Z czego to wynikło? Z potrzeby posiadania dziewczyny chyba. Być w pierwszej klasie liceum i nie mieć nikogo. Toż to grzech. Bo posiadanie dziewczyny to przecież obowiązek. Czyli to wszystko wynikło z obowiązku względem społeczeństwa.
- Chodziłeś z Dominiką do szkoły?
- A ty z Dagmarą, nie?
- No i powiem ci tylko, że ta dziewczyna miała naprawdę fatalną reputację. – Ściepa nie powiedział nic więcej.... tylko tyle.
- Poczekaj... zapytam?
< chwila>
- Tak jasne, to o której?
Poszliśmy do kina, nie na film.
Film o chłopcach, którzy byli gwałceni w poprawczaku. Dobry na pierwszą randkę? Siedziałem obok niej i wahałem się. Jak się do tego zabrać? Podniosłem powoli rękę, dotknąłem jej dłoni. Tak niewiele, tylko zabawa dłoni z dłonią. Ale było to coś co pamiętam do dzisiaj. Tak bardzo intymne i niesamowite uczucie. Pogrążony w ciemności kina - dziękowałem Bogu za obowiązek społeczny.
Wracaliśmy okrężną drogą.
- A gdybyśmy zaczęli ze sobą chodzić? – balansowałem po krawężniku.
- Wiesz Maciek, ten ostatni tydzień. Był dla mnie taki zwariowany. Przez całe pół roku nikt się mną nie interesował. A teraz przez ten tydzień jesteś trzecim chłopakiem, który mi to proponuje. Niesamowite.
- I mam być zazdrosny?
- Ja tylko informuje.
- A co do mojego pytania?
- Może, za pół roku. Kiedy to wszystko się wyklaruje. Ale teraz? Za trzy miesiące wakacje i... możesz przecież poczekać?
- Nie.
- Dlaczego?
- Nie wiem. – naprawdę nie wiedziałem.
Nie pamiętam - właśnie stwierdziłem, że tak naprawdę nie pamiętam, jakie przepływały między nami słowa. Ale pamiętam, że po pierwszym wieczorze spędzonym razem, była pod wrażeniem mojej gadatliwości. I było pięknie...
- Skąd wiesz? – zapytała.
Chodziło chyba o to, skąd jestem tak święcie przekonany, że będzie nam razem dobrze.
- Po prostu wiem. – wierzyłem w to.
- Boję się, że jak byśmy zaczęli chodzić ze sobą, jakbym cię pokochała to wtedy nasłuchałbyś się o mnie złych rzeczy. Nie od dziewczyn, ale od moich były kolegów.
- To co mówią „oni” mnie nie obchodzi. Nikt nie musi wiedzieć, że jesteśmy razem.
Te wszystkie popowe piosenki miłosne. Przed – były śmieszne, ale wtedy, kiedy odkryłem tą prawdziwą miłość pełnym sercem, były czystą nową melodią otwierającego się przede mną świata.
Pierwszy pocałunek z miłości, pierwsze dotknięcie z miłości, pierwsze szczeniackie wiersze o miłości. Wszystko urodziło się z potrzeby przypadku. To od niej dostałem „Pamiętnik narkomanki” to ona puściła mi Nirvane unpluged. To dla niej kupiłem plakat Morrisona. Otworzyłem się szeroko na wszystkie nowe zmysły, otwarłem się ufnie i z pełnym zrozumieniem, że tak chciał Bóg, chociaż już wtedy nie chodziłem do kościoła.
- A jeśli powiedziałbym zróbmy to?
Uśmiechnęła się.
Wiedziałem, że była wiele razy krzywdzona. Miała tak pokaźny bagaż życiowy, że ja mogłem tylko spijać go od niej. I spijałem, chodząc nią szczerze piany i szczęśliwy. Wiedziałem, że nigdy jej nie skrzywdzę. Wiedziałem, że ją kocham.
„Cóż mam ci napisać? Chyba właśnie po to jestem na świecie, aby... właśnie po to aby sprawić, aby twoje życie nabrało kolorów. A więc tak!...kociak.”
To był jeden jedyny raz kiedy pchany tak czystymi prostymi i maksymalnymi uczuciami kochałem życie bez mojej własnej modlitwy.
I w końcu się dowiedzieli. I żaden z kolegów, którzy ją znali nie powiedział „To zajebiście chłopie”. Ani jeden.
„Życie to sen, niekończące się marzenia, które znikają wraz z rozczarowaniem. Życie to scena, a śmierć to kurtyna, która spada za każdym strzałem. A kiedy wpadam już w taką otchłań szukam pomocy, wsparcia pod ręką. I wtedy myślę o przyjacielu. Przyjaciel to ktoś, nie chodzi o słowo, lecz o kogoś kto zawsze jest z tobą. Lecz bywa w życiu , że przyjaciół nie ma. – Myślę, że ten tekst kojarzy Ci się z pewnym dniem . Wiesz, co? Dobrze, że oprócz chłopaka, mam jeszcze przyjaciela. Mam ciebie!”
- Właśnie sobie o czymś pomyślałam.
- Hmm?
- Pomyśl, jak tak będziemy ze sobą przez cztery lata, a potem jeszcze i jeszcze i jeszcze...
- Żyć razem do końca? – uśmiechnąłem się.
Siedzenie u niej do późna przy świecach, słuchanie Dirty Dancing u mnie, aż w końcu zgubił się gdzie splątany w naszych ciałach pilot od wieży, pamiętam. Pamiętam pierwsze zasady wyłożone przez rodzoną siostrę, że torbę dziewczyny powinien nieść chłopak. Pamiętam jak tęskniąc za nią prawie pobiłem się z jakimś ciężko pracującym cieciem z MPK. Dotyk, fala, więź.
- Chcę, żebyś coś zobaczyła. – zdjąłem koszulkę. Ile razy sam stawałem w lustrze i patrzyłem na tą bliznę na brzuchu.
Dotknęła ręką i powoli po niej przejechała.
- Kocham cię takiego jaki jesteś. Kocham cię.
Odwoziłem ją czerwonym rozklekotanym autobusem.
- Boję się. – spojrzała na mnie.
- Przecież to tylko dwa tygodnie.
- Ale znam siebie i wiem jaka jestem. Boję się, bo cię kocham.
- A ja w nas wierzę. – spojrzałem jej w oczy i pocałowałem.
Wysiadła na następnym przystanku.
Całe dwa tygodnie w Niemczech spędzone na tęsknocie, z której przeczytałem nawet jakiś denny kryminał od niej. Sześć puzzli którymi bawiłem się po nocach. Czasami dawałem radę złożyć z nich kostkę. Im dłużej się bawiłem kostką KLM tym łatwiej było ją złożyć.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem po powrocie było przeczytanie listu od niej, listu który czekał na mnie już od tygodnia.
„(..) Dzisiaj mam jeden z tych ciężkich dni, kiedy mi ciebie brakuje, i to bardzo. Tęsknie za Tobą, za naszymi rozmowami i tym wszystkim co do tej pory, udało nam się stworzyć.(...) Maćku nawet nie wiesz, jak bardzo mi Ciebie brakuje na dyskotekach, kiedy widzę „zakochane” pary na parkiecie, wieczorem kiedy kładę się spać i kiedy wstaje, gdyż mam świadomość, że to kolejny dzień bez Ciebie, twoich ust, rąk..... Kiedy wyjeżdżałam, nawet przez głowę mi nie przeszło, że będę, aż tak tęsknić za Tobą, w tym momencie pisząc ten list leżę w łóżku i marzę o tym, abyś mnie przytulił, pocałował, abym mogła Cię poczuć przy sobie.(...)” – potem było coś jeszcze o tym jak zajebistą sprawą jest kajakowanie.
Całą niedziele rozkoszowałem się jej tęsknotą i świadomością tego, że wraca tej nocy.
Na drugi dzień:
- Hallo? Dzień dobry, czy zastałem Dagmarę?
- Tak, ale śpi jeszcze.
- A mógłby pan ją obudzić?
- Hallo?
- To ja.
- Maciek?
- Tak.
- Dopiero dziewiąta rano.
- Wiem. Już nie mogłem wytrzymać i zadzwoniłem.
- Obudziłeś mnie. – oznajmiła fakt, z jakimś dziwnym oburzeniem.
- Wiem i zaraz tam do ciebie przyjdę.
- Lepiej nie. Wiesz spotkajmy się popołudniu, będę w sklepie.
Potem padł suchy opis lokalizacji obiektu handlowego.
Siedziałem na drewnianym pieńku, kiedy słuchałem tego co mi mówiła. Mówiła o tym, że poznała kogoś na obozie, ale jeszcze nie wie czy go kocha. Chcę być szczera więc mnie o tym informuje. Chciałem wyjść. Poprosiła, abym został... i zostałem.
Koleś chyba uczył się w wieczorówce i miał malucha. Mówiła, że rozsądek każe jej zostać przy mnie, ale serce rwie się do niego. A ja jak pies czekałem i wmówiłem sobie, że wróci. Czekałem.
Opowiadałem wam o rozpadającym się wnętrzu? Niesamowite uczucie. Leżę na plecach i nie mogę się ruszyć, a miliony igiełek rozsypuje mi się we wnętrznościach w chwile później następuje powolna silna eksplozja i tracę na kilka godzin osobowość. Miałem tak przez miesiąc, co noc.
Minął jakiś czas, a ja wierzyłem, że „against all odds” ona wróci
- Maciek?
- Tak.
- Chciałbyś się spotkać?
Oddałem jej jakieś książki, zdjęcie oraz ten czarno-biały plakat Morissona, który kupiłem dla niej w Niemczech. Nagle do lokalu wpadł Ściepa. Spojrzał na nas, zagadał i poszedł sobie. To o czym opowiadała mi wtedy ona to w skrócie wystrój malucha należącego do jej nowego „mena” i zapewnienie, żebym nie czekał na nią, bo ona nie wróci.
- To było do przewidzenia. – Ściepa patrzył na mnie jak na zbitego psa. To było chyba współczucie.
Dzięki bogu, ze rozpadające się wnętrze rozpadało się już tylko dla sportu.
I nadszedł czas kiedy przestało się już rozpadać moje wnętrze. Czasami tęsknie do tego uczucia – do tej całkowitej błogiej niemożności posiadania szczęścia. I nadszedł ten czas kiedy dane mi jest chodzić po wodzie, a wszyscy wokół mnie toną.
- Wiesz co? – Marzena nachyliła mi się do ucha w taksówce. - Jak byłam w ubikacji to słyszałam jak ta Dagmara całując się z jednym chłopakiem opowiadała mu o tobie.
Wracaliśmy ze studniówki. Przez swój cynizm uśmiechnąłem się do mojego cynicznego wnętrza.
Kumpel rozwoził nas po domach. To było po rozdaniu świadectw maturalnych.
- Pamiętasz jeszcze gdzie mieszkam? – Dagmara odwróciła się z przedniego siedzenia.
- Nie.
- Kłamiesz.
- Nie, pamiętam może blok, ale drzwi czy piętra już nie.
Cisza....minęła kolejna godzina z mojego życia, tego prawdziwego słodko-gorzkiego życia. Składam mu hołd. Patrzę jeszcze przez chwilę na stojącą obok monitora niebieską kostkę złożoną z sześciu puzzli. Widnieje na niej logo – KLM. Ożeniony z prawdą mojego życia mówię sobie „KLM chłopcze, cokolwiek to miałoby znaczyć” ... a na razie krocząc po wodzie, czekam na dzień kiedy morze rozstąpi się przede mną.