Siedem dni i ani sekundy dłużej...
Ściśle
tajna narada w mieście, którego nazwy nie można wymieniać.
-
Jutro nasz wielki dzień. Wcielamy w życie plan "Eden". Musimy działać
dyskretnie i skutecznie. Czy są jakieś pytania?
Cisza.
-
Więc dobrze. Za tydzień na moim biurku mają pojawić się raporty. Macie siedem
dni i ani sekundy dłużej! Zrozumiano?
-
Tak jest!
Zapaliły
się światła i rozeszli się. Każdy poszedł w inną stronę. Byli bardzo
podekscytowani i gotowi do działania.
"A więc zaczęło się" - pomyślał i wsiadł do swojej furgonetki.
"Siedem dni i ani sekundy dłużej" powtórzył w myślach. Wyjrzał przez
okno i uśmiechnął się do malutkiego, błyszczącego punkciku na niebie, który
oddalał się coraz bardziej, aż zniknął mu z oczu. "Powodzenia,
bracie."
- Tu z góry wszystko jest inne. Nie widać tych wszystkich ludzkich
problemów, kłótni, chorób... Jest tylko spokój. Radość wschodzącego słońca.
Dlaczego ludzie nie dostrzegają rzeczy pięknych, oczywistych? Narzekają na zło,
nie widząc, że oni sami je czynią. Głupcy, biedni, ślepi głupcy...
Wychylił resztę Martini i zamknął oczy. "Mam nadzieję, że plan się
powiedzie. Musi się udać, musi! Bo jeśli nie..." Samolot zatrząsł się
gwałtownie. Kieliszek po drinku spadł ze stolika i rozpadł się na małe
kawałeczki.
Czarny Harley gnał przez bezdroża, wzbijając w górę tumany kurzu.
-
Haha! Witaj świecie, jadę do ciebie! Łaaaa!
Wiatr
smagał go po twarzy i rozwiewał długie, jasne włosy wystające spod kasku.
-
Już nic mnie nie zatrzyma! NIC! Haha! Ruch to mój żywioł! Dzięki niemu
mogę wszystko!
Przyspieszył i zniknął za linią horyzontu, wnikając w blask poranka.
Zaczęło się.
-
Dzień dobry, moja kochana młodzieży. Usiądźcie spokojnie w ławkach i posłuchajcie
mnie przez chwilę. Marek z łaski swojej przestań dłubać w nosie!
-
To jak narkotyk, sorze, trudno się odzwyczaić.
Klasa
wybuchnęła śmiechem.
-
Dziś Ci daruję, nie dostaniesz uwagi, bo mamy coś naprawdę ważnego do
zrobienia.
Jego
mina sugerowała, że to nie będzie zwykła lekcja. Może kartkówka?
-
Czy jesteście odważni?
-
Pytanie, pewnie! Hehe...
Klasowy
rozrabiaka z wyższością położył nogi na ławce.
-
Nie mógł pan lepiej trafić.
-
Ale ja pytam poważnie.
-
A ja odpowiadam poważnie. Niczego się nie boję.
-
A śmierci?
Ucichły
szepty i zaciekawione oczy uczniów przeniosły się na twarz wykładowcy.
-
Czy boicie się śmierci? Czy jesteście na tyle odważni, aby pokonać swoje lęki i
podjąć największe ryzyko?
"Czego
on od nas chce? O co mu chodzi?" Ta sama myśl przebiegła po wszystkich
głowach.
-
Do niczego nie chcę was zmuszać, zdaję sobie sprawę, że macie po 18 lat i
zastanawiacie się, czy dzwonić na policję, czy od razu do wariatkowa.
Chichot.
-
Proszę was tylko, aby to wszystko, co usłyszycie na tej lekcji, zostało między
nami. Ci, którzy nie boją się wyzwań i chcą zapisać się na kartach historii
naszego świata, niech przyjdą jutro pod szkołę z trzema rzeczami. Weźcie ze
sobą tylko trzy najważniejsze dla was rzeczy. Rodzicom powiedzcie, że jedziecie
na tygodniową wycieczkę do stolicy.
-
A tak na prawdę, to dokąd pojedziemy?
-
Do środka ziemi. Do sedna wszystkiego.
-
A para skarpet liczy się jako jedna czy dwie rzeczy?
-
Jeśli skarpetkami chcesz zmieniać świat, to lepiej zostań w domu.
- Dzień dobry, panie prezydencie, wszyscy już na pana czekają.
-
Dziękuję Meg, nie łącz mnie z nikim. To jest naprawdę ważne spotkanie, powiedz
to mojej żonie, jakby znowu dzwoniła. Będę na obiad.
Poprawił
krawat i wszedł na salę posiedzeń. Zamknął drzwi na klucz, co niektórych trochę
zaniepokoiło, ale nie dali tego po sobie poznać. W końcu to profesjonaliści w
ukrywaniu prawdy.
-
Witam wszystkich na dzisiejszym zebraniu. Może niektórych zdziwiło, że zwołuję
naradę o tak wczesnej porze, ale mam do was sprawę nie cierpiącą zwłoki. John,
ile mamy broni w naszym kraju?
-
Mnóstwo, wystarczyłoby do zawładnięcia całym światem - uśmiechnął się John -
Żaden kraj nie ma więcej. – wyprostował się dumnie i wygładził garnitur.
-
Zniszcz ją.
Zaskoczeni
mężczyźni wymienili spojrzenia.
-
To chyba jakiś żart!
-
Ja nigdy nie żartuję.
-
Ale jak!? Po co? Nie można od tak rozwalić całej broni, którą przez długie lata
produkowaliśmy! A co z wojskiem? Jak im to powiedzieć? Nie, to jakieś bzdury!
John aż poczerwieniał. Ze zdenerwowania szybciej biło mu serce i oblał go zimny
pot. Poluźnił krawat.
-
Spokojnie John, tylko spokojnie. Masz wielu zaufanych ludzi w wojsku, oni ci
pomogą. Macie to zrobić dyskretnie, szybko i skutecznie.
-
Ja chyba śnię!
-
Idź do mojego biura, na stoliku leżą stosowne dokumenty. Nie ma ani chwili do
stracenia!
"Oszalał,
po prostu oszalał" - teraz nikt nie próbował ukryć kpiących uśmiechów i
drwiny.
-
Sam, do ciebie też mam sprawę.
-
Niech zgadnę, mam pozamykać wszystkie szpitale w kraju?
-
Nie kpij ze mnie. Musisz wykonać poważnie zadanie.
-
Słucham.
-
Jaki kraj jest najbiedniejszy na świecie?
- Mozambik, oczywiście. Tam ludzi nie stać nawet na buty.
-
Zorganizuj akcję na światową skalę, która pomoże zebrać ogromną sumę
pieniędzy dla krajów Afryki. Może jakieś koncerty?
-
No dobrze, ale to będzie kosztować, a przygotowania mogą potrwać nawet parę miesięcy.
-
Masz to załatwić w pięć dni.
-
PIĘĆ DNI?! Czyste szaleństwo!!!
-
Już wysłałem listy z prośbą o pomoc do najsławniejszych artystów na świecie. Na
pewno nie odmówią. Idź już, bo masz mało czasu.
Na
sali zapanowała cisza pełna napięcia. Nikt nie wiedział, o co chodzi, do czego
on zmierza i kogo poprosi następnego.
- Witaj Mario, jak tam mąż? Lepiej?
-
Tak, dziękuję, już prawie wyzdrowiał! Jutro już będzie mógł wrócić do pracy.
Nie wiem, jak się księdzu odwdzięczę!
-
Mam tylko jedną prośbę.
-
Słucham, niech ksiądz prosi, o co tylko zechce.
-
Podaj
dalej.
-
Co proszę?
-
Podaj dalej. Ja oddałem ci wielką przysługę, uratowałem życie twojego męża.
Teraz twoja kolej. Zrób dla kogoś coś dobrego. Nie jakąś drobną rzecz, coś
naprawdę ważnego. I nie odmawiaj nikomu pomocy.
-
…ale ja nie potrafię. Jestem już stara, mam wnuki, co ja mogę dla kogoś zrobić?
Nie jestem ani bogata, ani mądra.
-
Nie mów tak, Mario, bo to nieprawda. Jesteś bogata w wiarę i mądra miłością.
Wystarczy odrobina nadziei i szczerych chęci, a okaże się, że wszystko dopiero
się zaczyna. Wybacz, ale już mnie wołają. Msza się zaraz zacznie.
Chciała go zatrzymać, zapytać dokładnie, o co chodzi, ale on był już przy
ołtarzu.
ciąg dalszy nastąpi…
Okiełznaj wykrzykniki i wielokropki
Okiełznaj też spacje.
„Klasowy rozrabiaka”- do konwencji pasuje nijak
„Nigeria, oczywiście. Tam ludzi nie stać nawet na buty.” – nie Nigeria
„Zorganizuj akcję na światową skalę, która pomoże zorganizować”- powtórzenie
„Może jakiś koncert?
- No dobrze, ale to będzie kosztować, a przygotowania mogą potrwać nawet parę lat.”- Przygotowanie koncertu parę lat? Z jednego koncertu pieniądze na całą Afrykę trzecią?
Ojejku, ojejku. Strasznie chaotycznie. Momentami miesza się narracja. Brzmi to tak, jakbyś pomieszała dramatyczne didaskalia, które wymagają wyszczególnienia zapisem z narracja typowo prozatorską. Kilka rwanych fragmentów pewnych obrazów. To nie jest film, żeby tak rzucać scenami. Nie jest to też fragmentaryczność. Kilka wytartych, acz słusznych, maksym nie czyni tego tekstu wystarczająco dobrym Tym razem jestem na nie.
Pozdrawiam
Rozumiem, że nie od razu stanę się dobra w pisaniu. Nigdy nie byłam i nie wiem czy kiedyś będę. Jednak zamierzam nadal próbować, być może któregoś dnia zostanę polecona.
Pomimo tego iż pierwsza połowa została oceniona niezbyt przychylnie to nie rezygnuje i zamieszczam część drugą - ostatnią.
Pozdrawiam :)