również. Serce zaczęło szybciej bić. Dużo szybciej. Jakby za chwilę miało wyskoczyć z jej ciała. Po chwili w jej dłoniach znalazła się błyszcząca żyletka ze śladami zeschniętej już krwi.
-Misty znalazłam cię. – Wyszeptała z przesadzoną euforią. Delikatnie podwinęła rękaw od bluzki. Pomału przyłożyła metal do skóry, wzdłuż żyły.
-Już zawsze będziemy razem. – Powiedziała stanowczo i wbiła „przyjaciółkę” w siebie. Przed oczami pojawiła się tylko czerń. Upadła. Czuła, że ciało jej drętwieje. Uśmiechnęła się mimo woli i zamknęła swoje niebieskie oczy na zawsze…
niektórzy nie wiedzą gdzie postawić przecinek
więc ich nie stawiają
tutaj są one zbędne:
'Nie ma, dla kogo żyć.'
'Prawie, wyważyła drzwi wchodząc do środka.'
'Główkowała i myślała.'
a ja myślałem
że 'główkowanie' to synonim 'myślenia'
'panowało pełno warstw kurzu i skrzynie'
niezbyt zgrabne
jak warstwy mogą panować?
nie powiem
żeby mnie rzucił (tekst) na kolana
dialogi 'drewniane'
a ta 'rodzicielka'
trąci jeszcze przedwojennym dydaktyzmem
trzeba mieć dużo samozaparcia
żeby dobrąć przy tak dłuuugaśnym tekście do końca
ja zrobiłem to z obowiązku
tekst mimo ważkiego problemu wydaje się napuszony i napompowany takimi udziwnieniami, jak "niebieskooka", "brązowowłosa" - zupełnie jakbym wróciła do dziecinnej bajki o Złotowłosej.
nieporadność językową pokażę Ci na następującym przykładzie:
` Siła, która nią owładnęła gwałtownie ją opuściła. Kolana się pod nią ugięły. Matka podbiegła do niej i nieprzytomną brązowowłosą położyła do łóżka.` - policz, ile razy użyłaś w bliskim sąsiedztwie zaimków, szczególnie "nią, niej, ją".
sporo literówek, czyżbyś nie robiła korekty z użyciem słownika po napisaniu tekstu?
myślę, że jeszcze sporo pracy przed Tobą, i jeśli pozostaną Ci literackie ambicje, to radziłabym najpierw zacząć od krótkich szkiców, miniatur, obrazków. dłuższe formy nie mogą nużyć, nie mogą razić sztucznością wymyślanych na siłę wyrażeń, muszą mieć wewnętrzny nerw i magnes, który przyciągnie czytelnika. to można osiągnąć łącząc iskrę talentu z ciężką pracą i oczytaniem.
według mnie, spojrzysz na ten tekst krytycznie dopiero za kilka lat. teraz na pewno nie zasługuje na publikację na pierwszej stronie.