Marek Ostachowicz
SIEĆ MAŁŻEŃSKA
Od tego najwspanialszego z wszystkich dni wszechświata, w którym z cypryjskiej piany morskiej, zapłodnionej przez okrwawiony kawałek wykastrowanego Uranosa zrodziła się najpiękniejsza bogiń – Afrodyta, i zasiadła pośród oszołomionych jej widokiem olimpijczyków - Hefajstos stracił spokój. Przestały cieszyć go wychodzące spod wprawnych rąk cuda i zabawki, trywialne wydały mu się tak podziwiane przedtem wybuchy płomieni z krateru Etny, nawet uwielbiana, cicha i spokojna Lemnos stała się jakaś nudna, czegoś na niej brakowało. Bóg Ognia i Kowali pragnął tylko i wyłącznie jednego-aby ta, tak piękna i delikatna kobieta połączyła się z nim na zawsze boskim węzłem małżeństwa. No cóż, nawet najmądrzejsi bogowie głupieją czasem dotknięci czarem pięknych oczu. A to, że potem noszą rogi? Wszelkie ryzyko trzeba wkalkulować w fakt, że jest się zakochanym. Jak mawia stare przysłowie: gdzie kują żelazo, tam iskry się sypią. Już tego wieczora, kiedy ją poznał, poszedł prosić Zeusa o jej rękę. Ten, jak każdy ojciec, kochał syna na swój boski sposób i usiłował wytłumaczyć temu kulawemu głupkowi (kulawy to tylko potwierdzenie faktu, bo biedak miał w dzieciństwie połamane nogi, a że głupek, to też fakt, bo sam sobie szykował gustowne, dobrze rozgałęzione poroże). Odmówił więc, usiłował wytłumaczyć, ba, poniżył się nawet do tego, że prosił.Wszystko na nic. Hefajstos uparł się jak osioł i trwał przy swoim.
Trudno powiedzieć, że niezupełnie zdawał sobie sprawę, jaką boginię bierze sobie za małżonkę. Bo bogini miłości - to bogini miłości. Z jej funkcją związane były pewne typy zachowań (nie potrafię tego inaczej określić). Szczególnie od momentu, kiedy otrzymała w prezencie ślubnym od teścia magiczną przepaskę - ówczesna nazwa biustonosza - która powodowała, że wszyscy kochali się na zabój w osobie, która ją nosiła. Teraz jest wprost przeciwnie. Ona zaś - bogini miłości - nie mogła odmawiać tego tym, których ta opaska zauroczyła. Jeszcze by biedacy bezproduktywnie zlewali nasieniem ziemię. Specjalny wpływ przepaska wywarła na tego chama i prostaka Aresa, wiecznie ululanego w trupa boga wojny. Hefajstos, jeśli nawet wiedział o tym romansie, milczał aż do dnia, kiedy to Helios, który wstawał najwcześniej z całej czeredy olimpijskich bogów i bóstewek, dojrzał w blasku jutrzenki spostrzegł Afrodytę i Aresa pozbywających się pracowicie resztek sił w alkowie hefajstosowego pałacu. Hefajstos żył pracą i cały był pracą. Rzadko bywał na olimpijskich garden-party. Nad kameralno-słodkie koncerty Muz, czy też błazeńskie popisy tego pozera Apollina, które cała reszta boskiej rodzinki określała okrzykami
„ Cudowne, cudowne, brawo, bis “, muzyką boga-kowala był grzmot młotów bijących w kowadła jego kuźni i szaleńcze rytmy wybijane mocarnymi dłońmi cyklopów.
Kiedy więc stryj Helios przyszedł do niego i pełen wstydu,skrępowania opowiedział o niemiłym zdarzeniu, Hefajstos nie odezwał się ani słowem. Ze smutkiem spoglądał na zwolna zamykające się za promiennym bogiem, który odchodził nieco urażony. Nigdy nie roznosił plotek, ale to, co zobaczył w pałacu bratanka ubodło go do żywego.
Hefajstos po skończonej całodziennej pracy wrócił do pałacu na Olimpie, odpiął skórzany fartuch, wykąpał i przebrawszy się w najlepsze swoje szaty legł przy stole. Niezbyt gadatliwy - tego wieczora był jeszcze bardziej niż zwykle milczący. Spoglądał z podziwem na tą wspaniałą istotę, budzącą pożądanie i bojaźń. Bał się samego siebie. Dusz ę miał gorącą jak ogień - a sam dobrze wiedział - jak mocno parzy to, czym włada. Wiedział że jest brzydki i kaleki, starał się unikać miłości, a jednocześnie pragnął jej jak żaden z bogów. Dobrze pamiętał ten niefortunny dzień, kiedy zobaczył przeczystą dziewicę Atenę, kąpiącą się w leśnym źródle. Nogi, zwykle tak nieposłuszne, tego dnia poniosły go jak skrzydlate sandały Hermesa i schwytał ją. Nie cofnąłby się wtedy nawet przed gwałtem, gdyby mu się nie wyrwała. To była okrutna porażka, tak haniebna, że unikał spojrzeń bogiń i kobiet - wstydził się. Raz jakaś tam nimfa przyszła do niego do kuźni z mało istotną sprawą. Udawał, że jej nie widzi, nie patrzył na nią, ale czuł że jest i że go to podnieca. Z zapamiętaniem kuł swój kawał żelaza. A spod młota wyskoczyła iskra, dotknęła łona dziewczyny i ta wśród rozszalałej rozkoszy poczęła nowe życie.
Przeżywał po raz kolejny to wszystko w myślach spoglądając na spoczywającą naprzeciw niego za stołem żonę. Kochał w niej wszystko, jej złote włosy, błękitne oczy. Kochał długą szyję, na wpół nagie ciało niby to ukryte pod miękkimi, chińskimi jedwabiami, które stały się prawie niewidoczne dzięki wprawnym i delikatnym palcom kobiet z wyspy Kos.
- Awanturować się? Krzyczeć? Wrzeszeć tak, żeby cały Olimp słyszał? NIE!!! Nie dlatego jestem bogiem, synem samego Dzeusa, żeby zachowywać się jak byle jakiś tam człowieczek, któremu Bóg Bogów przyprawił rogi i pozostawił rozkrzyczaną pamiątkę! Już ja coś wymyślę!
I z tą budującą myślą położył się spać na kozetce w salonie. Rankiem, niewyspany, połamany,
ledwie żyw, wziął zimną kąpiel, potem poszedł do ojca.
- Tato, przychodzę do ciebie jako najwyższego sędziego - ta cholera, moja żonusia puszcza się z tym przeklętym bękartem, Aresem! Tak powiedział stryj Helios!
- Mówiłem ci, - kto nie słucha ojca, matki, ten nosi rogi - Dzeus ostatnio stetryczał, a jego hobby stało się kolekcjonowanie i powtarzanie ludzkich przysłów, na dodatek najczęściej w wersji niezbyt zgodnej z oryginałem.
Hefajstos zrozumiał od razu, że w ten sposób i na tej drodze nic nie wskóra. Uchwycił się więc myśli, która wieczorem przemknęła mu przez głowę. Po pierwsze - musi mieć niezbite dowody zdrady. To było stosunkowo proste. Parę wspaniałych kolczyków, pierścieni i innych złotych ozdób spowodowało, że "wierne" Afrodycie Charyty nader chętnie wykazały się fakturami graficznymi i po kilku miesiącach Hefajstos był wręcz zasypany rysunkami, dokładnie przedstawiającymi jak, w jakim układzie i pozie Afrodyta zdradzała go z Aresem. Natomiast kreski oznaczające ich razy stworzyły nowy wzór (wzór ten nazwano potem meandrem) biegnący dookoła ścian pałacu. Biedny Hefajstos nie wiedząc co zrobić z wymienionymi rysuneczkami zwrócił się do Hermesa, bądź co bądź boga kupców, z prośbą
o poradę. Ten zaś odparł, że słyszał coś ostatnio o kłopotach Brahmy z przyozdobieniem ścian świątyni w Khandżuraha.
- Wiesz, to zupełnie niezły biznes. Rysunki pojadą aż do Indii, a tobie wpadnie na konto niezła sumka.
Hefajstos rozmyślał o dalszej części swojego planu. Dowodów miał aż nadto-rysunki pojechały co prawda daleko, ale wątpliwie niewątpliwa ozdoba na ścianach pałacu pozostała. Zabrał się więc do roboty.
Powędrował do swojej kuźni i zaczął pracę według dawno już wymyślonego planu:
a/produkować drut,
b/pleść sieć; tak delikatną i mocną, że bodajże nikomu po dziś dzień nie udało się podobnej wykonać. Po skończonej robocie wrócił jak zwykle na kolację do pałacu, zainstalował swoją sieć i ułożywszy się przy stole zaczął:
- Wiesz, kochanie, temu mojemu tatulkowi to skleroza zaczyna uderzać w sufit... Po całym dniu roboty wysyła mnie na kilka dni w delegację służbową do Brytanii, żebym kupił kilka talentów cyny, bo mu podobno zbyt kruche pioruny wykuwam. A sama dobrze wiesz, jak się o te pioruny staram. Wszystkie według NO - 01/1/Super. Zapewne oko już u niego nie takie i zamiast trafiać jak należy rozbija pioruny o kamienie. Ale delegacja-to delegacja. Daj całusa
i jadę.
Tak jak się spodziewał, zaledwie zrobił krok za próg pałacu, Afrodyta natychmiast posłała po Aresa i... dalej to już sami wiecie, albo przynajmniej rozumiecie. Tymczasem Hefajstos, który spędził noc na pijatyce i grze w kości z Heraklesem na portierni Olimpu wczesnym rankiem wkroczył do swojej sypialni.
Afrodyta i Ares, gdy ten tylko przyszedł, nie rozmawiali zbyt wiele. Właściwie to nigdy czym rozmawiali niewiele, nie mieli sobie nic do powiedzenia. Pocałunki i pieszczoty zastępowały im słowa. Zaledwie ich ciała zetknęły się, zapadli w rozkoszną nicość. Kiedy się ocknęli, nie mogli się prawie zupełnie poruszyć. Coś krępowało ich ruchy, więziło i skuwało razem. Tak działała sieć Hefajstosa. A on sam wchodził do sypialni. Kiedy Ares go dostrzegł, wrzasnął przeraźliwie. Poczuł, jakby stalowe kleszcze zaciskały się na jego członku. Ból był potworny i prawie nie do wytrzymania. Mimo, że był bogiem wojny, nie należał do zbyt odważnych. Często się tak zdarza, że im kto jest większym tchórzem - bywa nazywany największym bohaterem.
Hefajstos zdawał się być w jego przerażonych, okrągłych jak spodki oczach, straszliwy jak conajmniej pięciu tytanów, rozpalony gniewem i wściekłością.
I ten ból - wrzask mimowolnie wydobywał się zza zaciśniętych zębów, promieniując
z każdej, najdrobniejszej nawet cząstki ciała. A Afrodyta zaciskała się coraz mocniej,
A ten prawie figlarny uśmieszek w kącikach oczu Hefajstosa. Patrzył na nich spojrzeniem palącym jak ogień. Pasł się ich przerażeniem - Afrodyta nigdy zbyt dobrze nie znała swojego męża - ba, nawet nie starała się go poznać. W jej oczach zawsze pozostawał jakimś tam ··kowalem “. Był bogiem, synem samego Dzeusa i to jej w zupełności wystarczyło, żeby wyjść za niego za mąż. Teraz zdawał się być jakimś potwornym gnomem, Erynią w męskiej postaci. Przez pamięć przebiegło jej nagłym błyskiem, jak potraktował swoją matkę - Herę -żeby wymusić na niej potwierdzenie faktu, że to ona jest jego matką, przed czym broniła się ze wszech sił; podarował jej na urodziny ( co już samo w sobie było grubym nietaktem) wielce ozdobny tron, a kiedy na nim zasiadła, coś ją związało, i tak siedziałaby, aż Dzeus rozkazał.
- „ Synu, uwolnij swoją matkę z tych więzów “ -. Hefajstos, zadowolony z tak spektakularnego potwierdzenia swych boskich prerogatyw, uwolnił ją.
Jak będzie dzisiaj?
Wrzask Aresa nie cichł ani na chwilę. Nie był to nawet krzyk, a jakieś przenikliwe wycie w najwyższych rejestrach głosu.
A ona się bała i nerwowo zaciskała z siłą, której u tak delikatnej kobiety, nikt nawet by nie podejrzewał. Nie znamy jeszcze możliwości wszystkich ludzkiego, a szczególnie boskiego ciała. Podobno uczestnicy Igrzysk w Olimpii osiągali fenomenalne rezultaty w poszczególnych konkurencjach - ale nazwałbym to formą tresury pewnej grupy mięśni, a Afrodycie to co się stało, zdarzyło się po raz pierwszy. Nie mogła więc tego przetrenować.
Hefajstos zaczął krzyczeć i zwoływać wszystkich bogów Olimpu. Przybyła głównie męska reprezentacja, boginie dla zachowania pozorów przyzwoitości pozostały w pałacach, wymawiając się migreną.
Kiedy już wszyscy stłoczyli się w dość ciasnej sypialni, homerycki śmiech gruchnął pod niedalekie niebiosa, potoczył się po śniegach świętej góry i spłynął w dół, na niwy uprawiane przez ludzi, którzy z niepokojem spoglądali w błękit nieba, rozmyślając, cóż to takiego - czy Zeus znowu się wściekł i tłucze piorunem swoją Herę, czy Ares z Erynią wybierają się na nową wojnę. Niektórzy pobiegli do domów i wyciągnęli z najciemniejszych schowków dawno zapomniane laski, żeby zacząć utykać i uniknąć kolejnej powszechnej mobilizacji. Było nie było - przezorny zawsze ubezpieczony. Zaś Olimp grzmiał śmiechem, łzy śmiechu spływały po dostojnych policzkach bogów. Takiego cyrku nikt im jeszcze nie wyprawił. Bo oto potężny, groźny, niszczący wszystko i wszystkich wokół siebie Ares leżał spowity w sieć jak niemowlę w powijaki i wrzeszczał jak nienakarmiony bachor, a obok niego boska kochanka, cała zaróżowiona ze wstydu, który bodaj czy nie czynił ją jeszcze bardziej nagą.
Wśród tego całego zamętu tylko Apollo i Hermes zachowywali przynajmniej pozory powagi i spoglądali na schwytanych kochanków jakby z pewnym zażenowaniem. Nagle Apollo zwrócił się do posłańca bogów z dość nieoczekiwanym pytaniem:
- Czy chciałbyś tak znaleźć się w tej sieci, zamiast tego nieokrzesańca Aresa?
- Na mą głowę i czarne wody Styksu, dobrze wiesz, że tak!!!
Baczny i czujny wzrok Hefajstosa dojrzał jego przybranego synalka Erosa, który, gdy ten, dzierżąc jedną ze swych strzał w garści zmierzał w kierunku sieci, a konkretnie w jej najbardziej wypukłą stronę, czyli tyłka Afrodyty. Eros, czując na sobie wzrok ojczyma, przyłożył palec do ust, a drugą ręką dźgnął matkę z całych sił ostrą strzałą. Wrzask Aresa nagle ucichł.
- Ojcze - Eros był wyjątkowo uczulony na formy - poradziłem się wuja Asklepiosa i on mi powiedział, żeby tak to zrobić!
- Ależ synku! - Hefajstos bardzo lubił dzieci, a tego małego łotrzyka szczególnie - przecież twoje strzały budzą miłość. Więc powiedz mi, co teraz będzie? Widziałeś ten szlaczek na ścianach pałacu? Niedługo braknie mi ścian, zaś na budowę nowego pałacu nie mam forsy. Materiały budowlane ostatnio bardzo podrożały!
- Ależ, tato - Eros, jak na tak małego chłopca, był zadziwiająco logiczny i konsekwentny - Moje strzały budzą miłość pod warunkiem, że trafią w serce. A bądź tak uprzejmy i zerknij, czy to, w co ukłułem mamę, można doprawdy nazwać sercem?
Dopiero w tym momencie Hefajstos poczuł, że trafia go szlag. Spojrzał na rechocące gęby, na tego przemądrzałego gówniarza Erosa, któremu osobiście wykuwał groty do strzał. Spojrzał na leżącego w sieci Aresa, który niejeden raz zamawiał u niego zbroje, miecze i rydwany. Rzucił wreszcie okiem na tych dwóch przybranych braciszków, którzy zupełnie nie krępując się jego obecnością, wymieniali uwagi o jego żonie, tak jakby on sam nie istniał.
Poczuł, że wygłupił się setnie. Im bardziej umacniał się w tym przekonaniu, tym bardziej odczuwał potrzebę jakiegoś gwałtownego działania.
Zaczął mówić. Słowa wyrywały mu się poza jego świadomością. Zupełnie, jakby mówił kto inny, a nie on. Mimo woli skarżył się, a zdawać by się mogło, że grozi. Wie, że jest kulawy, brzydki, wstrętny. A zapragnął posiadać najcudowniejszą. Nikt nawet nie ma pojęcia, jaka ona jest piękna, bo to tam, w sieci, to tylko nędzny pozór, mara, to tylko ciało - nic więcej. Ale są inne o wiele bardziej istotne rzeczy. Kto jak kto; ale on wie o tym najlepiej. Więc gdzie powinno być jej życie? Tam, gdzie młodość, śmiech, gdzie radość. Wstyd mu, że wystawił ją na takie pośmiewisko, taki wstyd, jakim było dla niej małżeństwo z nim. Tutaj nie ma co dyskutować, z czego się śmiać, ona musi być wolna od niego! A z kolei co on? Pokurcz. Zwyczajny kowal, a nie żaden tam bóg. Każdy, komu coś się tam zamarzy, wie jak do niego trafić. Poza tym nic. Pośmiewisko. Lepiej się wiedzie jego ludzkim odpowiednikom - kowalom. Tam przynajmniej uważają ich za czarnoksiężników. Chociaż, na wszystkie bogi! jakie istnieją i istnieć będą! ich sztuka jest czystą pracą i niczym więcej ponad pracę! Ale mir czarnoksiężnika znacznie ułatwia życie. Dość o pracy!
On nie żąda niczego. Uwolni ją z sieci, uwolni ją od siebie, wyniesie się z Olimpu, pojedzie na Lemnos, albo zamknie się w swojej kuźni pod Etną. Nie można go kochać, muszą nauczyć się go szanować. On już zapomniał o jej zdradach, przebaczył, wie, że wygłupił się na potęgę. I prosi wszystkich bogów o wybaczenie mu tego idiotycznego przedstawienia. A teraz fora ze dwora! Niech zostawią ich samym sobie.
Mają sobie wiele do powiedzenia. - Separacja to nie taka łatwa sprawa. Przecież formalnie nadal będą małżonkami.
– No więc, wszyscy won!
Zmalał, jakby wsiąkł w siebie, zgarbił się, pokulał w stronę łoża i drżącymi rękami poodpinał druty.
Ares, goły jak niemowlę czmychnął w swoje ukochane trackie góry. Afrodyta zaś z godnością pomaszerowała do łazienki, wzięła kąpiel, poczym legła przy stole do obiadu z małżonkiem. Zaś o czym tak długo rozmawiali, że musieli rozmowę kontynuować po kolacji w łożu, tego żaden z bogów, ani poetów nie wie.
Sierpień 1992