Literatura

Małgorzata (opowiadanie)

Marcelina

 

                                                       1.

Po raz pierwszy zobaczyła go w pewien zimowy, ponury poranek.

Przyszła do pracy spóźniona. Nie mogła spać tej nocy, dręczyły ją dziwne koszmary i gdy w końcu znużona zasnęła nad ranem, obudził ją dopiero przejeżdżający nieopodal pociąg. A słyszała go tylko w soboty i niedziele - przejeżdżał bowiem w czasie, gdy powinna dawno być  w pracy.

Nie znosiła pośpiechu. Sytuacje jak ta kompletnie dezorganizowały jej dzień. Lubiła panować nad swoim życiem w każdym momencie, a gdy nie miała czasu, aby pomyśleć co na siebie włożyć- bo ten czas bezpowrotnie minął, gdy zbyt długo spała- czuła, że traci kontrolę nad wszystkim. Zawsze najpierw czuła się zagubiona, a potem dopadała ją wściekłość na siebie, że dopuściła do tego.

Skończyło się na tym, że wyszarpnęła z szafy pierwszą, jaka jej wpadła w ręce spódnicę, do tego sweterek w pasującym-jak jej się zdawało w półmroku zimowego poranka- kolorze, i po krótkiej, nie dającej-z racji pospiechu-poczucia odprężającego przejścia z nocy w dzień kąpieli, ubrawszy się, wybiegła z domu.

Jeszcze gdy biegła na przystanek zauważyła, że nie wzięła rękawiczek. Zazwyczaj miała je w torebce, ale wczoraj, wracając do domu, nagle zapragnęła wziąć w ręce biały puch, który niespodziewanie zaczął sypać z nieba  i podrzucać go garściami do góry. Po tej zabawie, cokolwiek nie przystającej dorosłej kobiecie, miała kompletnie przemoczone rękawiczki. Suszyły się teraz spokojnie na piecu podczas gdy ona, nie dość, że spóźniona, narażała swoje dłonie na –wyjątkowo dotkliwy tego dnia – chłód.

-Chyba już nic gorszego nie może mi się dziś przytrafić-myślała wściekła, wsiadając do autobusu-to byłaby wołająca o pomstę do nieba zwyczajna niesprawiedliwość!

Ponieważ jednak sprawiedliwość na tym padole rządzi się własnymi, sobie znanymi prawami a niebiosa mają pewnie ważniejsze sprawy do załatwienia, musiało ją spotkać jeszcze i to:

-Jak ty wyglądasz? To do Ciebie niepodobne! Zły dzień, czy świadoma manifestacja niezależności poglądów? -tymi pytaniami przywitała ją jedyna osoba w firmie, którą stać było na szczerość i arogancję wobec norm postępowania, ułatwiających życie „za wszelką cenę”.

Początkowo nie rozumiała, co Joanna do niej mówi. Zdążyła zdjąć płaszcz i próbowała ostrożnie rozgrzać –unikając bólu-zmarznięte ręce, dotykając delikatnie gorącego grzejnika.

-Wiesz, to nawet ciekawe zestawienie-kontynuowała Joanna przyglądając jej się badawczo-odważne, fakt, ale ma w sobie coś.

Dopiero wtedy spojrzała na siebie. Miała na sobie ciepłą, kraciastą, długą spódnicę w ciepłych, jesiennych kolorach i.....nie, to nie mogło się stać! Sweterek, który wydawał się po ciemku, w domu, gładki, okazał się prezentem imieninowym od matki. Ona zawsze uważała, że jej córka od najmłodszych lat lubuje się w smutnych, spokojnych, stonowanych barwach. I odkąd była młodą dziewczyną, uparcie próbowała zmienić jej zapatrywania w sprawach koloru ubrań. Nie docierały żadne argumenty. W końcu przestała tłumaczyć matce, że woli bardziej „zielone niż różowe” i „brązowe zamiast niebieskie”. Wrzucała kolejne „prezenty” do szafy i przez te wszystkie lata zakładała je bodaj tylko na rodzinne imprezy. Żeby sprawić jej przyjemność.

Sweter, który akurat tego dnia musiała wyciągnąć z szafy był właśnie niebieski w wielkie, granatowe irysy...W sam raz do spódnicy w kratę będącej melanżem barw spotykanych w parku jesienią.

-Irysy jesienią-bezlitośnie komentowała Joanna-to jak przesłanie. Jak spotkanie dwóch kultur, dwóch pór roku, które- teoretycznie-nie mają szans się spotkać.

-Przestań! -Małgorzata krzyknęła bezsilnie.

Dopiero wtedy dotarło do Joanny, że to jednak nie „manifestacja”, tylko zdecydowanie „zły dzień”. Wycofała się więc z pokoju bez słowa, zamykając drzwi pokoju swojej przyjaciółki, gdzie powietrze było tak gęste, że można je było kroić nożem.

2

Małgorzata została sama i postanowiła zmierzyć się z tą krzyczącą niesprawiedliwością, która pozwala na jednego człowieka ściągać tyle nieszczęść tego samego dnia. Jakby nie wystarczyło jedno, góra dwa..

Rzuciła się w wir pracy z niespotykaną u siebie pasją.

Lubiła swoją pracę, oddawała jej się bez reszty, ale to była zawsze przyjemność. Dziś było jak ślepa furia. Przez godzinę zrobiła więcej, niż zazwyczaj robiła do południa. Około dziesiątej wyprostowała się w fotelu. Po raz pierwszy oderwała wzrok od monitora i oparła się wygodnie. Zauważyła, że nie wypiła nawet porannej kawy, która zastygła w matowej czerni jej kubka. Siedziała przez chwilę w absolutnej ciszy, której nie przerywał dźwięk uderzeń palców w klawiaturę. Wtedy poczuła-nie zobaczyła tylko właśnie poczuła-utkwiony w siebie wzrok. Nie bardzo wiedziała skąd pochodzi to wrażenie. Była w pokoju sama. W pierwszej chwili pomyślała, że to Joanna weszła bezszelestnie, a ona, pochłonięta pracą, jej nie zauważyła. Ale Joanny tu nie było a ona czuła na sobie czyjeś spojrzenie. Zamknęła oczy by wsłuchać się w siebie. Wtedy właśnie uświadomiła sobie, że czuje ten wzrok w okolicach karku. A za sobą miała wielkie, przestronne okno z szerokim parapetem. Powoli otworzyła oczy i ostrożnie odwróciła się w fotelu w stronę okna. Był tuż za szybą. Patrzył jej teraz prosto w oczy. Te oczy-jeszcze takich nigdy nie widziała-były zielone w złote cętki. Zastygła w fotelu i nie była zdolna uczynić  żadnego ruchu. Zaprotestować choćby gestem przeciwko takiemu przenikliwemu spojrzeniu. Przeciwko naruszeniu jej „prywatnego terytorium”, nawet jeśli było to  tylko miejsce pracy. To mogło trwać zaledwie  chwilę, ale ona czuła jakby to była wieczność. Dawno, a może nawet nigdy nie czuła się tak dziwnie, jak zahipnotyzowana. W końcu powoli odwrócił się i odszedł. Potrzeba jej było kilku minut, żeby sobie uświadomić, że już go nie ma, że poszedł sobie w końcu. Tak, jak chciała.

-Może wypijemy razem kawę, tytanie pracy? -to była Joanna. Weszła do pokoju i stanęła przy fotelu.

-Hej, wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. Zrób sobie przerwę i zabawmy się w gorszenie naszych nobliwych, przerażonych życiem i wizją gniewu szefa  koleżanek.

Tak, to był niemal codzienny rytuał. Ale nie były złe do szpiku kości. Włożyły wiele wysiłku w to, aby natchnąć swoje koleżanki odwagą, wolą walki, wiarą w siebie i potrzebą indywidualizmu. Dopiero gdy te starania spełzły na niczym, obrały inną taktykę, Równie mało skuteczną, jednak sprawiającą im samym wiele uciechy.

-Ależ ma pani piękny sweter, pani Małgosiu- zaszczebiotała pani Jadzia z kadr znad swojej porcji sałatki, którą każdego dnia pochłaniała w bufecie.

Joanna spojrzała z niepokojem na przyjaciółkę, ale ta najwyraźniej zdołała odzyskać kontrolę nad swoim zdezorganizowanym na moment życiem.

- O tak, pani Jadziu, dziś rano obudziłam się z przedziwnym przeświadczeniem, że sweter, który leżał dotąd na dnie szafy, odegra w moim życiu ważną rolę. Dlatego wiedziona przedziwnym przeczuciem włożyłam go dziś do pracy i gdy jechałam autobusem spłynęło na mnie natchnienie, aby  wybrać się do szefa na rozmowę w prawie podwyżki. Zamierzam powiedzieć także o pani, pani Jadziu. Haruje tu pani tyle lat za marne grosze. To niedopuszczalne. Powiem mu, że albo da nam, pani i mnie podwyżkę, albo poszukamy pracy gdzie indziej.

Gdyby ktoś obserwował twarz pani Jadzi zauważyłby, jak na miejsce niekłamanego zachwytu, wywołanego irysami na swetrze Małgorzaty, pojawia się paniczny strach; krew odpływa z twarzy a oczy, i tak małe, robią się okrągłe z przerażenia i jeszcze mniejsze.

-Ale pani Małgosiu, niech pani tego nie robi! Gdzie ja znajdę pracę?! Zresztą czy mi tu źle? Praca nie jest za ciężka a zarobki mogłyby być gorsze.

-Pani Jadziu, tyle razy pani mówiła, że zasługuje pani na więcej, że obowiązków wciąż przybywa, wciąż za te same pieniądze i w dodatku naszemu szefowi się wydaje, że może

3

panią poklepać tu i ówdzie, jak mu przyjdzie ochota. Przecież to niedopuszczalne! Takich szefów podaje się do sądu. Mam koleżankę, która chętnie podzieli się z panią swoim doświadczeniem.

-Muszę już iść, mam sporo do zrobienia, jutro chciałabym wziąć urlop. Proszę sobie mną nie zawracać głowy, naprawdę doceniam pani życzliwość. Jeśli będzie źle chętnie zgłoszę się do pani ale na razie proszę o mnie nie wspominać w rozmowie z szefem...Bardzo panią proszę.

Pani Jadzia, okrąglutka, miła i ograniczona kobieta przed pięćdziesiątką, z wyraźnych przestrachem, szybkim krokiem opuściła bufet, aby nadal pozwalać sobą pomiatać gruboskórnemu szefowi, który za nic ma ludzi i to co czują, a interesują go jedynie cyferki oznaczające oczekiwany zysk i zadawalający bilans księgowy, na który pracują z mozołem zalęknione kobiety pokroju pani Jadzi. Kobiety, które dawno zapomniały co to jest walka o godność, bo dziś potrafią myśleć jedynie o małej, cichej stabilizacji. I wydaje im się, że aby na nią zasłużyć, muszą znosić humory szefa i spełniać jego zachcianki. I chyba nawet umiały sobie wmówić, że jest im z tym dobrze.

Tego dnia Małgorzata zobaczyła go raz jeszcze. Stała właśnie na przystanku, obładowana zakupami, którymi postanowiłam oddzielić, niczym grubą kreską, koszmarny poranek od popołudnia. Z daleka widać już było nadjeżdżający autobus. Wtedy właśnie go zauważyła: znów jej się przyglądał tymi swoimi dziwnymi oczami. Skąd wiedział, że tu będzie? Znów tylko patrzył z daleka odprowadzając ją wzrokiem do momentu, gdy wsiadła do autobusu . Gdy siedząc w środku spojrzała przez szybę, już go nie było.

Właśnie gdy przyrządzała sobie zdrowy, własnego pomysłu późny obiad, zadzwonił telefon. Pomyślała, że to może Joanna i że zaprosi ją do siebie, aby zjadły razem. To była Ewa. Koleżanka jeszcze z lat szkolnych. Od lat mieszkała za granicą, ich kontakty więc siłą rzeczy ograniczały się do sporadycznych telefonów i jeszcze rzadszych spotkań. Zawsze cieszyła się, słysząc jej głos w słuchawce. Ewa, podobnie jak ona, była samotna. Należała jednak do tej nielicznej grupy ludzi, którzy nigdy nie tracą optymizmu i wiary w lepsze jutro. I chyba nigdy nie miewają złych dni. Jej pogoda ducha emanowała z niezwykłą siłą na otoczenie, i każdy, kto znalazł się w zasięgu tego działania, nie mógł pozostać nań obojętny.

-Słuchaj, dzwonię, żeby ci powiedzieć, że za tydzień będę w kraju. Odwołaj wszystkie ważne spotkania i najbardziej ekscytujące randki, weź krótki urlop i najlepiej ogłoś światu, że wyjeżdżasz na Alaskę. Mam kilka nowych przepisów na sałatki i absolutnie rewelacyjną recepturę na maseczkę odmładzającą. Mam silne postanowienie zrzucić z siebie kilka zbędnych latek i liczę, że mi w tym pomożesz. Nawet nie przyjmuję do wiadomości, że mogłabyś mieć inne plany. Wyłączymy telefony, zamkniemy się u Ciebie od środka i zajmiemy się tylko pichceniem, jedzeniem i udoskonalaniem  naszej niemal idealnej powierzchowności-co Ty na to?

Małgorzata nie musiała się zastanawiać: ostatnie dni w pracy dały jej w kość, miała za sobą spotkanie z matką, które niestety znów przebiegło atmosferze zadawnionych pretensji i  niedomówień, Mikołaj nie odzywał się od ponad miesiąca a dzisiejszy poranek, mimo silnego postanowienia aby nie dać się drobnym niepowodzeniom, zdecydowanie osłabił jej siły witalne. Przyjazd Ewy nie mógł wypaść w lepszym momencie.

-Nawet nie wiesz, jak się cieszę! Przyjeżdżaj jak najszybciej, mam Ci tyle do opowiedzenia. I potrzebuję twojej pomocy, bo zawieruszyła mi się gdzieś beztroska i optymizm. A moja „niemal doskonała powierzchowność” wymaga wyjątkowo pilnej interwencji.

Telefon od Ewy poprawił jej nastrój. Perspektywa spotkania tak zajęła jej myśli, że zapomniała posolić makaron. Gdy jadła samotnie słabo przyprawione spagetti, pomyślała znów o Mikołaju.

Tak długo się nie pokazywał, to do niego niepodobne. Mikołaj był jej przyjacielem. Miał opinię dziwaka, mieszkał na odludziu, nigdy nikogo do siebie nie zapraszał, z nikim nie

4

utrzymywał zażyłych kontaktów. Małgorzata była jedną z nielicznych osób, którym pozwolił się do siebie zbliżyć. Może dlatego, że nigdy nie zadawała niepotrzebnych pytań i nie próbowała wiedzieć lepiej od niego, czego mu potrzeba. Szanowała jego prywatność no i kupiła od niego kilka mebli. Mikołaj miał kiedyś rodzinę, zostawił ją jednak w egoistycznym akcie swoistej uczciwości, która nie pozwalała mu być w miejscu, gdzie musi udawać, że jest szczęśliwy. Wyniósł się do mieszkania w budynku starej, nieczynnej od lat elektrowni, które wynajmował za grosze i urządził  skromnie własnymi siłami. Mikołaj był z wykształcenia socjologiem, ale jego pasją była stolarka. Zorganizował sobie warsztat w pustej hali obok mieszkania i tam z pasją robił piękne, surowe meble, w starym rustykalnym stylu, które znajdowały tylu nabywców, aby zapewnić mu skromny byt. Tak się poznali; Małgorzata urządzała kuchnię i szukała prostych, funkcjonalnych mebli. W jednym ze sklepów powiedzieli jej o Mikołaju, który raz w tygodniu pojawia się u nich dostarczając towar na zamówienie .Gdy zobaczyła wykonane przez niego krzesła wiedziała, że takich mebli właśnie szukała. Rzucony konfidencjonalnym szeptem przez gadatliwą ekspedientkę, lekko ironiczny komentarz o dziwaku, który mieszka na odludziu z kotem, obudził tylko jej zainteresowanie człowiekiem, który robił takie piękne sprzęty.

Gdy się spotkali, zamówiła u niego stół i cztery krzesła. Szybko się zorientował co ją interesuje i zaproponował, że może jej także zrobić kredens kuchenny w podobnym stylu. Umówili się, że przyjedzie do niej wymierzyć kuchnię i ustalić szczegóły. Tak zaczęła się ta dziwna znajomość. Nawiązała się miedzy nimi szczególna więź, mieli podobne wyczucie piękna, podobne poglądy na niezależność i prywatność. Mikołaj nie miał telefonu, dlatego dostał otwarte zaproszenie na wszystkie wtorki, kiedy to bywał z towarem w mieście. Nigdy go nie nadużywał, ale każda jego wizyta sprawiał jej wyraźną radość. Gdy wpadał, często jedli przygotowaną przez nią kolację, do której zawsze przynosił butelkę jej ulubionego wina. Rozmawiali o życiu, o planach i marzeniach. Czasem prawie nie rozmawiali tylko słuchali Bacha. Nigdy nie wypytywali się o przeszłość, ani o powody, dla których każde z nich znalazło się na swoistym życiowym zakręcie. Mikołaj lubił natomiast opowiadać o swoim kocie, który w tych opowieściach jawił się stworzeniem niezwykłym, posiadającym niemal ludzkie cechy. Małgorzata nie poczytywała mu tego za dziwactwo. Raczej za wyraz samotności, która potrzebuje towarzystwa choćby obdarzonego wyjątkowymi przymiotami kota .

Nigdy u niego nie była. Nie zapraszał jej do siebie a ona nigdy nie wykazywała  chęci do poznania jego pustelni. Pojawiał się co dwa, trzy tygodnie. Teraz nie było go od pięciu i Małgorzatę dopadał czasem niepokój o tego mieszkającego samotnie, niemłodego już człowieka.

Następnego dnia wychodziła z pracy nieco wcześniej, bo musiała jeszcze pojechać do banku.

Wpadła na niego tuż za bramą. Znów wpatrywał się w nią tym swoim hipnotyzującym spojrzeniem, jakby chciał powiedzieć, że właśnie na nią czeka. Gdy minęło zaskoczenie, spróbowała się do niego zbliżyć, ale gdy zrobiła krok w jego stronę, zniknął równie nagle, jak się pojawił. Myślała o nim całe popołudnie. Nawet, gdy po kolacji siedziała skulona w fotelu,  wspomnienie jego oczu nie dawało jej spokoju. Było w nich coś, czego nie umiała określić; jakieś napięcie, oczekiwanie, zupełnie jakby chciał jej coś powiedzieć. Jednocześnie w jego postawie była jakaś arogancja, zawsze patrzył jej w oczy, nie bał się jej. Nie uciekał przed nią, po prostu znikał.

Piątkowy  poranek przywitał świat gęstą mgłą. Otworzyła oczy i zobaczyła za oknem mleczną nicość, spoza której nie widać było nawet rosnącej nieopodal dzikiej jabłoni. Najchętniej zostałaby w łóżku i gapiła się na opadającą za oknem mgłę. Jednak sobota była dopiero jutro i dziś musiała znaleźć w sobie siłę, aby zmierzyć się z ostatnim dniem tygodnia pracy.

 

5

Długo stała w strugach niemal gorącej wody nie myśląc o niczym. Dopiero gdy w łazience było równie gęsto od pary jak  za oknem od mgły, zakręciła wodę.

Ubrała się, zrobiła szybki makijaż i dokładnie zamknęła drzwi. Gdy się odwróciła, zobaczyła go przy bramie. To było jeszcze bardziej zaskakujące niż wtedy, gdy patrzyli na siebie przez szybę jej służbowego pokoju.

-Skąd wiedział, u diabła, gdzie mieszkam? -zastanawiała się pospiesznie, gdy tymczasem on odwrócił się i ruszył wolno w przeciwnym kierunku, niż przystanek, na który powinna pójść jak co rano. Do dziś nie potrafi wytłumaczyć, jaka niezrozumiała siła kazała jej pójść za nim. Nie zastanawiała się nad tym. Po prostu czuła, że jeśli nie ruszy w tamtym kierunku, on za chwilę zniknie we mgle. Poszła więc nie mając pojęcia, czemu to robi. Na szczęście nie miała tego dnia na sobie butów na wysokich obcasach, co pozwoliło jej, potykając się od czasu do czasu nadążać za nim we mgle. On odwracał się czasem jakby chcąc się upewnić, że wciąż za nim idzie. Straciła orientację w terenie. Wiedziała tylko, że oddala się od domu i od przystanku, z którego jej autobus na pewno dawno odjechał. Nie wie, jak długo szła. Nie patrzyła na zegarek, i wiedziona jego stanowczym spojrzeniem, wobec którego była bezsilna starała się nie zgubić drogi. Mgła powoli opadała. Zauważyła, że jest na kompletnym pustkowiu a w oddali majaczą kształty jakichś zabudowań. Zatrzymała się. Nie wiedziała gdzie jest. Po raz pierwszy zaniepokoiła ją ta pustka wokół. Zwłaszcza, że on znów zniknął. Była zupełnie sama. Dotarło do niej, że nie ma pojęcia w którą stronę ma iść żeby trafić do domu. Zaczęła trzeźwo myśleć. Przez chwilę zastanawiała się nawet, czy go sobie nie wymyśliła. Ale szybko odrzuciła te myśl. Przecież nie była niezrównoważoną wariatką, żeby pchać się w taką mgłę, po jakiś wertepach w nieznane BEZ powodu. Odwróciła się.Za nią była pustka. Postanowiła więc pójść w kierunku widzianych z daleka zabudowań, czymkolwiek były. Zawsze dawały nadzieję na obecność ludzi, którzy powiedzą jej gdzie jest. W miarę jak zbliżała się do budynku było jasne, że to raczej jakaś fabryka czy zakład pracy niż prywatne domostwo. Dopiero teraz dostrzegła wysoki, biały komin. Stała przed budynkiem zamkniętej od dawna elektrowni.

***

Joanna zjawiła się u niej zaraz po pracy. To, co Małgorzata mówiła rano przez telefon było tak niezrozumiałe i chaotyczne, że umówiły się, na popołudnie, żeby mogły spokojnie porozmawiać. Wtedy Małgorzata opowiedziała jej wszystko. O tym, że Mikołaj miał wylew, że pewnie umarłby w swojej samotni, gdyby pomoc nie nadeszła w ostatniej chwili. I że to nie Małgorzata uratowała mu życie wzywając karetkę ze swojej komórki. Ze tak naprawdę On go uratował. Siedział teraz na krześle zrobionym przez Mikołaja, mrużąc swoje zielone oczy w złote cętki. Miał jasnorudą sierść i był piękny. Był jednak tylko kotem, więc pewnie nie dowiedzą się nigdy, jak znalazł  Małgorzatę.

 


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
ataraksja
ataraksja 19 stycznia 2009, 12:47
dwa miejsca do korekty:
`biały puch, który niespodziewanie zaczął sypać się z nieba ` - zaimek zwrotny "się" zbędny, przecież śnieg po prostu `sypie`, a `się` jest już nadsłowiem;
`w oddali majaczą kształty jakiś zabudowań` - (jakichś)

W sumie kot uratował nie tylko Mikołaja. Uratował także cały tekst. Gdyby nie zakończenie, mielibyśmy jeszcze jedno opowiadanko rodem z "Pani domu", czy "Chwili dla Ciebie". Mniej gdocholowatości proszę w następnych.

Czekam na poprawki i znak, że już ich dokonałaś.
Marcelina
Marcelina 19 stycznia 2009, 13:41
Dziękuję - poprawiłam.Co to Twojej uwagi, że "kot uratował [..] tekst- nie miał takich intencji. On jest po prostu jego główną postacią. I pytanie- odpowiedź ważna dla mnie w ramach konstruktywnej krytyki: jakie powinno być opowiadanie obyczajowe, żeby nie zasłużyć na miano "rodem z brukowca"?
ataraksja
ataraksja 19 stycznia 2009, 15:18
przede wszystkim dwie sprawy - sposób prowadzenia tematu i styl pisania. obecnie proza stawia na eksperyment w warstwie słownej, na poszukiwanie często zaskakujących sposobem ujęcia obrazów rzeczywistości, przefiltrowanie tych obrazów przez indywidualne odczucia jednostki, na grę słowem (ukryte znaczenia albo po prostu gra słowem).

nie zanegowałam Marcelino, że kot to postać marginalna, natomiast tak poprowadziłaś historię, że przez trzy czwarte tekstu odbiorca miał wrażenie, że już to gdzieś kiedyś czytał. atmosfera biura, życie prywatne Małgorzaty - nic tu nie zaciekawia. opisy, jakich wiele w wymienionych przeze mnie celowo - negatywnych przykładach.

tekst dopuszczam, właśnie ze względu na cichego bohatera drugiego planu, który w zakończeniu staje się bohaterem w ogóle.
Marcelina
Marcelina 19 stycznia 2009, 15:40
dziękuję za cenne sugestie:). Czekam na dalsze. Niecierpliwie:).
przysłano: 7 stycznia 2009 (historia)

Inne teksty autora

Pokój zabaw
Marcelina

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca