Gasząc niedokończonego papierosa, zastanawiała się kim może być człowiek, który zostawia czerwone Marlboro na stoliku prowincjonalnego baru. Czy jest aż tak rozrzutny i głupi żeby rezygnować z najczystszego dymu ulatniającego się z papierowej rurki dopiero po kilkunastu zaciągnięciach, czy może na tyle naiwny licząc, że gdy wróci z pachnącej chlorem toalety Marlboro nadal będzie swobodnie opierało się o brzeg kiczowatej, importowanej z rynku za rogiem, kryształowej popielniczki. W takiej okolicy na Marlboro stać było tylko trzy osoby: Jego, bo być może był jednym z nieprzeciętnie bezczelnych (bezpośrednich) inwestorów spółdzielni rybnych, ją bo każdego miesiąca konsekwentnie odkładała z kieszonkowego od babci zielarki ze wsi pod Krakowem papierkowe sto złotych na kilka niezależnych paczek (które podczas każdej wizyty u mamki zmieniały się w niezbędne wydatki umożliwiające jako-takie życie w Warszawie). Trzecie marlborowe pudełeczko każdego dnia po skończonej pracy wyjmował z kieszeni fartucha barman sprawdzając dokładnie, czy aby na pewno zgadza się ilość sprzed kilku godzin. Nie mogła ryzykować głupią nadzieją, że właściciel papierosa jednak był tak rozrzutny że pozwolił abym to ONA poczuła zapach dymu przeplatającego się na zmianę a to z pachnidłem parzonej arabskiej kawy podawanej tradycyjnie w błyszczących filigranowych filiżankach, a to z wonią niedopieczonego jabłecznika, który starannie układano na papierowych talerzykach, specjalnie na prośbę zagranicznych mieszkańców jednego z tych krajów gdzie dla dobra ekologii i ogólnie ludzkości nie używa się tabletek antykoncepcyjnych, dziecięce pieluchy spina się drewnianymi agrafkami a komórek używa się tylko wtedy, gdy obiad stygnie a mąż, ojciec czy dziadek nadal dzielnie siedzą na drzewie przybijając gwoźdźmi ekologiczne ulotki akcji nie niszczmy drzew. Zabierając zszytą gdzieniegdzie różowymi nićmi torbę w marynarki deseń i kubek z odtłuczonym mlekiem (które barman podawał na wyraźną prośbę tylko jej licząc, że kiedyś wreszcie da się skusić) zajęła wysokie krzesło, tuż przy barze. Można mieć ulubiony kieliszek, ulubioną whisky, znaną każdemu ilość kostek lodu dodawaną do każdej taniej wódki, wybrane prywatne miejsce na wieszaku, które zawsze powinno grzecznie czekać aż powiesi się na nim czarny płaszcz oficerski. Trochę dziecinnie, mało przekonywująco wybrała, że ulubioną rzeczą w barze będzie krzesło, o drewnie najbardziej wytartym przez co błyszczącym jak stary pierścionek wyszorowany miętową pastą do mycia zębów. Wydawało jej się, że kopnął ją nie lada zaszczyt, bo przecież siedzi na miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą siedział stary jak na swój wiek mężczyzna, który przez godzinę patrząc na bardzo nieletnią uczennicę mógł teoretycznie kilkakrotnie przeżywać bardzo niekontrolowany orgazm. Gdzie szukać lepszego miejsca na harmonijne delektowanie się stygnącym mlekiem?
Barman wyglądał dzisiaj inaczej niż zwykle. Zamiast pomiętej szarej koszuli, założył biały golf, podkreślając swoją (jak zwykł o niej mówić) talię chrabąszcza czarą kamizelką z urywającym się guzikiem. Tak, musiał mieć kobietę. Jeżeli nie była nią ona po mleku zapomina o wielu rzeczach, barmana też mogła zapomnieć, ale z pewnością doskonale pamiętałaby duszący zapach jego perfum to gdzie znalazł na tyle niezwykłą (Wysokie progi kochanie, wysokie progi mówił do niej, zwykle mając nadzieję, że pochlebi jej to na tyle że zajrzy do jego mieszkania i przy okazji sprawdzi jak ma się niedokończone pranie, zafarbowane skarpetki, niedopieczone schabowe, rozmrożona lodówka, pogniecione rzucone w kąt podkoszulki) i na tyle głupią warszawiankę?
Przechylając kubek i delektując się resztą łaciatego, starannie zbierała popiół. Wcale nieproszona na krześle obok pojawiła się farbowana na rudo właścicielka nóg do samego nieba. Trzymając w lewej dłoni brudne lusterko poprawiała czerwoną szminką kontur spuchniętych ust, opierała się o poplamiony blat tak błyskotliwie, żeby tylko barman mógł zobaczyć co właściwie nosi zamiast biustonosza.
- Przyszyj guzik, kochaniutki. I zrób coś z tym, dzisiaj znowu zabrali moje niedokończone Marlboro.
Marlboro czerwone
Hanka
Hanka
Opowiadanie
·
7 maja 2009
na razie zostawiam
by mieć spokojne sny ;)
pozdrawiam Uć
zamiast "mało przekonywująco" - właściwe "mało przekonująco", a zamiast "gwoźdźmi" - gwoździami ;)
zapowiadało się ciekawie, ale im bardziej w głąb, tym więcej słownej leguminy. a w tym miejscu zupełnie pogubiłaś sens: "Jeżeli nie była nią ona po mleku zapomina o wielu rzeczach, barmana też mogła zapomnieć, ale z pewnością doskonale pamiętałaby duszący zapach jego perfum to gdzie znalazł na tyle niezwykłą (Wysokie progi kochanie, wysokie progi mówił do niej, zwykle mając nadzieję, że pochlebi jej to na tyle że zajrzy do jego mieszkania i przy okazji sprawdzi jak ma się niedokończone pranie, zafarbowane skarpetki, niedopieczone schabowe, rozmrożona lodówka, pogniecione rzucone w kąt podkoszulki) i na tyle głupią warszawiankę? - zdanie jest za długie i kompletnie zakręcone.