Trzynasta

E'elin

Biegała po zielonej łące, świeżej i soczystej, tak niedawno padał deszcz. Woda jest życiem, a życie płynie jak strumień kamienistym korytem rzeki. Mała dziewczynka o kręconych blond włosach związanych luźno czerwoną wstążeczką. Słońce odbijało się od jej złotych pasemek jak od lustra. Uśmiechnięta, pełna życia.

- E’elin! E’elin Skarbie! Gdzie jesteś?!

- Tutaj Karielu!

- Gdzie?! Nigdzie cię nie widzę… Ach, ty mała, nieznośna…

- Jestem! – Podbiegła szybko i objęła swego opiekuna drobnymi rączkami, rozrzucając wkoło nazbierane przed chwilą kwiaty.

- Nie oddalaj się tak ode mnie… Martwiłem się o ciebie.

- Nie bój się o mnie Karielu. Jestem już duża i umiem o siebie zadbać.

- Tak oczywiście… - pogłaskał ją czule po głowie. Kariel – to on odnalazł małą, zapłakaną dziewczynkę w środku lasu, zupełnie samą, ściskającą w dłoni czerwoną wstążkę. Przygarnął biedne dziecię do siebie sądząc, że porzucili ją źli rodzice. Miała jakieś 3 lata. Minęło lat dziesięć, a niemłody już mężczyzna był dla niej jak ojciec. Przyjaciół mieli wiele, wśród ludzi, wśród zwierząt i wśród roślin. Mieszkali w drewnianym domku, jasnym i ciepłym i choć bywało ciężko, razem dawali sobie radę. Kariel paląc swoją fajkę, jak to miał w zwyczaju, często przyglądał się dziecku. Miała niezwykle delikatne rysy twarzy. „Śliczne to dziecko… Że też nie chcieli jej wyrodni rodzice. Jak można porzucić tak kochane stworzenie, które jednym uśmiechem tyle radości człowiekowi przysparza…” Myślał Kariel paląc fajkę. Było to dziecko wyjątkowo kochane, mądre i grzeczne.

 

Biegała po zielonej łące, świeżej i soczystej, tak niedawno padał deszcz. Woda jest życiem, a życie niezmienionym tempem płynie jak strumień uderzając o przeszkody napotkane na drodze do celu. Młoda dziewczyna o długich, jasnych włosach splątanych w warkocz przewiązany luźno czerwoną wstążką. Słońce odbijało się od jej złotych pasemek jak od lustra. Uśmiechnięta, pełna życia.

- Karielu! Karielu! Szybciej!

- Idę, idę...

- Ach! Zobacz, jakie piękne w tym roku kwiaty na naszej łące! Zobacz tylko! – Podbiegła do starego mężczyzny obsypując go kolorowymi kwiatami i tuląc czule jak córka ojca.

- Ty moja mała, nieznośna… Nie mam już siły biegać za tobą jak kiedyś… Martwię się o ciebie E’elin.

- Nie bój się o mnie Karielu. Jestem już duża i potrafię zadbać o siebie.

- Tak, tak wiem… - Minęło dziesięć lat odkąd mała 13-letnia dziewczynka biegała po łąkach ze swym opiekunem. To właśnie on przygarnął dziecko płaczące w środku ciemnego lasu porzucone nie wiadomo przez kogo, nie wiadomo dlaczego, z czerwoną wstążką w rączkach. „Wyrosła na piękną kobietę. Tak, z pewnością umie zadbać o siebie. Mój czas kończy się już powoli. Ona wie czego jej potrzeba najlepiej. Zostawię jej nasz mały domek, nasze wierzchowce, wiem, że sobie poradzi. Mam nadzieję, że będzie w życiu szczęśliwsza niż ja…” Myślał tak stary Kariel, którego życie zmęczyło i zniszczyło wewnętrznie i zewnętrznie. Kochał ją. Cóż za różnica, kim jest, skąd pochodzi, czy ktoś jej szukał… Dla niego na zawsze pozostała małą, nieznośną, kochaną E’elin.

 

- Żegnaj Karielu. Mój przyjacielu, mój powierniku, mój nauczycielu, mój ojcze. Bądź szczęśliwy tam, dokąd teraz zmierzasz. Z pewnością są tam piękniejsze łąki i cudowniejsze kwiaty niż w naszym małym świecie. Dziękuję ci za całą dobroć. Nigdy cię nie zapomnę… - zapłakała ciężką łzą nad mogiłą starego człowieka, sypiąc białe kwiaty w pustą przestrzeń…

 

- Dlaczego chcesz wyjechać? I dokąd? Przecież nie wiesz, co cię tam spotka. A jeśli ktoś zechce cię porwać? Jesteś piękna, młoda…

 - Ach, dajże już spokój Milko. Nie mogę tu zostać. Muszę dowiedzieć się, kim jestem. Wystarczająco dużo czasu spędziłam tu, bawiąc się w szczęśliwą dziewczyneczkę. Chcę poznać swoją historię nawet jeśli drogo mnie to będzie kosztowało.

- Źle było ci tutaj? Z nami? Z Karielem?

- Kariela już nie ma… Czuję, że muszę jechać. Nie wiem, dokąd. Nie wiem jak daleko. Nie wiem nawet, czy wrócę…

- E’elin…

- Tak?

- Wrócisz? - Jej dobry przyjaciel. Byli dla siebie jak rodzeństwo. Razem poznawali całą okolicę, spędzali długie dnie na wędrówkach tu i tam. Żyć bez siebie nie umieli. Milko znał najpiękniejsze miejsca w dolinie. Znał się na łowieniu ryb i nauczył ją jeździć szalonym galopem.

- Nie wiem czy wrócę… - objęli się mocno.

- Cokolwiek się stanie, pamiętaj, że zawsze będziemy na ciebie czekali.

- Żegnaj bracie.

- Żegnaj E’elin… - odjechała szybkim kłusem w stronę chylącego się ku zachodowi słońca. Wiatr zerwał z jej policzka łzy, a chłód wieczora zabił żal w sercu.

 

Od trzech dni padał deszcz. Padał, padał, nie miał zamiaru przestać. Ziemia wydawała się ciemniejsza i mniej czuła niż zwykle.

- Kiedy w końcu przestanie padać… Mam już tego dość. Tak, wiem, że tobie też się to nie podoba Fabeusie. Musimy znaleźć jakiś nocleg nim zupełnie się rozpłyniemy.

Zatrzymała się w karczmie nieopodal wzburzonego jeziora.

- Poproszę coś ciepłego dla mnie i dużo siana dla Fabeusa.

- Oczywiście panienko, już się robi.

- Przenocujemy tutaj. Zostaniemy do rana, więc proszę o pokój.

- Tak jest. Sama tak panienka podróżuje?

- Dlaczego pan pyta?

- Niebezpieczne to czasy nastały… O, tamci w rogu, w czarnych płaszczach. Mówią o nich „Kruki”. Służą Nergah, księżnej jednego z maleńkich królestw na północy. Szukają kogoś podobno…

- Kogo szukają? Po co?

- Rozeszła się wieść po okolicy, że księżniczka jaka, czy córka kogoś tam ważnego uważana za umarłą dziesięć lat temu, jednak żyje. Chcą zdobyć nagrodę za jej odnalezienie.

- Ciekawe, ciekawe… Idę zajrzeć do stajni, padam z nóg. Dziękuję za jedzenie, dobranoc.

- Dobranoc, dobranoc…

 

- Wiesz, Fabeusie? A może i my spróbujemy odnaleźć tę zaginioną księżniczkę? Zdobędziemy nagrodę i wyruszymy dalej. Ciekawe tylko, kim też ona jest. Jutro ruszamy w dalszą drogę. Wypocznij dobrze. Nie wiadomo, co nas może spotkać. Być może już jutro zginiemy… - koń zarżał niepewnie. – Wiesz, jesteś teraz moim jedynym przyjacielem. Mam tylko ciebie. Jesteśmy już tak daleko od domu. Domu… Eh, przecież to nie mój dom. Boję się, wiesz? Tak zwyczajnie się boję… Cieszę się, że mnie rozumiesz… - Zwierzę przytuliło łeb do szyi dziewczyny. Ta, pogłaskała czule białą sierść i pocałowała delikatnie. – Śpij dobrze Fabeusie.

 

Wyruszyli o świcie. Słonce świeciło już jasnym blaskiem, zniknęły deszczowe, ciężkie chmury, wiał delikatny wiatr od wschodu.

- Na północ przyjacielu! – Wzbiła się w szalonym galopie niczym w powietrze. Wiatr rozwiewał jej złote loki. Przejechali kilka mil pędząc przez zielone pola, kwieciste łąki i ciemne lasy. W końcu zwolnili. Na leśnej drodze wyraźnie widać było ślady jednego wierzchowca.

- Ktoś już tędy jechał. Samotny jeździec. Cii… Słyszysz? – Zza zakrętu słychać było jakieś dźwięki… E’elin zsiadła z konia i podeszła tak cicho jak tylko umiała. Dogasający płomień ogniska, mężczyzna zbierający rzeczy, koń przywiązany do pnia drzewa. W pewnym momencie po jej stopą trzasnęła gałązka. Człowiek odwrócił się gwałtownie wydobywając szybkim zdecydowanym ruchem miecz. – Kto tu jest?! – Cisza. Zaczął rozglądać się bacznie i ostrzem błyszczącego metalu odgarnął gałęzie, wśród których schowała się E’elin.

- Kim jesteś? – Zapytał mało grzecznym tonem młodzieniec może dwudziesto-kilku letni wyciągając ją siłą z krzaków.

- A co ci do tego?

- Może tak grzeczniej mała?

- Nie jestem mała, a już na pewno nie dla ciebie.

- Komu szpiegujesz? Po co się tu zapuściłaś? A może uciekłaś z domu małolato?

- Puść mnie! – Wyrwała się z uścisku.

- Dokąd to?

- Nie twój interes! Chodź Fabeus! Odjeżdżamy.

- Nigdzie nie pojedziesz mała, dopóki nie dowiem się co tu robisz.

- Mówiłam już, nie twój interes rycerzyku. I przestań mówić do mnie mała!

- Cicho! Słyszałaś?

- Co miałam słyszeć? Oprócz krzyków jakiegoś bałwana nic nie słyszałam.

- Powiedziałem cicho! – Zamilkli oboje. W oddali słychać było tętent wielu koni. Chłopak przyłożył ucho do ziemi.

- Drużyna Kruka… Ściągnęłaś nam morderców na kark mała.

- Słucham…?

- Musimy się ukryć, jest ich co najmniej pięciu. Szybko, bierz konia!

- Ale, o co chodzi? Co ty wygadujesz?

- Nie czas na gadanie. – Pociągnął ją za sobą i szybko ruszyli w stronę ciemniejszego fragmentu lasu. Schowali się w liściach wraz z końmi i zastygli w bezruchu. Po upływie kilku chwil na polanie, gdzie paliło się ognisko pojawiło się pięciu konnych, wszyscy na czarnych rumakach, w czarnych płaszczach, z zamaskowanymi twarzami, uzbrojeni jakby szli na wojnę. Jeden z nich zszedł z konia i roztrzaskał mieczem resztki drewna w palenisku. E’elin drgnęła i przysunęła się bliżej nieznajomego. Bała się tych zbrojnych. Krążyli wokół miejsca postoju chłopaka. Szeptali coś do siebie, rozglądali się bacznie. W końcu odjechali…

 

- No już nie musisz się do mnie tak tulić…

- Słucham…? – E’elin spojrzała w siwe oczy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że ze strachu przytuliła się do niego. Odsunęła się szybko zakłopotana. Wyszli z ukrycia i otrzepali odzież z liści i igieł.

- Mieliśmy szczęście. Gdyby nas wypatrzyli byłoby po nas. Jestem Kasjan. A jak tobie na imię mała? – Zapytał już serdeczniejszym głosem podając jej dłoń. Popatrzyła na niego chwilę, po czym podała mu swoją rękę.

- E’elin.

- A więc E’elin, co takiego sprowadza cię w te niebezpieczne strony?

- Zaginiona księżniczka.

- Co takiego? – zaśmiał się chłopak.

- Szukam zaginionej księżniczki. Chcę dostać nagrodę.

- Hahahahaha! Kto ci to powiedział?

- Karczmarz.

- No tak, mogłem się domyślić… Nie ma żadnej zaginionej księżniczki.

- Jak to nie ma? Ta.. cała Drużyna Kruka też jej szuka.

- No oczywiście, jasne. Eh, te wiejskie plotki. Nie ma żadnej księżniczki. Cała ta sprawa jest niezwykle skomplikowana. Cesarzowa Królestwa Południa nie ma się za dobrze. Nie pozostawiła jednak po sobie żadnego spadkobiercy. Jedyną nadzieją jest córka jej siostry, która zaginęła dawno temu. Była wtedy małym dzieckiem. Podczas wycieczki do lasu orszak zaatakowali czarni jeźdźcy. Wszystkich wyrżnięto. Jednak ciała dziecka nie odnaleziono. Dlatego cesarzowa nie chce uwierzyć w jej śmierć, choć minęło już jakieś dwadzieścia lat. Wszyscy jej szukają. Podobno teraz jej należy się tron. Żałosne. Ona nawet nie jest księżniczką.

- Przecież jest córką siostry cesarzowej.

- Tylko formalnie. Nie było jej przecież na dworze od dwudziestu lat. Prawdopodobnie nie żyje, a nawet jeśli udało jej się uciec przed Czarnymi, to z pewnością jest sobie gdzieś z dala od tego świata mając to wszystko gdzieś, wiodąc spokojne życie w jakimś małym dworku, bawiąc dzieci i dbając o męża.

- Hm… I ty jej szukasz?

- Kogo?

- No tej niby księżniczki.

- Nie żartuj sobie. Nikt nie wie jak ona wygląda, minęło dwadzieścia lat! Poza tym nie wierzę w to, że ona żyje. No, ale podobno ty jej szukasz? Haha…

- Nie, nie szukam jej. Szukam czegoś innego. Ale nie ważne. Dokąd zmierzasz?

- Jadę do zamku moich rodziców. Ojciec urządza wesele bratu. Cała rodzina się zjeżdża. Jadę więc powinszować braciszkowi.

- Mhm…

- A ty dokąd zatem jedziesz?

- Ja… Nie wiem.

- Nic o sobie nie powiesz? Skąd jesteś? Gdzie mieszkasz? Jak się tu znalazłaś?

- To i tak bez znaczenia…

- Skoro tak mówisz… Ja ruszam dalej, czas mnie goni. – Zaczął szykować konia do jazdy. Chciał pożegnać się z dziewczyną, ale zdziwił się bardzo, gdy zauważył łzy w jej oczach i smutek z jakim tuliła się do swego konia.

- Ej, mała… Coś się stało? – podszedł bliżej.

- Nie.

- No przecież widzę. Nie masz się gdzie podziać? Coś przeskrobałaś?

- Nie.

- Aj, kobiety. Słuchaj, jeśli nie masz dokąd pójść, to… - spojrzała na niego tak przeszywająco.. Miała piękne duże modre oczy. Słońce odbijało się od jasnych włosów. Miała takie delikatne rysy twarzy… „Ona jest śliczna… Nie mogę jej tu zostawić. Jeśli tamci wrócą to już po niej. Nie ma nawet broni. Na pewno nie potrafi walczyć. Te oczy… Gdzieś je już widziałem…” – możesz jechać ze mną. Brat się ucieszy, miejsca w zamku rodziców jest dużo, możesz u nas pomieszkać ile zechcesz… - uśmiechnęła się delikatnie.

- Dziękuję Kasjanie.

 

Odjechali razem. Niewiele do siebie mówili. Zerkali na siebie ukradkiem, to ona na niego, to on na nią. Mijały dni. Jechali coraz dalej na Północ. Czuła się bezpiecznie choć wcale go nie znała. Przypomniały jej się słowa Milko… „Wiesz E’elin, czasem warto zaufać nieznajomemu.” Właśnie to zrobiła. Człowiek zupełne nieznajomy. Trochę tajemniczy, czasem zabawny, o nic nie pytał. Najbardziej lubiła to, że o nic nie pytał. Lubiła też jego uśmiech i spojrzenie siwych oczu, pełne słów nawet wtedy, gdy nic nie mówił. Nie była sama, przynajmniej chwilowo.

 

- Mieszkałam na Południu. Przygarnął mnie Kariel. Był dla mnie jak ojciec. Wychował mnie odkąd tylko się tam znalazłam. Mieszkaliśmy sobie w jego małym domu. Mieliśmy mnóstwo przyjaciół. Kariel był hodowcą najlepszych wierzchowców w okolicy.

- Był?

- Rok temu zmarł.

- Wybacz, że zapytałem…

- Nic nie szkodzi. To dlatego stamtąd odjechałam. Mój koń, Fabeus, to prezent od Kariela na moje 16 urodziny. Jest teraz moją jedyną rodziną.

- I naprawdę nic nie wiesz o swoim pochodzeniu?

- Właśnie tego chcę się dowiedzieć. Chcę wiedzieć kim była moja rodzina. Dlaczego mnie porzucili… - Kasjan przytulił ją delikatnie do siebie. Płomień ogniska oświetlał ich twarze. Niebo pękało z nadmiaru gwiazd.

- Pomogę ci dowiedzieć się tego. Nie chcę żeby stała ci się jakaś krzywda.

- Dlaczego tak się o mnie martwisz? – popatrzyli na siebie.

- Bo ja chciałbym… Dłużej być z tobą…

- Dlaczego?

- Mhm…

- Kasjanie… Ja też chcę dłużej być z tobą.

- Naprawdę?

- Tak.

- Widzisz te gwiazdy nad nami?

- Tak... Piękne.

- Kiedy podróżuję nocą, zawsze kieruję się według gwiazd. Dzięki nim nigdy nie zgubię raz obranej drogi.

- Ja też kieruję się nocą gwiazdami.

- E’elin… Teraz ty jesteś moją gwiazdą.

 

- Eh, przyjacielu… Myślisz, że powinnam zostać? – Wczesnym rankiem, wymknęła się cichutko tak by nie obudzić Kasjana. Popatrzyła na niego ostatni raz i odjechała. Słońce świeciło już wysoko na niebie. Dojechała do rozwidlenia dróg.

- Dokąd teraz Fabeusie? – Koń potrząsnął grzywą i odwrócił się w powrotną stronę.

- Tak, ja też go polubiłam. Nawet bardzo. Ale wiesz, nie chcę sprawiać mu kłopotów… Sami też sobie poradzimy. To jak, w lewo, czy w prawo? – Nagle ziemia niepewnie zadrżała. Z oddali słychać było tętent kilku koni. Pędziły szybko w ich stronę.

- Czy to nie przypadkiem… Prędzej Fabeus! Naprzód! – puścili się szaleńczym galopem w drogę po lewej. Jechali coraz szybciej, a mimo to zakapturzone w czarne płaszcze postacie stopniowo ich doganiały. Byli coraz bliżej. E’elin starała się jak mogła zgubić ich w tyle, ale byli równie szybcy jak straszni… Skręciła gwałtownie w las, pędzili między drzewami, szybciej i szybciej. W końcu, zatrzymała konia…

- Musimy się rozdzielić. Nie damy rady wciąż tak uciekać. Pędź przed siebie Fabeusie. Ja się tu ukryje. Wróć po mnie kiedy poczujesz się już zupełnie bezpieczny… - przytuliła szyję zwierzęcia. – Biegnij przyjacielu! – Sama zaś schowała się w gęstych zaroślach i ukryła dobrze między nimi nasłuchując. Minęła może minuta, gdy czarni jeźdźcy dotarli do tego miejsca. Było ich tym razem trzech. Dwóch puściło się śladem Fabeusa. Jeden natomiast wyraźnie zwolnił. Zszedł z  konia. E’elin wstała niepewnie przesuwając się coraz bardziej w gęstwinę… Mężczyzna patrzył prosto na nią, zupełnie tak jakby ją widział. Powoli przesuwała się wciąż bardziej do tyłu. Nagle ktoś chwycił ją mocno i zamknął usta dłonią tak by nie zdążyła krzyknąć. Nakazał jednym gestem ciszę – to Kasjan… Miał w dłoni miecz.

 

- Dlaczego uciekłaś?

- Nie uciekłam.

- Zmieniłaś plany?

- Nie.

- Coś się stało?

- Nie. Nie pytaj mnie proszę.

- Jeśli nie chcesz dłużej ze mną podróżować tylko powiedz… Rozstaniemy się gdzieś na bezpieczniejszej ziemi… Tutaj nie mogę cię zostawić samej… Jeśli tylko chcesz… Ale przecież mieliśmy plan.

- Tak. Mieliśmy plan. – Wciąż bawiła się zerwaną trzciną nie patrząc mu w oczy ani przez chwilę. – Nie chcę robić ci kłopotu.

- E’elin, jaki to kłopot… Daj spokój. Przecież wiesz, że…

- Że co? – Teraz spojrzała mu prosto w oczy. Ale on odwrócił twarz.

- Powinnaś wiedzieć. – E’elin odwróciła się plecami i usiadła na kamieniu dalej bawiąc się trzciną. Podszedł bliżej niej, chciał dotknąć jej włosów. Nie mógł.

- Pozwolisz mi, po prostu być? Nic więcej. Jeśli tylko zmienisz zdanie, pójdę sobie. Pozwolisz mi?

- Tak.

 

Znowu zaczął padać deszcz. Kolejne dni mijały im na pokonywaniu dalszych mil, pól, lasów, rzek. Jechali razem. On i ona. Obok siebie. Nie spieszyli się, bo dobrze podróżowało im się w swoim towarzystwie. Nocowali w zacisznych fragmentach lasu, blisko wody. Uzupełniali co jakiś czas braki żywności, nie brakowało im niczego. Wciąż w drodze. Obok siebie. On i ona.

- E’elin, kocham cię.

-Wiem..

- Zostaniesz ze mną?

- Nie wiem.

Coś było w tym dziewczęciu. Coś w tych oczach, a może w ustach, a może w całej twarzy. Coś było nietuzinkowego i przyciągającego. Było w niej coś na kształt ostrzeżenia: „nie zatrzymuj mnie, muszę niedługo odejść.” Ale Kasjan nie patrzył na nią jak na ostrzeżenie, patrzył na nią jak na anioła. Pokochał i nie chciał przestać. Chciał chronić i opiekować się. Chciał być.

 

- Dlaczego ja…

- Odbieram ci wszystko, co masz. Na to zasłużyłaś.

- Dlaczego?! Daruj mu życie! O nic więcej nie błagam…

- Hahaha! Życie? A cóż dasz mi w zamian?

- Zabij mnie, jego oszczędź.

- Mała, zakochana, brudna królewna! Spójrz na siebie! Jak ty wyglądasz? Jak przybłęda. Jesteś przybłędą. Całe życie nią byłaś. Przypomnij sobie. Najpierw mała chata u staruszka, potem twój rycerzyk. Koniec tego. Dość! Teraz posłużysz mi jako przynęta. Ale najpierw… Pokażę ci jak się traci WSZYSTKO. Straż! Przyprowadzić go!

- Nie! Błagam! Nie rób mu krzywdy! Proszę! Nie zabijaj go!

- Przywiązać go tu!

- E’elin… Nic ci nie jest…

- Kasjanie! Patrz na mnie! Posłuchaj! Kocham cię! Zawsze cię kochałam!

- Zabić!

- E’elin… Ja wiem.. Posłuchaj… Zawsze będę przy Tobie…

- Wykonać!

 

- Nie!! – obudziła się z krzykiem, z zimnym potem na twarzy i szyi.

- Co się stało?

- Kasjan? Jesteś tu?

- Tak, cały czas… Co się stało? – podbiegła do niego, przytuliła się mocno, objął ją.

- Spokojnie. Już dobrze. Coś ci się złego śniło?

- Posłuchaj mnie uważnie… Czuję, jestem pewna, że…Grozi nam jakieś niebezpieczeństwo. – mówiła szybko, roztrzęsionym głosem.

- Ale to był tylko zły..

- Nie, to nie był tylko sen. Musimy stąd jechać. Jak najszybciej. Za ile dni będziemy w twoim zamku?

- Góra dwa dni. E’elin, wszystko już dobrze. Już. Spokojnie. – pocałował w czoło. Przytulał. Okrył ciepłym pledem.

- Obiecuję, że wszystko będzie dobrze. – Sen.

 

- Złowiłem rybę. Będzie dziś pyszny obiad.

- Tak…

- Pomożesz mi? Zaraz rozpalimy ogień.

- Ogień…

- Wszystko w porządku?

- Ogień…

- E’elin uważaj! – z głębi lasu z niesamowitą prędkością wyleciała strzała trafiając prosto w drzewo pod którym siedziała. Nie minęła sekunda, a z tego samego kierunku wybiegło siedmiu jeźdźców w czarnych płaszczach… Ich strzały okazały się szybsze niż miecz Kasjana. Schwytali E’elin, ranili Kasjana, spłoszyli ich konie, odebrali miecz. Związali i wywieźli oboje w nieznane. Wiatr nieustannie rozmywał po delikatnych policzkach pełne żalu, strachu i złości dziewczęce łzy.

 

Zamknięto ich w lochach ciemnych i śmierdzących, a gdy ich do nich prowadzono mieli zasłonięte oczy. Zamknęli ich w dwóch różnych pomieszczeniach. Wepchnięto siłą i zaryglowano drzwi.

- Kasjan! – rozległ się krzyk zranionej do szpiku kobiety, dziewczyny. W ciszy słychać było tylko skrobanie szczurów.

- Wypuśćcie nas! – Po brudnych korytarzach rozległ się dźwięk uderzania pięściami w drzwi.

- Czego chcecie?! To jakaś pomyłka! – Na próżno. Nikogo już nie było poza nią, poza ciemną celą, szczurami i ciszą. Poza świadomością, że gdzieś w pobliżu jest Kasjan, ranny… A ona nie może nic zrobić. Nie może mu pomóc. Było zimno. Skuliła się więc w zupełnie czarnym kącie, objęła ramionami kolana, długi warkocz opadał swobodnie na brudną mokrą podłogę. Zapłakała.

 

Minęła wieczność albo nawet dłużej. Ktoś potrząsnął ją gwałtownym ruchem i wyrwał z przedziwnego hipnotycznego snu. To był jeden z nich, zamaskowany Czarny Kruk. Podniósł ją silnym, bolesnym uściskiem dłoni i pociągnął za sobą. Tym razem nie zawiązał jej oczu.

- Kasjan! Kasjanie gdzie jesteś?! – po korytarzu odbiło się tylko echo jej głosu. Czarna postać wlokła ją za sobą po kamiennych schodach, nie wiadomo w jakim celu. Wyszli z lochów chyba po 15 minutach szybkiej wspinaczki. Musiały być naprawdę rozległe. Ujrzała słońce. Świtało. Deszcz już nie padał. „Gdzie jest Kasjan… Gdzie… Co mu zrobiliście…” – powtarzała wciąż w myślach. Strach, obezwładniający strach.

Szli już długo po korytarzach zamkowych. Czarny otworzył masywne drewniane drzwi i rzucił ją na ziemię.

- Oto obiekt poszukiwań Wasza Wysokość.

- Cudownie… Zostawcie nas same komendancie. Naszej księżniczce należą się przecież wyjaśnienia. – Była to kobieta w wieku około 35 lat, wysoka, o dziwnym kolorze włosów – ni to siwy ni to blond. Ubrana w długą czarną szatę ze stojącym wysokim kołnierzem. Szata odsłaniała głęboki dekolt na którym błyszczał srebrny medalion.

- Emea Linna Floer z rodu Ephinnów, zaginiona księżniczka, dziedziczka tronu po swojej wkrótce - zmarłej ciotce, innymi słowy: przybłęda E’elin zapomniana przez cały świat, pojawiająca się nagle z chęcią odebrania mi władzy… - Kobieta mówiła wolno, cedząc słowa i akcentując jak gdyby była z innego kraju.

- Kim pani jest? Czego chce pani ode mnie i Kasjana? Proszę nas wypuścić.

- Czy ty naprawdę nie rozumiesz smarkulo? Wyżarło ci pamięć czy jak? Skąd ty jesteś, co?

- Jestem córką ubogiego hodowcy koni z Południa Kariela. Pochodzę stamtąd. – skłamała. – To wszystko to jakaś jedna wielka pomyłka. Nic nie rozumiem.

- Pomyłka… - Kobieta usiadła na wielkim tronie przyglądając się jej badawczo i przeszywająco. Z jej twarzy biła nienawiść.

- Jaśnie królewna wybaczy, ale o pomyłce być tu mowy nie może. Co masz we włosach? – Podeszła do niej szybkim krokiem, pociągnęła za warkocz, zerwała z niego czerwoną wstążkę, którą zawsze nosiła. – Skąd to masz?

- Dostałam.

- Od kogo?

- Nie pamiętam..

- Nie pamiętasz… Teraz spójrz na tę flagę. – Flaga jaka wisiała między wielkimi oknami komnaty była również czerwona, miała identyczną fakturę co wstążka E’elin. Widniały na fladze trzy złote krzyże, a po środku nich biały kruk. Dziewczyna raz jeszcze spojrzała na swoją wstążkę i na flagę. Faktura była identyczna, maleńkie haftowane trójkąty.

- Teraz już rozumiesz przybłędo? Jesteś Emeą Linną Floer z rodu Ephinów. 20 lat temu wraz ze swą nianią i całą dworską świtą jaka do ciebie należała wyruszyliście na wycieczkę. Taką bowiem mała królewna miała zachciankę. Po drodze napadli na was zbóje zwani przez wszystkich świtą moja – Drużyną Kruka, czarni moi rycerze na czarnych koniach. Mieli wyrżnąć wszystkich na rozkaz ojca mego. Wyrżnęli. Ale mała dzika trzpiotka wymknęła im się w kurzu i bitewnej zawierusze, zniknęła, przepadła. Ciała nie odnaleziono. A wyobraź sobie co czuli twoi szanowni rodzice Kasandra i Roii – oj tak, tak, władający Wschodnim Królestwem. Ta blada wiecznie, ukochana przez swój głupi prosty lud, bardzo szybko pożegnała się z tym światem. Ojciec twój zaś zamknął się w sobie i nie odzywał się do nikogo prócz żony. Gdy zaś jej zabrakło rozchorował się biedaczysko i dołączył do niej. Byłaś ich jedynym dzieckiem. Tylko ty miałaś odziedziczyć tron i władać królestwem jako żona jednego z tych żałosnych książąt ubiegających się o twoją rękę. Owdowiała cesarzowa nie pozostawiła po sobie potomka. Teraz i tak jest na to za późno. Upadające królestwo… Oh, kto je uratuje? Dziedziczka. Młoda, silna, pełna wiary, wielbiona przez poddanych. Ale nie doszło do szczęśliwego zakończenia. Jak widzisz, na tronie siedzę ja! A ty i ten twój kochaś gnijecie w moim lochu!

- Czego ode mnie chcesz?

- Zaczynasz łapać… Czego chcę, czego chcę. Przyjaźni. Mam dla ciebie misję. Dzięki niej zagrasz decydującą rolę w historii swego państwa. Ale najpierw.. Odbiorę ci wszystko co masz.

- Nie! Nie rób mu krzywdy! Błagam! Zrobię co zechcesz, tylko wypuść Kasjana!

- Straż! Trzymajcie ją.

- Wypuść go, on nie ma z tym nic wspólnego.

- Owszem ma, więcej niż myślisz.

 

Ocknęła się w małym pokoju. Było duszno. Niewielkie okienka zasłonięte były ciężkimi kotarami – słońce z wielkim trudem wdzierało się do pomieszczenia. Świat wirował i kręcił się prawie tak szybko jak trzmiel macha swymi skrzydełkami. Dopiero po dłuższej chwili trzmiel wylądował i wszystko stało się wyraźniejsze. „Gdzie ja jestem…” Wstała niepewnie z łóżka. Podeszła do mosiężnych drzwi i próbowała je otworzyć – bezskutecznie. Podeszła do okna.. Była dziwnie osłabiona. Z trudem odsłoniła ciężką zasłonę. Ujrzała polanę – zielona trawa, na niej mała dziewczynka bawiąca się z siwym kucykiem, obok niej mężczyzna, może jej ojciec… E’elin uderzyła pięścią w szybę z całych sił chcąc zwrócić na siebie ich uwagę. Nie usłyszeli. Mała dziewczynka bawiła się z konikiem, a mężczyzna dotrzymywał jej towarzystwa. Podeszła znów do drzwi.

- Czy ktoś mnie słyszy?! Proszę mnie wypuścić! Jest tu ktoś?! – szepty, szmery, kroki. – Halo! Proszę mnie wypuścić! Jestem tutaj! – drzwi zgrzytnęły. Ktoś bardzo powoli je otwierał. Zobaczyła postać.

- Kasjan? Nic ci nie jest?! Byłeś przecież ranny! – rzuciła mu się na szyję, ucałowała. – Gdzie jesteśmy? Jak się tutaj znaleźliśmy? Pamiętam tylko tamtą komnatę i jakąś kobietę… I ciebie, skrępowanego… Powiedz mi wszystko. Dlaczego byłam zamknięta w tym pokoju?

- Ehm… No… - odsunął ją od siebie niedbale. – Księżniczko Emeo… Nie wiem o czym mówisz.

- Słucham? Jak mnie nazwałeś? Tak samo jak tamta kobieta! O co chodzi? Kasjan!

- No, ja nic nie wiem o czym w ogóle księżniczka mówi… Nell! Nell! Chodź tutaj!

- Kasjan. Nie rób ze mnie idiotki. Przecież porwali nas! Tak?! Zgadza się?

- Nell, znowu…

- Oj, niechże księżniczka się uspokoi. Wszystko już w porządku, zaparzę herbaty. – kobieta ubrana w zielony fartuch poprowadziła ją schodami w dół.

- Kasjan! Wytłumacz mi to!

- Już dobrze Emeo, już dobrze panienko. – posadziła ją na krześle w kuchni. Zaparzyła herbaty.

- Chcę porozmawiać z Kasjanem.

- Z pewnością znajdzie dla księżniczki czas.

- Chcę z nim porozmawiać teraz. Gdzie go znajdę?

- Za pewne w stajni, bądź w ogrodzie… Proszę, ciaste… Emeo! Dokąd ty biegniesz!

 

Stajnia – piękna i wielka. Dziwnym trafem od razu znalazła do niej drogę. W środku wspaniałe wierzchowce, równie królewskie co konie Kariela niegdyś.

- Kasjan? Jesteś tu?

- Tak, jestem.

- Znalazłam cię wreszcie. Oh, Fabeus… Koniku mój kochany… - przytuliła się do swego przyjaciela.

- Jakoś nigdy nie zapominasz o nim.

- Jak to nie zapominam? Mógłbyś mi wytłumaczyć co się tutaj dzieje?

- Księżniczko Emeo…

- I przestań mnie tak nazywać proszę, jestem E’elin, nie żadna księżniczka.

- Eh, E’elin.

- Słucham cię uważnie. – usiadła na słomianym sześcianie stojącym pod ścianą. Chłopak nie przestawał czesać konia.

- Od jakiegoś czasu dziwnie się zachowujesz. Wszystko jest w porządku i normalnie. Zasypiasz. A kiedy się budzisz, nic nie pamiętasz. Nie wiesz kim jesteś, co tutaj robisz, skąd się tu wzięłaś, nie poznajesz służby, nie wspomnę już o twojej siostrzenicy.

- Siostrzenicy? To ja mam siostrę?

- No właśnie o tym mówię. Tak, masz siostrę.

- Kasjanie, jechaliśmy na wesele do twego brata. Spotkaliśmy się przypadkiem i zaprosiłeś mnie do siebie. Nie miałam się gdzie podziać. Porwali nas Czarni, ci z Drużyny Kruka. Zamknięto nas w lochach, byłeś ranny, o właśnie w ramię. – podeszła do niego i dotknęła jego lewego ramienia. – Wyznałeś mi miłość… Nagle budzę się w tym miejscu i nie mam pojęcia co tutaj robię! Wytłumacz mi i nie oszukuj mnie, proszę! – patrzył na nią dziwnie, zupełnie jak nie on.

- Słucham tego już od tygodnia. Jesteś księżniczką E’elin. Córką króla i królowej. Wkrótce masz zasiąść na tronie Tivany. Nie wiem co się z tobą dzieje, ale z pewnością coś niedobrego. Pamiętasz tylko swego konia.

- Kasjan! Co ty bredzisz?!

- Wybacz E’elin, muszę iść. – coś drgnęło w jego spojrzeniu. Coś jakby z tamtych dni. „Gdzież to się wszystko podziało? Gdzie jestem? Co się stało? Znowu nic nie rozumiem...”

- Fabeusie… Czy ty jeden wiesz chociaż o co w tym wszystkim chodzi? – przytuliła się do szyi konia, a ten jak zawsze delikatnie i spokojnie potrząsnął głową.

 

Wyszła z zamku niby na spacer, niby zaczerpnąć świeżego powietrza. Szła przez okalający zamek wspaniały ogród, po lewej rozciągało się wielkie jezioro zwane Balkha, po prawej rozległy zielony las. „Pójdę nad jezioro… Jestem taka zagubiona. Komu mam wierzyć? Komu ufać?” Wyszła poza bramy zamkowe zupełnie niepostrzeżenie. Słońce przyjemnie rozgrzewało zziębniętą skórę. Usiadła nad brzegiem Balkhy, oparła się plecami o drzewo. Wokół rosły maleńkie białe kwiatki. Schowała głowę w ramionach i momentalnie zasnęła… Śnił jej się Kasjan. Uśmiechnięty, promienny, wpatrzony w nią swymi siwymi oczyma. Coś jej pokazywał, coś opowiadał, co dokładnie - to nie istotne. Uśmiechał się tak ładnie i ona się uśmiechała. Przytulił ją mocno do serca, pocałował w czoło jak kiedyś, jak zawsze… Nagle odwrócił się od niej i zaczął uciekać, biec. „Kasjan! Kasjan!” Nie słyszy, biegnie, ucieka. Ona nie może go dogonić. Cały obraz rozmazał się momentalnie. Wszystko pogrążyło się w czerni. Huk. Ocknęła się szybko ze snu. Otrząsnęła się z sennej mary. Przetarła oczy. Ze zdziwieniem spostrzegła, że w odległości kilku metrów, na brzegu jeziora stoi łódź. Maleńka łódka na góra dwie, trzy osoby. „Skąd wzięła się tu ta łódka?” E’elin nie mając nic lepszego do roboty, wskoczyła do łodzi, odepchnęła ją wiosłami od brzegu i wypłynęła w głębię. Wiosłowała równo, tak żeby się zmęczyć, tak żeby rozjaśnić myśli. Wiosłowała szybko aż do bólu ramion. W końcu puściła wiosła i oparła się o kadłub. Zamknęła oczy. Ogarnęła ją wielka złość. Czuła, że już sobie nie poradzi.

- Kim ja jestem?!!! – krzyknęła. – Czego ten cholerny świat ode mnie chce?!!! – tupnęła nogą i łódź zakołysała się niebezpiecznie. Powiał silniejszy wiatr i dziewczyna wpadła do wody… Zanurkowała głęboko. Chciała wypłynąć na powierzchnię, nie zdążyła nawet nabrać zbyt wiele powietrza, ale coś jej na to nie pozwalało. Jakaś siła ciągnęła ją w dół, coraz głębiej i głębiej… Nic nie widziała poza mętną zielenią wody. Woda zaczęła wdzierać się w jej ciało dziurkami od nosa, ustami… „Tonę…” Jej ciało oplotły długie zielone liście, śliskie i niemiłe w dotyku. Wplątała się w nie cała. Niewidzialna moc ciągnęła w dół dalej i dalej. Przestała czuć. Zdążyła jeszcze tylko pomyśleć: „a wiec tak wygląda śmierć.” Cisza. Potworna cisza.

 

Nabrała do płuc wielki haust powietrza. Zakręciło się w głowie i zaszumiało. Otworzyła oczy.

- Gdzie jestem? – wymamrotała, a z jej ust wydobył się rząd maleńkich bąbelków. Wciąż była w wodzie?

- Witaj w Merranii E’elin. – wyśpiewała jej melodyjnym głosem… Kobieta? Ryba? Syrena?

- Kim jesteś?

- Jestem Naiade, księżniczka Merranii. Cieszymy się ogromnie, że odwiedziłaś nasz skromny pałac. – Istota jaka do niej przemawiała miała długie błękitne włosy falujące wszędzie wokół niej, zasłaniające nagi biust. Patrzyła na nią dużymi oczami zmieniającymi kolor od jaśniutkiego błękitu, przez różne odcienie zieleni po zupełnie ciemny fiolet i brąz. Miała długi lśniący ogon zakończony delikatnie falującą zieloną płetwą. Niebieskawe usta uśmiechały się do niej serdecznie. Wyglądała iście po królewsku.

- Jak to się dzieje, że mogę oddychać pod wodą?

- W naszym świecie może egzystować każdy, kto potrafi kochać. Nawet człowiek. Proszę. – Podała jej przecudny srebrny puchar w kształcie muszli. E’elin podniosła go do ust i ku jej jeszcze większemu zdziwieniu wypiła ciecz, jaka znajdowała się w środku. Wino. A przecież wciąż była pod wodą. Na dodatek woda nie była już ani mętna ani zielona. Otaczała ich przeźroczysta przestrzeń, prześwietlana promieniami światła, błękitniejąca. Wszędzie rosły niesamowite rośliny – kolorowe jak tęcza, miękkie. Pływały maleńkie żółto – niebieskie rybki. Po dnie biegały malutkie przyjazne robaczki łaskoczące E’elin w pięty.

- Jak tu pięknie… Nie wiem jak się tu znalazłam.

- Jezioro Balkha jest według waszych wierzeń jeziorem zakazanym. Nie pływacie po nim, nie zabijacie naszych mieszkańców zwanych w waszej mowie rybami. Nikt nie ośmiela się nawet kąpać w toni Balkhy. Chyba, że ktoś chce nas odwiedzić. Już od dawna nikt nas nie odwiedzał. Tym milsza jest nam twoja wizyta E’elin. – nie przestawała się uśmiechać. Była tak miła i serdeczna, że E’elin nie chciała być nigdzie indziej jak tylko w tym magicznym podwodnym świecie.

- Poznaj mego męża Ailerona.

- Witaj E’elin. – ciemno srebrny mężczyzna-ryba uśmiechnął się równie serdecznie co Naiade. Był delikatny i magiczny tak jak jego żona. Miał siwe błyszczące włosy, srebrne oczy, srebrzysty ogon i ciało umięśnione i wyrzeźbione niczym posąg. Oboje byli piękni, idealni. Biła od nich niczym nie skażona miłość.

- Dziękuję za tak miłe przyjęcie. Nigdy nie byłam w waszym świecie. Jest tu naprawdę pięknie. Tak spokojnie… Spadając w toń jeziora sądziłam, że umieram, że się topię.

- Nie można się utopić w Balkhy. Chyba, że ten kto wpadł nie potrafi kochać. Ty potrafisz. Masz w sobie wielkie, gorące uczucie. Ale jesteś nieszczęśliwa. Dlaczego? – wyśpiewała Naiade.

- Kasjan… Ja byłam z nim, ale wydarzyło się coś dziwnego i wszystko się zmieniło. On mnie nie poznaje. Twierdzi, że wszystko wymyśliłam, że coś mi się śni. A tak było naprawdę. Porwali nas, chcieli skrzywdzić. Kiedy nagle obudziłam się w zupełnie innym miejscu. W innej rzeczywistości.

- Kiedy Chaos miesza się z Harmonią, dzieją się dziwne rzeczy, nie zawsze takie jak byśmy chcieli. Może ktoś celowo pomieszał twoją Harmonię z Chaosem. – melodyjnie powiedział Aileron.

- Może… Kiedy wyruszyłam w podróż miałam jeden cel: dowiedzieć się kim jestem. Teraz wszyscy to wiedzą poza mną. Nadal nie wiem o sobie nic. Jestem w ślepej uliczce…

Syreni książę i księżniczka spojrzeli na siebie. Dotknęli się delikatnie koniuszkami palców i wyszeptali cicho słowa w innym języku. Wkoło rozbrzmiało echo. Między ich dłońmi rozjaśniało światełko, najpierw maleńkie, potem coraz większe. Trwało to jakąś chwilę. Przerwali szept, a Naiade podała E’elin srebrny łańcuszek z błękitną muszlą. Takiej jeszcze nie widziała.

- To amulet prawdy. Noś go, a odnajdziesz prawdę. Ona jest jak ziarno ukryte głęboko w ziemi. Czasem trzeba ją rozgarnąć dłonią by dojrzeć…

-  Teraz powinnaś tam wrócić i zrobić wszystko żeby znaleźć swoje ziarenko. Strzeż się jednak, bo Chaos jest czujny i nigdy nie śpi.

- E’elin, pamiętaj co jest dla ciebie najważniejsze. – Naiade przytuliła ją do siebie jak najlepsza przyjaciółka. Książęca para dotknęła jej ramion.

- Dziękuję wam! Dziękuję! – Dziewczyna uniosła się w górę i znowu nieznana siła pociągnęła ją za sobą, tym razem w górę. Wyciągnęła wysoko ręce i ścisnęła amulet mocniej. Woda znów zmieniła kolor na mętny, zielony, a jej zabrakło powietrza. Przepłynęła przez gęstą warstwę wodorostów i gdy już zaczynała się dusić – wynurzyła się lekko. Wdrapała się na łódkę i natychmiast ubrała na szyję łańcuszek z muszlą. „Nie do wiary… Kariel nigdy by mi w to nie uwierzył. Ani Milko.” Tego było jej trzeba, uwierzyć w siebie. Poczuła nagły przypływ sił i pewność, że wszystko się ułoży. Tak, musi się ułożyć…

 

Pobiegła w stronę zamku. Czuła, że wszystko się uda, że dowie się o co chodzi. Czuła, że musi to zrobić nie tylko dla siebie, ale też dla Kasjana. „Kocham go.” Uśmiechnęła się pod nosem. Zrobiło się zimno, wciąż była cała mokra. Wbiegła na dziedziniec ku wielkiemu zdziwieniu strażników.

- Księżniczko Emeo! Nic księżniczce nie jest?

- Jestem E’elin człowieku! – nawet się nie zatrzymała. Biegła szybko prosto do zamku. Prowadziła ją niewidzialna siła amuletu prawdy.

- Nell! Gdzie Kasjan?

- Oh, gdzie się podziewała księżniczka?

- Gdzie Kasjan?

- W swej komnacie… Dlaczego Emeo jesteś taka mokra?

- Kasjan! Kasjanie! – wbiegła szybko po marmurowych schodach na drugie piętro.

- Tak? – dobiegł ją z oddali ściszony głos.

- Gdzie jesteś?!

- Tutaj. – wyjrzał z jednych z wielu drzwi na korytarzu. E’elin podbiegła wprost na niego. Gdy tylko była bliżej rzuciła mu się na szyję, pocałowała namiętnie. Długo pieściła jego rozchylone wargi swoimi wilgotnymi, zimnymi. Zamknęła oczy i odpłynęła zupełnie. Całowała powoli, długo, namiętnie i czule. Chwila ta zdawała się być wiecznością. Oderwała usta od jego ust. Spojrzała mu prosto w oczy, głęboko, przeszywająco, jak niegdyś, tak jak tylko na niego.

- Kochany mój… - wyszeptała. Długo jeszcze nie podnosił powiek. Długo jeszcze trwał w zaskoczeniu, w upojeniu. Otworzył oczy.

- Kochany mój… Poznajesz mnie? – patrzyła w niego. Prosto w serce.

- E’elin… Skarbie… E’elin, co się stało? – objął mocno, ciepło, zdecydowanie. Tulił do serca, a po jej policzkach płynęły słone strumyczki łez.

- Poznałeś mnie… Kochany… Kocham cię Kasjanie…

- Słońce miłości mojej… Powiedz mi, co się stało?

- Oh, Kasjanie…

Cały zamek przeszył wrzask, krzyk nienawiści i złości. Kasjan przytulił ją mocniej do serca.

- Aaaa! Mała zdradziecka przybłędo! – z ciemnego zakątka korytarza wyłoniła się postać kobiety w długiej, ciemno fioletowej sukni odsłaniającej głęboki dekolt. Wyciągnęła w ich stronę dłonie ozdobione czerwonymi długimi paznokciami. Zbliżała się grożąc i patrząc nienawistnie. Po chwili – rozpłynęła się zupełnie w ciemności.

- Nergah… Tak, więc to jej sprawka… Musimy jak najszybciej opuścić ten zamek. To jakaś przedziwna iluzja. Szybko. – zbiegli razem na dół. Budowla zatrzęsła się. Wybiegli przed zamczysko. Nie było nikogo oprócz nich. Zniknęli strażnicy, zniknęła służba. Mury powoli zaczęły się rozpływać.

- Fabeus!

- Gdzie on jest?

- W stajni. Nie zostawię go! Nie ma mowy! – gwałtownie zawróciła.

- Eh, E’elin! – pobiegł jej śladem. Otworzyli stajnię. Każdy element parzył przy zetknięciu ze skórą, każdy element budowli. Wskoczyli razem na konia i pocwałowali w stronę lasu. Odwrócili się na moment. Z całej wielkiej potężnej twierdzy pozostała tylko jaśniutka mgiełka rozwiewana przez wiatr. Dogonił ich też brązowy koń Kasjana, który nie wiedzieć jak, wybiegł z leśnej drogi prosto na nich.

Kasjan objął swą ukochaną delikatnie i ruszyli wolnym kłusem w ciemną zieleń puszczy.

 

- Nergah zna się na magii. Cały zamek był iluzją. Wszystko było w nim nieprawdziwe. Tego dnia, gdy schwytani w jej zamku nie mieliśmy pojęcia o co chodzi, rzuciła na nas jakiś czar. Myślała, że zamknięta w twierdzy, pozostaniesz tam dopóki nie zaczniesz być jej potrzebna.

- Jak myślisz, czego ona ode mnie chce?

- Jest żądna władzy. Powiedziała ci wtedy, że teraz ona zasiada na tronie. Ale to nieprawda. Wciąż władczynią wszystkich czterech królestw jest cesarzowa. Jest jednak już bardzo chora. Nie ma jednak prawowitego dziedzica.

- Moja ciotka… Zatem tron dziedziczę ja? Dlaczego nie Nergah?

- Takie jest tutaj prawo: tron dziedziczy zawsze dziecko króla, jego potomek. Nigdy zaś brat, kuzyn i tak dalej. Cesarzowa nie ma dzieci. Zatem tron należy się tobie, jako córce jej siostry. Nie jesteś wprawdzie jej dzieckiem, ale jesteś dzieckiem jej siostry. No takie tu panują zasady.

- Co więc powinnam zrobić?

- Myślę, że porozmawiać z cesarzową.

- Ale jak?

- Masz śliczny medalion.

- Dziękuję… To amulet prawdy.

- Amulet prawdy? Skąd go masz?

- To prezent od Naiade i Ailerona, władców podwodnego królestwa Merranii.

- Przecież to bajka…

- Nie, to królestwo naprawdę istnieje. Byłam tam. W jeziorze Balkha.

- Mówisz poważnie?

- Całkiem poważnie. – Patrzył na nią z wielkim zdziwieniem, na jej uśmiechniętą delikatnie twarz.

- Jednym słowem nieźle się wkopałam. Eh, gdybym została na Południu… Wiodłabym spokojne życie wśród przyjaciół, dbając o konie… Gdybym tam została…

- Nie poznałbym cię. Nigdy.

- Ach, Kasjanie. – Przytuliła się. Znów poczuła się bezpiecznie. – Może być tak, że będę musiała cię zostawić. Być może nasze drogi kiedyś się rozejdą.

- Będę z tobą do końca.

- Wiem, że bardzo cię zranię. – Znowu przeszyła go tym spojrzeniem pełnym niewypowiedzianych słów. – Wybaczysz mi to kiedyś?

- Ale E’elin, nie wiesz co będzie…

- Wybaczysz mi?

- Tak. Wybaczę ci. – Pocałowała go ostrożnie. Spojrzeli na siebie czule. Nad sobą mieli czarne jak heban niebo pełne gwiazd. Wokół las, zielony i cichy, pełen majestatu. Pod sobą zaś miękką trawę nakrytą ciepłym kocem. Byli całkiem sami. Wśród ciszy i wśród radosnych płomieni ogniska. Tylko one zdawały się być radosne. Choć odzyskali się nareszcie, wiedzieli oboje, że wkrótce nadejdzie czas rozłąki. Nie mówili do siebie nic, tylko patrzyli sobie w oczy. Głęboko i nieprzerwanie. Zdawało się iż rozumieją swoje myśli. Otuliła ich namiętność tak silna, że zdawało się iż Ziemia zadrżała. Drżeli oboje, w natłoku doznań tak świeżych i nowych, tak delikatnych... Świat wirował. Powietrze stało się ciężkie i gorące. Pozbyli się ubrań. Nie w głowach im by się zatrzymać, by odpocząć. Nie chcieli przestać. Namiętność, pożądanie. Ciche i głośniejsze oddechy zmieniające się w czułe westchnienia.

- Boisz się? - szepnął jej cichutko do ucha.

- Nie, kochany mój, nie boję się. Io non ho paura... - Ciało przy ciele, coraz bliżej, coraz śmielej... Nie chcieli przestać. Wciąż było im siebie mało. Oh, jak ciężko jest oderwać usta od ust. Jak ciężko... Już tak blisko siebie… Zalała ich fala silna i wzburzona niczym sztormowe morze. Tęsknota? Tak. Już im siebie zabrakło. A czas stanął w miejscu. Wieczność. Splecionymi dłońmi dotknęli Nieba!

Znów ucichło. Noc zamilkła jeszcze bardziej. Zamknęła dwoje kochanków w swojej czarnej szkatule i nuciła im swą cichutką pieśń. Mokre ciała otuliły się wzajemnie. Pogłaskał jej włosy, splątane w nieładzie, wciąż piękne. Pocałował ją w czoło. Nie wypowiedzieli ani jednego słowa. Słowa nie były potrzebne.  Zasnęli razem, bardzo powoli...

 

To był ich ostatni świt.

- Dziękuję. Zawsze pysznie gotujesz. A praktycznie z niczego. Eh, nie wiem jak ty to robisz.

- Szkoła mojego ojca. Jest wiele ziół w lesie, które potrafią zmienić zwykłą potrawę w pyszność. Trzeba tylko umieć szukać.

- Żałuję, że spędziliśmy razem tak mało czasu…

- Nie żałuj. Jedz, bo wystygnie.

- Pyszna ryba, naprawdę pyszna. – Jedli dalej w milczeniu. Fabeus i kasztanowy koń Kasjana skubały spokojnie trawę. Świeciło słońce. Gdy skończyli jeść i uprzątnęli swój prowizoryczny obóz usiedli pod drzewem. Znaleźli idealne miejsce na spoczynek, bo płynął tamtędy maleńki strumień. Woda  była przejrzysta jak zwierciadło.

- Woda jest życiem, a życie płynie jak strumień kamienistym korytem rzeki… Raz szybciej, raz wolniej. Będąc u źródła nie widać końca, nie widać ostatecznego celu. Widać tylko przestrzeń do zakola. A co jest dalej? Nie wiadomo. A może tam być wszystko.

- Chcesz odejść.

- Mam jedno marzenie Kasjanie.

- Jakie?

- Chciałabym, żebyś nigdy o mnie nie zapomniał. Żebyś zawsze miał w swoim sercu chociaż odrobinkę miejsca dla mnie. Bo ja pewnego dnia wrócę. I chciałabym wtedy mieć gdzie się podziać…

- E’elin… - Objął mocno. Płakali oboje jak dzieci. Płakali długo i nie przestawali się obejmować, tulić.

- Na zawsze pozostaniesz w moim sercu. Bo jesteś moją gwiazdą E’elin. I odkąd cię odnalazłem, jesteś moim drogowskazem. Zawsze nim będziesz. Może jednak pojadę z tobą?

- Nie, Kasjanie. Muszę tam wrócić i rozwiązać ten problem. Nie chcę i nie mam zamiaru być królową, cesarzową, dziedziczką, nie chcę władzy. Chcę spokoju. Chcę prawdy. Weź to kochany. – Zdjęła z włosów swoją wstążkę. – Weź to jako coś ode mnie.

- Dziękuję… - Wyzwoliła się z ciepłego, miłego objęcia. W sercu czuła coś na kształt wbicia z wielką prędkością garści igieł. Wskoczyła na konia.

- E’elin, spotkamy się jeszcze?

- Mam taką nadzieję Kasjanie. Mam taką nadzieję… - Odjechała szybkim kłusem nie oglądając się za siebie. Wkrótce zniknęła. Kasjan ukląkł i ukrył głowę w ramionach, a w dłoni ściskał mocno czerwoną wstążeczkę.

E'elin
E'elin
Opowiadanie · 21 czerwca 2009
anonim
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Myślę, że otrzymałaś dużo radości, pisząc to opowiadanie - a chyba właśnie to jest najważniejsze. Wszystko czyta się lekko. Jak dla mnie jest trochę za bardzo cukierkowo, ale nie przejmuj się tym - sama musisz znaleźć własny sposób na opowiedzenie historii, która powstałą w twojej głowie. Jeśli twórczość ma odzwierciedlać twoją osobowość, postaraj się na razie pisać jedynie dla przyjaciół - znajdź kogoś, kto będzie skłonny do subiektywizmu w swoich ocenach. W internecie nie ma zbyt dużo miejsca dla ludzi, którzy dopiero zaczynają pisać. Twórz i kwitnij ;)

    · Zgłoś · 15 lat
  • E'elin
    Dziękuję za dobrą radę, którą wykorzystam. :) Pozdrawiam.

    · Zgłoś · 15 lat
  • .
    faktyczniec słodkie to jak
    wyciućkany landrynek
    ale mnie to nie przeszkadza
    w powodzi teksów ....
    (już nie napiszę jakich, żeby znowu nie dołować autorów)
    coś innego
    i dobrze! ;)

    · Zgłoś · 15 lat
  • E'elin
    hah.. ;))
    rozumiem o co chodzi.
    sama czytając to widzę, że przesadziłam z cukrem ;]

    · Zgłoś · 15 lat