3
Pierwsze wrażenia – palacze, autobus i deszczowa kołysanka.
Nie przypuszczałem, że poczuję aż taką ulgę, kiedy znajdę się w Hiszpanii. Ostatnie pół roku w Anglii, osaczony angielską, sztuczną uprzejmością i odbijający się od dystansu, jaki roztaczają wokół siebie Anglicy, czułem się coraz bardziej zmęczony.
Hiszpania przywitała mnie głośnym gwarem w autobusie, w którym obcy ludzie, bez żadnych oporów zagadywali do siebie z uśmiechem. Przywitała mnie też palaczami i papierkami na ulicach, starym dziadkiem toczącym się powoli na rozklekotanym rowerze, no i dziewczynami, które nie mają wymalowanej urody śniętych ryb, zamiast której lśnią orzechowymi oczami, czarnymi włosami i pewnym siebie wdziękiem.
Myślałem najpierw, żeby zostać parę godzin w Maladze, ale za bardzo ciągnęło mnie do Granady, od razu więc poszedłem na dworzec. Autobus odjeżdżał za dwadzieścia minut. Z przyjemnością przyjrzałem się ludziom czekającym na dworcu, z których prawie każdy, pomimo widocznych tablic z zakazami, trzymał w dłoni papierosa. Uff, co za ulga! Stęskniłem się za ludźmi, którzy od samych narodzin mają we krwi brak poszanowania dla biurokracji i przepisów.
Kiedy wylądowałem, niebo było bezchmurne, ale teraz zakryło się już za ciężkimi, stalowymi obłokami i silny wiatr zaczął szarpać pióropusze palm. Hiszpanie chodzili opatuleni w kurtki i płaszcze, ale dla mnie to było już lato, szczególnie po tym, jak dzień wcześniej musiałem pedałować do pracy w strugach deszczu ze śniegiem. Ciągle nie miałem planów, chyba że poza ogólnym zarysem – wjechać do Granady, zjeść syty obiad w jakiejś wegetariańskiej restauracji, następnie siąść na ławce gdzieś w centrum i tam zastanowić się co dalej. Nie chciałem ograniczać się żadnym planem. Postanowiłem mieć oczy otwarte na sytuacje i ludzi, i zobaczyć co z tego wyniknie.
* * * * * * * * *
Autostrada z Malagi ciągnie się krętymi serpentynami, pomiędzy kopulastymi, rdzawymi wzgórzami, porośniętymi kępami suchej trawy, gdzie co i rusz, z wysepek drzew i palm wynurzają się bogate wille z basenami i zwykle kilkoma samochodami na podjeździe.
Choć znajdowałem się daleko od centralnej Hiszpanii, to tak właśnie pamiętałem przyrodę w okolicach Guadalajary, gdzie kiedyś mieszkałem. Drzewa oliwkowe, karłowate dęby, czerwonawe skały i trawa, na której nie da się usiąść, żeby kolce i osty nie poharatały ci tyłka. Ta część Hiszpanii jest o wiele mniej żyzna i przyjazna (przynajmniej atmosferycznie) niż północ, gdzie Navarra, Cantabria i Galicia nabrzmiałe są ożywczą zielenią lasów i pastwisk.
* * * * * * * * *
Rozpadało się, ale miałem przeczucie, że nie był to deszcz, który zamierzał zostać na dłużej. Wreszcie zmęczyła mnie monotonność wzgórz, których i tak łagodne krawędzie złagodziła dodatkowo mgła. W końcu ściekające po kryształowych policzkach autobusu krople deszczu, utuliły mnie do snu.
4
Wreszcie Granada!
- Paella vegetariana, ensalada mixta i vino de casa por favor! – powiedziałem w końcu do uśmiechniętej kelnerki o czarnych, kręconych włosach, po pół godzinie przeglądania obszernego, kolorowego menu w Raices, naprawdę dobrej restauracji wegetariańskiej, z wyjątkowo bogatym wyborem dań. Głód skręcał mi już kiszki, musiałem więc uzupełnić swoją energię i rozjaśnić deszczową Granadę czerwoną Rioją. Ensalada mixta była przepyszna. Nigdzie sałata, pomidory i oliwki nie smakują tak jak w Hiszpanii. Do tego zawsze dostaniesz kawałek świeżego chleba i naczynko z oliwą. Jest coś szczególnego w tej oliwie, którą podają tutaj i jeszcze nigdy nie udało mi się kupić ani w Polsce, ani w Anglii niczego, co miałoby jej mocny i lekko cierpkawy smak.
Paella była w porządku, chociaż nie umywała się do tej, jaką uraczył nas w czerwcu, w Villa de Mazarife Jose Antonio – cudownie uzdrowiony z raka gospodarz schroniska na Camino de Santiago (no ale to zupełnie inna historia, na zupełnie inną okazję). Myślałem, że już nic więcej w siebie nie wmuszę, ale sympatyczna, ciemnooka kelnerka namówiła mnie na jagodowy deser. Po tym wszystkim poczułem się naprawdę najedzony i lekko podchmielony, a jedyne czego mi brakowało, to odrobina tytoniu, na który postanowiłem sobie wyjątkowo, w ramach wakacji od wszystkiego pozwolić.
* * * * * * * * *
Miasto nie zmieniło się bardzo od mojej ostatniej wizyty. Wprawdzie było tutaj teraz trochę więcej sklepów i reklamy były jaskrawsze, to jednak ludzie pozostali tacy sami. Kiedy pytałem w informacji turystycznej o drogę do Raices, okienko otoczyło z sześciu punkowców, którzy z trudnością wybełkotali, że potrzebują planu miasta. Kiedy ja ostatni raz widziałem jakiegoś punka?
* * * * * * * * *
Przeszedłem tego dnia chyba z dwadzieścia kilometrów. Po posiłku w Raices, dość szybko znalazłem mały hotelik, w samym centrum, za osiemnaście euro za noc. Stwierdziłem, że następnego dnia spróbuje poszukać czegoś tańszego i jeśli uda mi się znaleźć coś za piętnaście, to zamelduję się tam już do końca pobytu.
W poszukiwaniu przygody przeszedłem całą Granadę wzdłuż i wszerz. Najpierw skierowałem swoje kroki w stronę Sacromonte, ale kiedy znalazłem się już u stóp góry, na której zboczu leżała moja stara jaskinia, zawróciłem w stronę miasta, dochodząc do wniosku, że pełen nowych sił wejdę tam jutro, przed południem. Postanowiłem trzymać się centrum i nie śpiesząc się, przeszedłem kilka kilometrów w stronę dworca autobusowego, przyglądając się z ciekawością kolorowej mieszaninie ludzi, tworzących wieczorny, miejski tłum. Około siódmej, ósmej wieczorem ulice Hiszpańskich miast są zawsze zatłoczone i głośne, bardziej nawet niż angielskie ulice w godzinach szczytu. Widziałem dużo młodzieży, która w roześmianych grupkach, w oczekiwaniu na piątkowe imprezy, mieszała się z parami starszych ludzi, trzymających się za ręce, którzy przechadzając się wolnym krokiem, z lekką dezaprobatą i zazdrością obserwowali młodsze pokolenie.
Miałem nadzieję, że uda mi się natknąć na jakiś koncert, czy fiestę, ale nie mogłem wyrwać się z roli anonimowego przechodnia i żałowałem, że nie mam z sobą mojego małego akordeonu, który zwykle pomagał mi przełamać lody i wyłowić z tłumu „moich” ludzi. W końcu po jakichś dwóch, trzech godzinach spaceru, postanowiłem wrócić do hotelu i odpocząć, pogrzać się trochę, pooglądać hiszpańską telewizję.
Okazało się, że hotel nie ma ogrzewania, ale kiedy usiadłem w salonie z telewizorem, sympatyczna, starsza pani, która dała mi wcześniej klucze, przytargała mi gazowy grzejnik, a w moim pokoju położyła na łóżku dwa dodatkowe koce. Miałem wrażenie, że jestem jedynym klientem, a zważywszy na to, że było jeszcze przed sezonem, całkiem możliwe, że miałem rację.
* * * * * * * * *
Lista wieczorna:
1. Z jednej strony
jestem zadowolony i czuję się tutaj jak w domu. Ludzie są żywi i prawdziwi.
2. Z drugiej strony, jak
zwykle w podróży, czuję się trochę oszołomiony i samotny.
3. Wiadomości podają
informacje o kolejnej ofierze „de machismo”. Kobieta została zamordowana przez
swojego męża. Facet dostał dwadzieścia jeden lat więzienia.
4. Około dziewiątej natknąłem
się na ulicy na religijną procesję. Uroczyście ubrani Hiszpanie o poważnych
twarzach, dostojnie nieśli krzyż z Jezusem, który wyglądał jakby prosto z
„Pasji” Mela Gibsona.
5. Jutro spróbuję trochę
zaoszczędzić. Dziś pękło za dużo kasy.
6. Buenas Noches.
'papierkami na ulicy'- w sensie, że tylko jedna jest taka ulica?
'wymakijażowanej'- dziwne słowo. Nie wiem czy nie odstręcza nazbyt taka zbitka.
'dworzec autobusowy. Autobus odjeżdżał za '- powórzenie
'w ręce papierosa'- w ręku? w palcach? palił papierosa?
'mocny wiatr '- średni epitet
**********
Tu jest bardzo słabo. Nie wiem czy potrzebna jest taka wrzutka rodem z przewodnika. to nadawałoby się dla turystów. Nudzi ten fragment, a do zrozumienia całości nie jest potrzebny. Powinieneś okroić te suche fakty, bo robi się brzydki kontrast z subiektywną pozycją narratora we wcześniejszych rozdziałach.
**************
'dodatkowo mgła i w końcu ściekające po'- zamiast 'i' koniec zdania, bo robi sie straszne zaburzenie logiki i zdanie przez to się rozjeżdża, tracąc sens.
'kryształowe policzki autobusu'- hmm...nie wiem czy nie przerysowane, ale tyś autor.
4)
'i musiałem uzupełnić swoją energię i rozjaśnić deszczową'- i i- brzydko wygląda obok siebie
***************
'to jednak ludzie pozostali ci sami'- może np 'ludzie jednak pozostali tacy sami'? Bo styl Ci leci i 'ci' nie pasuje znaczeniowo.
'potrzebują plan miasta'- planu miasta
**********
'Po posiłku w Raices dość szybko znalazłem' okolicznikowe czasu- przecinek
'zapiętnaście'- oddzielnie
' przeszedłem całą Granadę wzdłuż i wszerz. Najpierw poszedłem '- powtórzenie
' z parami trzymających się za ręce starszych ludzi, '- raczej z parami starszych ludzi, trzymających się za ręce...i z przecinkiem
**************
lista mi się podoba
Pierwsza część, jak na moje, była lepsza. Może jest to wina przewodnika, który wkrada Ci się momentami. Myślę, że jak poprawisz, będzie ok : )
Pozdrawiam : )
Chciałem tylko wspomnieć o dwóch rzeczach: to na czym mi zależy to stworzenie tekstu, który nie będzie składał się tylko z subiektywnych odczuć i myśli, ale chciałbym też dostarczyć w nim trochę informacji, które pozwoliłyby zrozumieć bardziej otoczenie i sposób w jaki np. działają ludzie, z którymi się stykasz. Coś w rodzaju publicystyki z silnym akcentem osobistym. W dalszych rozdziałach będzie podobnych informacji więcej (np. informacji historycznych) i bolałoby mnie wyrzucanie ich. Chciałbym, żeby to co piszę ciągle było jednak literaturą faktu.
Co do tego konretnego fragmentu jednak (o biedzie w Andaluzji) też jednak uważam, że nie pasuje do całości i wytnę go.
Druga rzecz, że te dwa rozdziały są częścią większej całości i dlatego będą różnić się trochę między sobą. Np. w pierwszym rozdziale wrzuciłem trochę wspomnień, w drugim podekscytowanie, zmęczenie i sam początek drogi. W trzecim chciałem uchwycić wrażenie z pierwszego zetknięcia z Hiszpanami, a w czwartym z samą Granadą. Dlatego niektóre rozdziały są bardziej dynamiczne, a niektóre bardziej opisowe.
Nie wiem czy ma sens to co piszę?
W każdym bądź razie super uwagi. Ciekawe, że człowiek nie zdaje sobie sprawy z oczywistych błędów, dopóki ktoś mu ich nie pokaże:))
(i dobrze !)
na duży plus naturalizm i nie silenie się wszelkie ekwilibrystyki językowe ;)