11
Kiepski obiad i złowieszcza kelnerka w arabskiej karczmie.
Na śniadanie zjadłem posiłek, składający się ze świeżego, chrupiącego chleba, karczochów z puszki, avocado i owczego sera. Ciągle czułem się zmęczony po wczorajszej borracherze, stwierdziłem więc, że wrócę na trochę do hotelu i poleżę w łóżku, czytając książkę albo oglądając telewizję. Po drodze kupiłem jeszcze u Chińczyków ładowarkę do telefonu i gdzieś tak do czternastej leżałem po prostu w pokoju, lecząc kaca sokiem pomarańczowym i śledząc z wypiekami na twarzy dalsze przygody Lauriego Lee.
Po kilku miesiącach włóczęgi, w końcu dopadła go wojna, której początek pasjonująco opisał z punktu widzenia dwudziestoletniego, niewinnego trampa. Próbowałem wyobrazić sobie, jakie to było uczucie, doświadczać życia, tak jak ja robię to teraz i nagle widzieć jak wali się porządek świata, i jak zwykli ludzie, pechowcy historii, przez chwilę czują, że mogą zmienić przeznaczenie. Jak marzą o wymazaniu niesprawiedliwej przeszłości i o podzieleniu świata na nowo, tym razem uczciwie i mądrze. A trochę później patrzeć, jak ich marzenia rozsypują się pod ciosami ślepej siły, pragnącej zachować stary porządek świata. Niektórzy ludzie rodzą się za wcześnie, (a niektórzy za późno) a ich próby naprawienia historii, z góry są skazane na niepowodzenie.
Do takich refleksji zaprowadził mnie Laurie Lee i nagle z żalem zdałem sobie sprawę, że doszedłem do końca książki.
Później poleżałem jeszcze trochę z rękami pod głową, wpatrując się w sufit, aż zaczęły mnie kusić dobiegające zza pół otwartych okiennic głosy ulicy, wabiące obietnicą nowych twarzy i rozmów, wysmarowałem więc twarz kremem na oparzenia słoneczne i wyszedłem ”na miasto”.
Po trzech dniach żywienia się chlebem i serem stwierdziłem, że przydałoby się zjeść coś ciepłego i targany wyrzutami sumienia, zacząłem szukać jakiejś restauracji z wegetariańskim jedzeniem. (Skąd wyrzuty sumienia? Jak zwykle - wydawanie ciężko zarobionej kasy zawsze boli.)
Wreszcie, błądząc po arabskiej dzielnicy, na ulicy Caldereria Nueva znalazłem małą arabską restauracyjkę, gdzie podawano jarskie potrawy. Jedzenie było kiepskie, a kelnerka bardzo niemiła, traktująca każde wymaganie jak osobisty zamach na swoje swobody obywatelskie, ale cieszyła mnie inność tego miejsca; jego północno-afrykański wystrój i marokańska muzyka.
Po mojej lewej stronie siedziała spora muzułmańska rodzina, rozmawiająca jednak po hiszpańsku. W grupie wyróżniała się biała kobieta, która przejęła arabski strój i zachowanie, jednak jej łamany hiszpański i angielskie zdania, którymi go przeplatała, zdradzały jej „niewierne” pochodzenie. Dopóki mężczyźni siedzieli z kobietami, te pozostawały ciche, ale kiedy po posiłku wyszli na papierosa, zaczęły nieśmiałą rozmowę, której przewodziła biała „Arabka”. Kiedy w końcu wyszła do toalety, dwie pozostałe dziewczyny, ściszonym głosem zaczęły ją obgadywać.
Po prawej ręce miałem izraelsko-anglosaską grupkę, której członkowie komentowali po angielsku i w jidysz, kiepską jakość posiłku, i starali się nie widzieć stalowych spojrzeń, rzucanych im przez muzułmanów, siedzących po mojej lewej.
Po pewnym czasie, niesympatyczna kelnerka zajęła opróżniony przez Izraelitów stolik i z niezadowolonym wyrazem twarzy zajęła się brzęczącym obliczaniem miedzianych napiwków. Co kilka sekund rzucała nieprzyjemne spojrzenia w stronę drzwi wejściowych, mając nadzieję, że choć przez chwilę, żaden przechodzeń nie wpadnie na głupi pomysł zjedzenia tu obiadu. Wychyliłem ostatni łyk wina i skierowałem się (który to już raz?) w stronę Alhambry, z silnym postanowieniem, że jeśli nic nie przydarzy się po drodze, to tym razem tam dotrę.
12
Trochę melancholii i refleksji po Alhambrze.
Usiadłem na ławce, oddając się myślom. Czułem, że muszę spróbować wejść na trochę wyższą falę melancholii i wznieść się z suchej depresji i wyobcowania, na smutną nostalgię, która nawilżyłaby mi duszę choć kilkoma kroplami ciepłej zadumy. Nie wiedziałem, co ściągnęło mnie tak bardzo w dół. Może była to zatłoczona hałaśliwymi turystami Alhambra, która w niczym nie przypominała wierszy Lorci, ani obrazów Giraulta de Prangey, ale raczej supermarket pełen klientów, biegających ze swoimi aparatami od jednego produktu do następnego. A może to dzisiejszy kac zmieszał się z tęsknotą za domem i zmienił mnie z żądnego przygód, siedmiodniowego wagabundy, w zagubionego i gorzkiego faceta ścigającego złudzenia.
Miałem niewielką nadzieję, że uda mi się zobaczyć Alhambrę taką, jaką wyobrażałem ją sobie jeszcze kilka dni temu (a w sumie to kilka lat, od momentu, kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz z jaskini na Sacromonte), ale nie potrafiłem przedrzeć się przez przez spoconych, podekscytowanych turystów, którzy wymieniali się szablonowymi okrzykami zachwytu ani groźnych ochraniarzy, rozmawiających poważnie przez krótkofalówki.
Trudno jest mi napisać coś o samych zabytkach - coś co nie było już napisane tysiące razy. Tak, budowle dawnych mieszkańców tej ziemi różnią się od topornych, grubo ciosanych z kamienia pozostałości po ich chrześcijańskich następcach. Jest w nich lekkość, dbałość o szczegóły , cierpliwość (tak cierpliwi potrafią być tylko ludzie pustyni) i zmysłowość, którą znamy z „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Tamci ludzie inaczej postrzegali świat, starali się czerpać z niego radość innymi zmysłami niż my oraz wyrażać siebie w cierpliwej dokładności i delikatności. Tyle mogłem zobaczyć, ale byłem daleko od prawdziwego dotknięcia tego, co rejestrowałem oczami i aparatem. Może gdybym był tam sam, w ciepłą letnią noc, dawni władcy Alhambry z dumą oprowadziliby mnie po swoich domach i pałacach, opowiadając o swoich marzeniach i wizji świata. Dziś jednak nie było tam żadnych duchów, które wystraszone fleszami aparatów i krzykami biegających po krętych korytarzach dzieci, uciekły; może na pustynie niedalekiej Afryki, ujeżdżając piaskowe konie, a może wróciły do swojego Raju, odpocząć wśród pięknych Hurys. Dziś byłem tam tylko ja, misterne, martwe rzeźby i spoceni turyści.
Przechadzając się po Alhambrze i spoglądając w dół, na Granadę, pomyślałem o tysiącach Arabów, którzy tutaj mieszkali a którzy w końcu musieli opuścić Hiszpanię; ostatni z nich w XVI wieku zostali zapakowani na statki i porzuceni na plażach Afryki.
Kilkaset lat później Walter Starkie, kolejny pisarz, którego bardzo lubię, przemierzając Maroko został zaproszony na kolację do domu pewnej arabskiej rodziny. Po posiłku gospodarz wyciągnął z szafy zawinięty w materiał jakiś ciężki przedmiot i podał go Starkiemu.
- Zobacz.
Starkie wyciągnął z zawiniątka masywny, metalowy klucz i spojrzał pytająco na gospodarza, na co ten powiedział uroczyście:
- Kiedy Hiszpanie wyrzucali nas z naszych domów, każda z rodzin zachowała klucz do swojego domu i od tego czasu jest on przekazywany z pokolenia na pokolenie.
- Ale po co? – spytał zaciekawiony Starkie.
Oczy starego Araba zabłysnęły ogniem.
- Bo pewnego dnia wrócimy do domu.
a potem wydasz? :D
"posiłek składający "- przecinek
"włóczęgi w końcu"-też można by przecinek
" jakie to było uczucie być tam"- poplątanie z pomieszaniem. Za dużo "być"
"świata, i jak "- bez przecinka
W ogóle to zdanie jest przeogromnie długaśne. Podziel je lepiej. Trudno się to czyta i wypada się po jakimś czasie z rytmu. Taka rada.
" za wcześnie "- po tym przecinek
", i targany "- bez przecinka
"Jak zwykle"- zamiast kropki powinien być myślnik, albo przecinek.
"Wreszcie błądząc po "- przecinek
" kiepskie a kelnerka "- przecinek
"komentowali, po angielsku "- tu z kolei zbędny
"przez muzułman"- biernik- muzułmanów
"Po pewnym czasie niesympatyczna kelnerka "- i przecinek
"niezadowolonym wyrazem twarzy "- wyszła personifikacja twarzy, wobec czego lepiej chyba "niezadowoleniem na twarzy"
" tym razem spróbuję tam dotrzeć."- jeszcze np 'to' by się przydało na początku
12)
", i wznieść "- przed 'i' nie ma przecinka
"klientów biegających "- i przecinek
" Ciężko jest mi napisać "- nie 'ciężko' tylko trudno
"zabytkach; coś "- tu lepiej z myślnikiem
Oprócz...:)
- nie wiem co złego jest z "niezadowolonym wyrazem twarzy". Mógłbyś to jakoś rozwinąć? Wgooglowałem takie połączenie i wyszło mi całkiem sporo wyników i to niektóre z poważnych stron edukacyjnych.
Oprócz tego mógłbyś mi napisać parę słów na te tematy?:
- "ciężko-trudno" - czy słowa te nie są na tyle podobne, że jednak powinno się zostawić autorowi wybór? Czy jednak jest to błąd?
- średnik i myślnik - za cholere nie mogę złapać różnicy:)
- wczoraj spędziłem chyba z dwie godziny czytając o zasadach wstawiania przecinków i przyznam się, że jestem bardziej oszołomiony niż przedtem:)
Oczywiście, nie mam problemów z podstawowym użyciem (że, który, wyliczenia), ale kiedy już wchodzą "i" "a" to zaczyna mi sie pojawiać przed oczami mgła:)
Na przykład w moim tekscie zasugerowałeś wstawienie przecinka w tym miejscu: " kiepskie a kelnerka "- przecinek"
No więc przed wstawiniem tego tekstu na stronę, miałem tam przecinek, ale później wyczytałem w sieci (http://zwierzeta-wiadomosci.low.pl/orto.... że przed "a" przecinka nie wstawiamy, więc go wywaliłem. To teraz już nie wiem:)
Pozdrawiam.
Marcin
Co do ciężki- trudny....jest subtelna różnica. Potocznie mówi się np "miałem ciężki dzień",ale zasadniczo przymiotnik 'ciężki" odnosi się do, jak sama nazwa wskazuje, wagi np. Kiedy coś sprawia trudność jest z kolei....trudne.
"niezadowolonym wyrazem twarzy"- bo jak się głębiej zastanowić, to wychodzi na to, że to wyraz twarzy jest z jakiegoś powodu niezadowolony....ale to taki pikuś jest, acz grosz do grosza,a będzie kokosza ; ]
co do tej interpunkcji jeszcze, to sporo rzeczy mozna robić na czuja., Kiedy człowiek duzo czyta, wyłapuje momenty z błędną interpunkcja, ale Tobie chyba nie muszę tego mówić : )
Pozdrawiam : )
"że jeśli nic nie przydarzy się po drodze, to tym razem spróbuję tam dotrzeć." - czemu spróbujesz ? - dotrzesz , :D
"Miałem trochę nadzieję" - trochę nadziei, albo niewielką nadzieję
:-)
Resztę poprawiłem.