Byli też ciemnoocy o ochrypłych głosach... część czwarta

marcinsen

 

7

 Oda do Hiszpanów na Placu Św. Anny.

 

     Zdecydowałem, że tego dnia też nie pójdę do Alhambry. Stwierdziłem, że to dopiero mój drugi dzień w Granadzie i nie chcę „zużyć” wszystkich jej atrakcji.

Po południu znalazłem w miarę miły hotelik. Też osiemnaście euro, ale o wiele przyjemniejszy, a oprócz tego okazało się, że w pokoju mam grzejnik i telewizor.

     Wziąłem prysznic, rozpakowałem się (postanowiłem zostać tam do czwartku) i obejrzałem prawie całą „Planetę Małp” z '68 roku, z Charltonem Hestonem w roli głównej. Wreszcie, po jakichś dwóch godzinach odpoczywania, znowu wyszedłem na ulicę. Usiadłem na murku, na Plaza de St. Anna, z Alhambrą za moimi plecami i… nic. Widziałem jak dookoła mnie pulsuje życie towarzyskie, grupki dumnej, kolorowej młodzieży grają na gitarach i bębnach, popijając wino, paląc skręty, popisując się  przed pięknymi dziewczynami swoim żonglowaniem, albo pięknym głosem, ale zamiast czuć radość, poczułem ukłucie zazdrości. Poniżej, nad rzeką również siedziało parę osób, pijąc schłodzone w rzece piwo, w przytulnym odosobnieniu zarośli i skał. Dwie dziewczyny grały na kastanietach i tamburynie, podczas gdy brodaty, dwudziestokilkuletni chłopak, w kolorowym, zawadiacko przekrzywionym kapeluszu, uderzał mocno w struny gitary i śpiewał coś, co ciężko było mi rozpoznać, poprzez szum rzeki i gwar rozmów z pobliskich barów i kawiarenek.

 

Lista jednopunktowa:



1. Jestem smutnym gościem, który wpadł  tu tylko na chwilę i wie, że ma za mało czasu, żeby naprawdę posmakować tej ulicy i tego miasta, z jego tajemnicami, które ci bezczelni, nie obawiający się wcale raka płuc młodzieńcy, znają jak własną kieszeń. Dla nich to po prostu dom, o dumnej, czasami wstydliwej historii, pełen beztroski i pierwotnej wiary w kult prawdziwego mężczyzny, oraz krwawej, ciężkostrawnej kuchni, której nigdy nie spróbuję. W Hiszpanii tak wielu młodych ludzi próbuje pokazać swoją niezależność i naturalny opór wobec zorganizowanej kontroli państwa i instytucji. Bunt ten jednak, nie przeszkadza im być dumnym z urodzenia się Hiszpanem, Andaluzyjczykiem, Baskiem, Gallego, czy Katalończykiem.

     Nie mitologizuję Hiszpanów. Tak jak wszędzie, tak i tutaj są  różni ludzie i problemy. Myślę jednak, że ten kraj, jako jeden z nielicznych w Europie (a być może jedyny w Europie Zachodniej), zachował w sobie ogień indywidualności, który w innych krajach coraz bardziej gaśnie.

     Wędruję myślami do lat dwudziestych i trzydziestych, kiedy to Hiszpania tętniła rewolucyjnym życiem, kiedy dziesiątki tysięcy ludzi zostało porwanych przez socjalistyczne i anarchistyczne idee równości i nitscheańską wiarę w moc ludzkiego ducha. Ze wszystkich państw Europy Zachodniej, tutaj rewolucja była chyba najbliższa wybuchowi. Ciekawie byłoby zobaczyć jak wyglądałaby ona w wykonaniu Hiszpanów, którzy są przecież tak inni od  Rosjan, czy Chińczyków. W czasie wojny domowej, pomiędzy '34, a '36 rokiem, połowa kraju była w rękach republikanów, jednak przy wsparciu Hitlera i Mussoliniego, Franco musiał wygrać tamtą wojnę.

     Nie tylko Hiszpanów porwał duch walki. Wkrótce powstały Międzynarodowe Brygady, które zasiliły tysiące ludzi z całego świata, w tym między innymi George Orwell, czy też Laurie Lee. Oprócz tego byli też nasi „Dąbrowszczacy”, polscy obywatele walczący w Hiszpanii przeciwko Franco, których ogółem, w wojnie brało udział około pięciu tysięcy osób.

 

* * * * * * * * *

 

     Pogrążony w myślach nie zauważyłem nawet, że słońce zaszło już za Pałacem Królów i dopiero chłód wyrwał mnie z odurzających wizji walki o słuszną sprawę. Tłum na placyku zelżał już o jakąś połowę. Dystyngowane panie z dziećmi oglądały z zainteresowaniem wyczyny dredziastych żonglerów. Grupka eleganckich, pachnących perfumami Marokańczyków o wyżelowanych włosach, rozmawiała o czymś z ożywieniem, podczas gdy ich gardłowy, arabski język, dziwnie pasował i równocześnie nie pasował do tego miejsca i wieczoru. Radosne, spuszczone ze smyczy psy zawierały nowe znajomości, a zmęczeni, angielscy turyści robili zdjęcia znikającej w zmierzchu Alhambrze, oraz przyglądali się ze znudzeniem i niezrozumieniem, głośnym, ruchliwym tubylcom. 

 

     Pomyślałem sobie, że jutro z pewnością odwiedzę Alhambrę. Może, jeśli będę miał szczęście i wewnętrzną muzykę, która grała mi teraz, poczuję tam coś szczególnego. Jak bohater „Kronik Marsjańskich” Raya Bradburego, który przechadzając się po uliczkach wymarłego miasta pięknej, odeszłej już w przeszłość cywilizacji, był w stanie choć przez chwilę usłyszeć zapomnianą muzykę i zrozumieć słowa martwych, marsjańskich poetów.

 

     Mała dziewczynka, bawiąc się w chowanego z mamą i tatą, schowała się za filarem ławki, na której siedziałem i patrząc mi poważnie w oczy, przyłożyła do nosa palec i wyszeptała: „Tsssss…”, a po chwili już jej nie było.

 

 

8

Stary znajomy.

 

     Wieczorem, po tym jak opuściłem placyk świętej Anny, spotkała mnie miła niespodzianka. W sieci kolorowych, lśniących klejnotami arabskich sklepów uliczek, natknąłem się na Fernanda. Kiedy byłem tutaj pięć lat wcześniej, zarabiając na życie akordeonem, kilka razy grałem pod należącym do niego sklepem z pamiątkami. Przypadłem mu wtedy do gustu i zawsze wrzucał mi parę groszy do kapelusza, a raz wynajął mnie nawet na urodziny swojej pracownicy, żebym zagrał jej „Cumpleanos Feliz” („Sto lat”). Pod koniec, kiedy chciałem już wracać do domu, mając po dziurki w nosie tej mojej chaotycznej wyprawy, poprosiłem starego przyjaciela, Artka, żeby przysłał mi z Danii pięćdziesiąt euro, dzięki czemu miałbym choć parę groszy na powrót do Polski. Przesyłka od Artka opóźniała się coraz bardziej, aż w końcu nie wytrzymałem i obwieszony plecakiem, śpiworem i akordeonem odwiedziłem Fernanda w jego sklepie i poprosiłem o pożyczkę. Zaskoczyło mnie wtedy, że bez mrugnięcia okiem się zgodził i od razu sięgnął do kasy. Potrzebowałem wtedy tego, żeby ktoś potraktował mnie po ludzku a jego zachowanie podniosło mnie bardzo na duchu. Zostawiłem mu numer przekazu, który był potrzebny, żeby odebrać na poczcie pieniądze, które jakoś nie mogły do mnie dojść i obiecałem wysłać mu kartkę z Polski, ale niestety po drodze do domu zgubiłem jego adres.

     Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem zaraz po przyjeździe do Granady, była próba odnalezienia Fernanda, ale niestety nie udało mi się rozpoznać sklepu, w którym wtedy szefował.

     Tego dnia, wieczorem przechadzałem się po prostu bez celu, w okolicach katedry, kiedy nagle zobaczyłem jego znajomą twarz. Podszedłem się przywitać i po chwili, kiedy mnie sobie przypomniał, zaciągnął mnie do sklepu, żeby przedstawić żonie i pochwalić się parą bliźniaków: Juanem i Pedro. Porozmawialiśmy przez chwilę. Ucieszył się bardzo, kiedy powiedziałem mu, jak wiele wtedy znaczył dla mnie jego gest, po czym pogratulował mi pracy z dziećmi, zwierzając się, że jego żona bezskutecznie próbuje znaleźć zatrudnienie w tego rodzaju zawodzie. Nie miał już swojego sklepu, który zbankrutował kilka lat temu i obecnie prowadził firmę budowlaną. Pokazał mi też początki katarakty, która zaczęła pokrywać jego oczy i powiedział, że trochę go to martwi.

     Po pół godzinie rozmowy, uściskaliśmy się serdecznie i poszedłem w swoją stronę, żeby nadal szukać skarbów, zagubionych na uliczkach gwarnej nocy.

 

 

marcinsen
marcinsen
Opowiadanie · 13 kwietnia 2009
anonim
  • marcinsen
    Dziękuję.
    Już zmieniłem.

    · Zgłoś · 15 lat
  • modliszqa
    :-) proszę bardzo :D

    · Zgłoś · 15 lat
  • modliszqa
    nie jestem nadal przekonana do "turyści ze zmęczeniem robili" - jeśli nie chcesz - zmęczeni - to chociaż - z oznakami zmęczenia :)

    · Zgłoś · 15 lat
  • marcinsen
    Może być tak?: "a zmęczeni, angielscy turyści robili zdjęcia znikającej w zmierzchu Alhambrze"

    · Zgłoś · 15 lat
  • modliszqa
    ehe :D byleby oni tych zdjęć ze zmęczeniem nie robili :D no i po tej Alhambrze warto zakropkować i zacząć bez "i" dalszy ciąg tego zdania :D albo : "przyglądając się ..."

    · Zgłoś · 15 lat
  • marcinsen
    Co do tego zdania:
    "Radosne, spuszczone ze smyczy psy zawierały nowe znajomości, a zmęczeni, angielscy turyści robili zdjęcia znikającej w zmierzchu Alhambrze, i przyglądali się ze znudzeniem i niezrozumieniem, głośnym i ruchliwym tubylcom."

    Nie pasuje mi tam ani kropka, bo wtedy obydwa te zdania będą jakieś takie urwane, ani "przyglądając się" (no bo jak: robili zdjęcia, czy się przyglądali? Ciężko robić obydwie rzeczy na raz:).

    Gdybym to zmienił jednak w ten sposób, uniknąłbym tych wszystkich "i":

    "Radosne, spuszczone ze smyczy psy zawierały nowe znajomości, a zmęczeni, angielscy turyści robili zdjęcia znikającej w zmierzchu Alhambrze, oraz przyglądali się ze znudzeniem i niezrozumieniem, głośnym, ruchliwym tubylcom."

    Może tak być?

    · Zgłoś · 15 lat
  • modliszqa
    ehe :D

    · Zgłoś · 15 lat
  • Jacek
    7)

    "Bunt ten jednak nie"- przecinek

    "Ciekawe byłoby zobaczyć"- ciekawe?

    "inni niż Rosjanie, czy Chińczycy"- raczej "inni od [...]"

    "które zasiliło tysiące ludzi"- zasiliły...

    "których ogółem, w wojnie brało udział około pięciu tysięcy osób."- bez ogółem, bo to słowo tu wadzi tylko. Bez przecinka przed "w". Bez "osób".

    ******************
    "niezrozumieniem, głośnym" be ztego przecinka

    "Mała dziewczynka bawiąc się "imiesłów= przecinek

    8)

    "i jego zachowanie "- raczej albo nowe zdanie, albo spójnik "a" bądź inny

    "Po pół godzinie rozmowy uściskaliśmy "- przecinek

    · Zgłoś · 15 lat
  • marcinsen
    Zrobione:))

    · Zgłoś · 15 lat
  • ataraksja
    Wrażenia z podróży wciągają coraz mocniej...
    Masz dar płynnego splatania wątków historycznych z rzeczywistością widzianą oczami obserwatora z zewnątrz. I do tego jeszcze całkiem udane opisy doznań wewnętrznych, refleksji.
    Uważam, że tekst już w obecnej chwili jest kandydatem do wyróżnienia redakcji.
    Jaca, modliszqa - poczekamy do końca historii i zadecydujemy. Zgoda?

    · Zgłoś · 15 lat
Usunięto 6 komentarzy
Wszystkie komentarze