Gdy Mars spotka Wenus………..
Dobrze się czuł w roli Nikczemnika…pasowało mu to, bo w sumie wszystkie jego cechy składały się w jedną…nikczemną...Tak to było On...Jedyny w swoim rodzaju i nie swoim...Gdyby tak wpatrzeć się w niego głębiej to „z Marsa” jest, jeśli jeszcze głębiej to przeciętny jest, jeszcze i jeszcze głębiej to…wątroba jak każda inna…Jednak miał to coś…no właśnie, co?
To pytanie jest, będzie i było towarzyszem jego byłych, obecnych, przyszłych zdobyczy z Wenus…Może kręciły je zwierzęcy charakter osobnika…chęć zdobywania, drapieżny wzrok, długie paznokcie, włosy na klacie( pod pachami od czasu do czasu).
Jak to przystało na drapieżnika lubił polować. Można śmiało powiedzieć, iż stało się to jego nałogiem….szczególnie na drobną, samotną zwierzynę…Taktykę miał prostą...wziąć znienacka tzw. terapia szokowa…
„Maleńka, noc jest nikczemna, pozwól mi odprowadzić Cię do pięterka”…romantyczne prawda?...tak też mu się wydawało,…że jednym rymem znajdzie się pod Jej kopytem...Ofiara zadziwiona taką troską i talentem w układaniu rymów zaczyna wabić jeszcze bardziej swego Oprawcę…Udaje malusieńką sierotkę, zagubioną w głośnej muzyce, w tłumie...Rumieni się, prostuje swoje kształty, by były jeszcze bardziej apetyczne, by przyprawiały Przybysza o ślinotok…Marsjanin zaproponował wędrówkę do wódkopoju, w celu rozkręcenia atmosfery, wejścia w tak zwaną strefę luzu...
Ich kończyny płynnie się poruszały, ciała były wyluzowane i gotowe do brania...Umysły skupione na dojście do mety…Uczucie podniecenia ogarnęło każdą cząstkę ich materii, każdy atom budujący cząsteczkę…
Niezrozumiałe było magiczne przyciąganie…Nieodparte wrażenie jedności…Skąd się pojawiło skoro wszystko ich dzieli…pochodzenie, wygląd, myślenie, słabości….
Rozmowy nie było, powiedziałabym monolog „z Marsa”.. „Wiesz, bo ja teraz rozworze Coca Cole…zarabiam 2,5 tysiaka, myślisz, że to dużo??? Zastanawiam się jaki samochód sobie kupić...BMW czy Mercedesa…” Słuchaczka nie robiła tego, co powinna, tzn. nie słuchała…Tylko gapiła się na mówce, na jego blond grzywę, na ruch ust i uzębienie…i z niecierpliwością czekała na Jego ruch…by ostatecznie ją zdobył…W sumie jeśli by nawet słuchała, to zbyt wiele by nie zrozumiała, bo na polowaniu kompletnie się nie zna,…co usprawiedliwia ją z nieustannego bycia w pułapkach…
Nikczemnik rozpoczął ostatni etap...Rozpoczął go od wąchania…nie poczuł nic specjalnego oprócz potu, papierosów i wódy…Niebezpiecznie się zbliżył…Ostatecznie skonsumował….
Trwało to zaledwie kilka sekund…Mięso nie było pierwszej świeżości…Miało smak wyschniętego, tygodniowego Brie...Chyba nie było to zbyt udane polowanie, zdobycz wydawała się bardziej apetyczna… ale jak to w życiu; można się rozczarować..
Wydarzenia mogły pobiec w inną stronę, gdyby Cielęcina była bardziej doprawiona, a tak „z Marsa” musiał zostawić nadgryzioną padlinę tam gdzie ją poznał…by ruszyć dalej…ruszyć tam gdzie będzie jakieś konkretne menu…warte rymów i monologu….
Ofiara siedziała…rozbebeszona…z flakami na wierzchu…cała umazana krwistą szminką...Obecna przypadłość zdarzała się jej przynajmniej 3 razy w tygodniu…różnica była z flakami tzn. raz była wątroba, woreczek żółciowy, nerka ale nigdy serce…Taki już los padliny z Wenus…
Gdyby natomiast Mięso było soczyste pewnie wchłonięte byłoby całe…kości zostałyby dobrze obrobione, chrząstki zjedzone, skóra wylizana tzw. kolacja ze śniadaniem…
I przyjdzie taki dzień…dzień ostateczny,…kiedy Padlina spotka swoją Hienę…Dla Znalazcy będzie to przymusowe posunięcie…głód pseudo miłości wygra nad rozsądkiem...dla Padliny będzie to szansa by nie zgnić jako stara panna…i tak oto w ten sposób połączą się mutualiztycznym związkiem….
Pewne rzeczy wydają się proste, lecz nabierają innego znaczenia, gdy się je powie………………………………………………………
W ogóle nieapetyczne opowiadanko. Kompletnie bezsensowna interpunkcja - na cóż tu tyle trzykropków, przemilczeń, niedopowiedzeń, kiedy wszystko jest banalnie proste? Gdybyś tę odwieczną historyjkę pokazała bardziej satyrycznie, mooże wtedy by chwyciło. W tej postaci jest koszmarek.