Wtorek, 19 Maj, 2009
Słucham utworu Joe Hisaishi z produkcji „Howl’s Moving Castle”.
Pierwsze dźwięki sprawiają, że niemal czuję pod stopami wilgotną, ciemną glebę, w nozdrza wkrada się intensywny zapach świeżo skąpanego w deszczu lasu, żywicy obficie ściekającej po grubych, brunatnych pniach. Twarz smagana jest chłodnym wiatrem, a dusza błądzi po zamglonych wzgórzach. Z mlecznych czeluści wyłania się zamek, w postaci pokracznej i głośnej maszyny parowej.
Już chwilę później, stojąc na dachu jednej z kamienic w słoneczny dzień, spoglądając w dół na tętniący życiem rynek miasta, kolorowe tłumy świętujące festyn, grające swoje ulubione melodie, akrobacje cyrkowców, roześmiane, rumiane twarze. Niebo jest błękitne, tak lepkie w swej słodyczy, że spływa po dachach domów, malując wszystko na lazurowo; pełne puszystych chmur.
Wtedy pojawia się on, bezszelestnie, niemal niezauważalnie, tuż za mną. Czuję jego mocne objęcie wzdłuż talii, czuję jego chłodną dłoń podtrzymującą moją. Ciało staje się nieważkie, magicznie lekkie, stopy obute w lakierowane trzewiki, odrywają się od ziemi, coraz wyżej i wyżej, lekki powiew wiatru wypełniony ożywionymi dźwiękami, wypycha mnie z balkonu dokładnie nad rynek miasta. Dzieci pokazują mnie palcami, śmiejąc się, ludzie nie wyglądają na zdziwionych, machają mi, ich uśmiech jest serdeczny. On jest wciąż ze mną. Kłania mi się lekko, prosząc do tańca. Chmury stają się podobnymi do pajęczyn, oblepiając włosy, policzki, ramiona. Muzyka porywa mnie dalej, szybciej, więcej, ja tańczę, ja tańczę z nim, tańczymy w takt bolero.
Oczy nie mogą przyzwyczaić się do otulającej mnie zewsząd ciemności, nie wiem czym jest moje oparcie, jednak stoję, mocno, twardo, pewnie. Wokół mnie rozsypują się miliardy drobinek, wyginając w łuki, zygzaki, mieniąc się kolorami, bezszelestnie rozbijają się smugi purpurowych świateł. Nagle ogarnia mnie silne przekonanie, że jestem mała, malutka, jeszcze mniejsza. Jestem gdzieś, wiem gdzie, jednak nie mogę sobie przypomnieć. Jedyne co widzę, to śnieżnobiała biel klawiszy i smukłość jego palców, uprawiających z nimi miłość z taką determinacją. Dźwięki uderzają we mnie z niesamowitą siłą, nieomal przewracając, czuję, że boli mnie od nich już całe ciało. Usiadłam cicho w najciemniejszym kącie, wsłuchując się w historię krzyczaną koniuszkami palców, teraz tak pieszczotliwie gładzącymi swą muzykę. Wsłuchując się w opowieść pełną bólu czarodzieja, który zaprzedał swe serce, zaprzedał swą duszę, trwając w oczekiwaniu na tę jedyną o pomarszczonej twarzy i siwych włosach. Czarodziej przymknął oczy, powietrze wypełniło się mroczną melodią, zrobiłam to samo, nie przestając łapczywie słuchać nut, wdzierających się w skrzela. Czułam, jak bardzo on czuje. Tęskniłam, tak jak on tęsknił. Już niemal widziałam jej twarz, jej włosy, jej oczy, policzki, wiotką, żylastą rękę... Siwe, siwe włosy... Były już w całym pokoju, było ich coraz więcej... Muzyka się zatrzymała, pod powiekami wciąż drżał jej obraz, jednak trwało to zaledwie ułamek sekundy. Czarodziej uśmiechnął się jedynie pod nosem, zakasując rękawy swego eleganckiego, fioletowego fraka i jego fantastyczne dłonie znów współgrały z instrumentem, tworząc magię, nie przestając przemawiać do duszy tym razem światłem i szeptem uczuć. Roziskrzone, szklane oczy zdawały się dostrzegać nadzieję, już prawie. Zagrał od początku... Eksplozje, eksplozje!
Mały chłopiec samotnie, nocą, nad księżycowym jeziorem, kurczowo trzymający posrebrzaną papierośnicę. Patrzył w niebo, oczekując spadającej gwiazdy. Ujarzmił ją, jej zimny, biały ogień rozsadzał jego drobne ramiona, ujarzmił ją, serce zamknąwszy w drżących dźwiękach. Osunął się na trawę, bezszelestnie, na jego twarzy gościł jak zawsze – łagodny, uśmiech. Poczułam gorący, słony smak na spierzchniętych wargach.
Otworzyłam oczy... Czarodziej z mlecznobiałych wzgórz, taniec w chmurach, magiczny fortepian, chłopiec ujarzmiający gwiazdy i historia o bólu... Wszystko zniknęło. Opuszkiem palca dotknęłam delikatnie ust, znalazłam zastygnięte w niemej pozie łzy, jak gdyby szykujące się by je uwiecznić, filmowo.
Powietrze wciąż drżało od ciepłych dźwięków, kawa była już zimna.
„później stojąc” oddziel przecinkiem
„trzewiki odrywają” i to
„dźwiękami wypycha” i to
„pokazują mnie palcami” przyimek zjedzony
„widzę to” i to przecinkiem potraktować
„miłość z taką determinacją” bez taką
„tą jedyną” tę
„nut wdzierających” przecinkiem
„ujarzmił ją. Serce” powinna być kontynuacja zdania
Tyle mam do wypunktowania. Wydaje mi się, że przesadziłaś z imiesłowami. Źle się czyta, kiedy zdania są składane w ten sposób cały czas. Chwilami bardziej skupiałem się na zrozumieniu tekstu, niż na samym kunszcie słowa. Jak dla mnie, całość jest napisana zbyt magicznie i kultowo...chodzi mi o to że konwencja przyćmiła przesłanie. Fragmentaryczność, która się wylewa z tego tekstu akurat mi się podoba, jednakże mam pewne obawy, jakoby kiedy miałbym przeczytać dłuższy fragment, motyw mógłby wydać się z lekka męczący. Niemniej tekst ma coś w sobie. Radzę pisać, bo widać pewien potencjał. Ten tekst jest jeszcze, moim zdaniem, zbyt słaby, żeby polecieć na pierwszą stronę, ale wróżę sukcesy w niedalekiej przyszłości:)
Magiczny, kultowy klimat mówisz, no pewka, ostatecznie spisywałam obrazy rzeczywiście powstające w mojej wyobraźni podczas słuchania tego utworu, a w mej główce parę czarodziejów i spadających gwiazd siedzi, ot co. =)
Fragmentaryczność, no więc ten no hm - tekst z zamierzenia miał być krótki, panie Jacku.
Generalnie nie jestem typem osoby jakoś szczególnie zainteresowanej w literaturze, a język polski wcale nie jest moim ulubionym przedmiotem, ale dużo czytam i to sprawia mi frajdę, z pisaniem jest chyba tak samo: piszę, bo sprawia mi to jakąś utajoną przyjemność, dlatego jeżeli chodzi o warsztat techniczny to pozostawia sobie wiele do życzenia.
Swoją drogą, Ciebie się tutaj nie spodziewałam :D
Iza z tej strony, remembee(r)? ;>
jak sobie nie poprawisz w profilu:
ulubiony kolor
pomarańcz
na:
pomarańczowy
to nie puszczę na pierwszą stronę
(choć jestem skłonny)
'Swoją drogą, Ciebie się tutaj nie spodziewałam :D
Iza z tej strony, remembee(r)? ;>'
tak
tak
różne osoby można spotkać na wywrocie
i nie ma się czemu dziwić ;)
czyli pierwszą ;)