Tortura Pana Calana

Magdalena

 

“Push abdominals against the spine and stretch”

 

Tortura pana Calana, który nie lubi używać swojego nazwiska Kurka - dlaczego?, trwała dłużej niż w najśmielszych horrorach. Leżeliśmy na podłodze dociskając stopę do ucha albo staliśmy na rękach i nogach jednocześnie, z całej siły wciskając brzuch w kręgosłup. Bolało jak cholera. Kurka nie przepraszał za istnienie, radośnie odbijał sobie na nas swoje wykształcenie baletowe. Był piękny sobotni wieczór, mogłabym teraz pić gin albo zrobić się na wesoło winem mizdrząc się do jakiegoś nowego faceta lub rozmawiać o niczym z przypadkowymi Amerykanami. Lecz tak było wczoraj. Dziś zachciało mi się tańczyć średniozaawansowany Jazz w szkole u konkurencji.

Więc leżę na podłodze; przenoszę nogę w kierunku ramiona; prostuję z wysiłkiem kolano. Kochany Stephen Reed zawsze patrzy wtedy na zegarek i mówi nam za ile sekund mięsień się rozluźni. Calan Kurka nie patrzy na zegarek, zmienia pozycję, narzuca tempo, przegina z tym rozciąganiem, warm-up nie powinien trwać dłużej niż sam taniec. Uruchamiam intensywne procesy myślowe, by odwrócić uwagę od bólu. Czy w ogóle to rozciąganie jest dobre dla mojego ciała? To znaczy na starość. Czy dzięki temu, że tak się wyginam i prostuję, będę się potem lepiej trzymać, czy nastąpi coś w rodzaju rewanżu ciała za doznane cierpienie? Muszę koniecznie zapytać o to jakieś stare baby tancerki. Nie mogę sobie przypomieć dlaczego ja to w ogóle robię. Z jakichś przyczyn ogólnych. Ale skoro już robię, to musi być zrobione dobrze. Jaka jest cena bycia w czymś dobrym? Praca nad tym każdego dnia, bez wyjątku, bez pomyłek, bez zaniedbań, pełna dyscyplina, przekraczanie siebie kolejny raz? Czy przekraczanie siebie musi tak strasznie boleć?

Ostatnia część rozgrzewki była najgorsza. Stojąc na palcach i sięgając łokciami jak najdalej do przodu zrozumiałam, że nie będę tancerką.

„Macie pięć minut przerwy – zagrzmiał Kurka - nie wychodzić, nie sprawdzać telefonów, nie pić wody, wykorzystać ten czas na dodatkowy, własny stretch”. „Akurat” – pomyślałam i chciałam wstać, ale nikt nie wstawał. Ci, którzy byli pewni, że zostaną tancerzami, wyginali się teraz nie gorzej niż za przewodnictwa Kurki. Zaczęłam się czołgać w kierunku telefonu, niby robiąc jakiś autorski szpagat i zerkając spod ramienia czy Kurka nie patrzy. Udało się, doczołgałam się i wssałam w butelkę wody. Jeśli na moim telefonie jest chociaż jedna wiadomość, to będzie znak, zmywam się z tego piekła.

Była, ale kolejna promocja potańcówki raperskiej na Greenpoincie od Gramika. Ile razy mu mówiłam, że sobie nie życzę dostawać tych gniotów, nie pamiętam.

Nagle wyrósł nade mną Kurka i poprosił bym ustawiła się z resztą w rzędzie. Miał narodowo niebieskie oczy, ale jakieś takie bardzo wąskie, jakby urodził się pod kołem biegunowym. Pamiętam, że tak właśnie wtedy pomyślałam. A może to przez ten niebieski sweterek we wzorki.

Moja radość, że będziemy wreszcie tańczyć nie trwała długo. Połączenie ośmiu figur baletowych, z których jednej w ogóle nie znałam, dwóch nie potrafiłam jeszcze zrobić, a resztę wykonywałam raczej kiepsko, to był cały taniec. Cały ten Jazz. Robić z siebie idiotkę czy z godnością opuścić salę tortur? Zwykle zostawałam, bo tylko próbując, można się czegoś nauczyć, lecz dzisiaj ogarnęła mnie złość. Nikomu, prócz siebie, nie muszę nic udowadniać – pomyślalam i zebrawszy ubrania, wyszłam.

 

Broadway Dance Center nie było najlepszą szkołą tańca, ale znajdowało się w Hell’s Kitchen gdzie spędzałam teraz wieczory. Lubię tę dzielnicę, ma dobrą atmosferę. Hell’s Kitchen zamieszkiwali kiedyś najwięksi nowojorscy gangsterzy. Włoscy i Irlandzcy mafioso dzielili tu sfery wpływów i ciągle czuć ten gangsterski klimat. Mario Puzo, który tu dorastał, opisał tę dzielnicę tak przenikliwie, że do dziś rozpoznaję miejsca z „Ojca Chrzestnego”. Znam przynajmniej dwie restauracje, których podłogi idealnie nadają się do obrysowywania konturów ciała. Kontury kredowe z zabitych ciał byłyby swietną dekoracją haloweenową. Zamiast trupich czaszek. Skoro już w Ameryce chcą kpić ze śmierci.

Zanim nowobogaccy nie wyświrowali cen, przez długi czas dzielnicę zamieszkiwali również aktorzy. Mieli blisko na Broadway do pracy. Nadali dzielnicy wiele cech. W Hell’s Kitchen istnieje do dziś mnóstwo dobrych restauracji oraz piano barów, zawsze kręcą się tu ludzie i coś się dzieje, to taka żywa scena Broadway’owska. Obserwuję ją często ze szczytu moich ulubionych schodów na Czterdziestej Czwartej ulicy. Mam zamiar zjeść tam dzisiaj kolację.

Oczywiście jako tancerka nie mam prawa do kolacji. Błogosławieni, którzy odkładają sobie od ust po tym jak w pocie i bólu rozkręcają sobie ścięgna. A potem tylko dziesięć procent z nich tańczy profesjonalnie. Nie dotyczy mnie. Ja dziś jem pudełko lodów waniliowych na kolację.

Jest miły ciepły wieczór. Jesień nie odchodzi, liście nie spadają z drzew i wciąż trzymają chlorofil. Rozsiadam się na ulubionych schodach z lodami i pożyczoną z restauracji metalową łyżeczką, mój nastrój się podnosi i przedstawienie się zaczyna.

 

Na dole stoją starsze kobiety w wieczorowych sukienkach. Świetnie wygrywają gorącokrwistość: choć jest za zimno na gołe plecy, wyglądają hot. Typ kobiet średnio-wiecznych i nie wiadomo iluletnich. Dziwne, że wszystkie mają blond włosy, choć od pięciu lat wszystkie konkursy piękności wygrywają brunetki. Obok stoją mężczyźni w pewniackiej pozie pełnego portfela. Najniższy z nich żwawo się porusza i gestykuluje, niemal skacze przed obliczami kobiet. Nadrabia centymetry. Rozmowa co chwilę wznosi się na głośne rejestry, po czym wybucha śmiech.

Dookoła wałęsają się ludzie. O tej porze wszyscy chodzą w gromadach szukając pożywienia. Są odświętnie ubrani, podekscytowani, gotowi na celebrację. Szukają miejsca godnego rytuału, miejsca z ludźmi podobnymi do nich; szukają dobrych sług, którzy podadzą im główne potrawy: mięso i wino.

Będą rozmawiać. Będą mówić o sobie i zyskiwać społeczną aprobatę dla swoich racji. Będą entuzjastycznie debatować nad problemami nieobecnych współ-znajomych i to będzie ich do siebie najbardziej zbliżało. Coraz łatwiej będzie im przychodził śmiech. Chciałabym by potem tańczyli wokół ognia, ale muszą im wystarczyć światła Miasta i jego głośny tumult. Niektórzy tańczą, gdzieś na górze, w klubach, wznosząc ręce ku srebrnej kuli. Innym pozostaje alkohol. Celem tego wieczornego rytuału jest znalezienie partnera do fizycznego zbliżenia.

Nie dotyczy mnie. Robi mi się zimno, wstaję, wyrzucam niedojedzone pudełko, idę po gorącą kawę. Zdecydowanie mam nadwyrężone ścięgno lewej łydki. I mimo, że jestem w samym centrum świata, mimo, że zdobycze cywilizacji zachęcają mnie do czerpania, mimo, że przedstawienie ciągle trwa, to energia otoczenia kłóci się z moją wewnętrzną energią i w każdym sensie chcę już być sama.

Magdalena Wypych

www.magdalenawypych.com

 

Magdalena
Magdalena
Opowiadanie · 23 maja 2009
anonim
  • .
    już sam tytuł intrygujący:
    'Tortura Pana Calana'
    dlaczego tortura, a nie tortury?
    (liczby mnogiej się przecież częściej używa)

    jestem dopiero po pierwszym akapicie
    'Jazz' małą - jazz

    · Zgłoś · 15 lat
  • .
    ja wiem
    że należy liczyć na inteligencję czytającego
    i jak nie wie co to jest 'warm-up' to sobie znajdzie
    ale z drugiej strony nie wiem
    czy takie wtrącenia obcojęzyczne są potrzebne

    szczerze mówiąc mi to przeszkadza
    nie lubię Amerki
    ani ichniejszej pseudokultury
    i te wtrącenia z angielskiego
    nie mają dla mnie uzasadnienia
    (chyba, że Autorka chce pokazać, że żyje na innym kontynencie)
    ale to już zupełnie inna sprawa ;)

    · Zgłoś · 15 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Cóż, można też spojrzeć inaczej na wtrącenia obcojęzyczne. Kumple wracający z Wysp też nie mogą się od tej maniery uwolnić. Tak sobie myślę, że może to cecha charakterystyczna tego pokolenia, które z takich lub innych powodów wyemigrowało i wrosło w "obcą" kulturę i język. Jakieś uzasadnienie więc może i jest.
    Moja propozycja jest taka: może umieścić w cudzysłów "warm-up" czy "hot"? Wtedy pozostaje charakterystyczny sposób narracji Magdaleny, a jednocześnie czytelnik widzi, że jest tutaj pewien dystans do tych obcych wtrąceń.
    Co do tekstu - bardzo ciekawy, moim zdaniem. Zaintrygował. Odnoszę wrażenie, że to nie koniec. Jedyne, co należałoby zdecydowanie poprawić, to kilka błędów interpunkcyjnych. Niektóre zdania należałoby rozbić na dwa, by lepiej brzmiały.

    · Zgłoś · 15 lat
  • Magdalena
    i tu wlasnie dotknales sedna mojego stylu, Mr Krop, ze to jest wlasnie tortura, a nie tortury!
    O to chodzi.

    To jest nie tylko swiat, ktory tworze, to jest rowniez jezyk, ktory zmieniam i kreuje dla swoich potrzeb. To jest forma, na ktora po prostu trzeba sie zgodzic, przyzwyczaic i nie wybrzydzac. Przyznaje, bylo kilka awantur w korekcie nowojorskiego pisma polonijnego, ktore mnie drukuje, np za "zle wbilam sie w strumien przechodniow i ktos bolesnie zderzyl mnie w ramie" i inne slowotworstwo, ale w koncu dali mi spokoj i mnie pokochali.

    W moim jezyku dwa slowa sa zawsze pisane duza litera: Miasto (jako NYC) oraz Jazz .

    Co do makaronizmow, to bardzo trudno mi z nich zrezygnowac, sa czescia myslenia. Dziekuje za zwrocenie mi uwagi, ze moga razic w Polsce. Taka jest polska mentalnosc, od razu postrzegane sa jako chwalenie sie. Nie. Kiedys wtracano do zdan lacine , potem francuski, teraz angielski, to jest normalny proces i nie zamierzam z nim walczyc. (Dlatego cudzyslowy zadzialaja odwrotnie do zamierzen)

    Dziekuje za uwagi
    Magdalena

    · Zgłoś · 15 lat
  • .
    'Taka jest polska mentalnosc, od razu postrzegane sa jako chwalenie sie.'
    a jest czym?
    to napisz

    · Zgłoś · 15 lat
  • Magdalena
    panskie pytanie jest nieadekwatne

    · Zgłoś · 15 lat
  • .
    to
    że publikują Cię pisma polonijne
    świadczy bardziej o ich poziomie
    a nie poziomie Twojej prozy

    můžete mi odpustit
    (że też wtrącę coś po 'zagranicznemu'
    choć niekoniecznie angielsku)

    · Zgłoś · 15 lat