Jest południe. Siedzę na ławce w parku i przypatruję się pani z jamnikiem. O tej porze dnia wielu ludzi zabiera tu swe czworonogi by mogły wybiegać się do woli. Gdybym był psem to cieszyłbym się, gdyby mój pan zabierał mnie do parku. Tyle kuszących alejek, które aż się proszą żeby po nich przebiec. Gnać przed siebie po dróżkach usłanych wolnością. Bez smyczy wytyczającą zasięg ogona. Gdy raz na jakiś czas bez skrępowania można pobiec gdzie się tylko chce to wtedy dopiero odczuwa się swobodę w pełnym tego słowa znaczeniu. Tak właśnie pomyślałbym gdybym był psem. Ludzie, choć są w wolni, nie wiedzą co to swoboda. O, już sobie poszła pani z jamnikiem. Chyba pójdę do centrum.
Są wolne ławki na rynku. Przysiądę na chwilę. Na rynku jest dużo ludzi, przewijają się tędy ciągle się śpiesząc. Żaden z nich nie znajdzie chwili czasu by usiąść obok mnie. Szkoda. Lubię tu siedzieć i przyglądać im się. Wszyscy zupełnie inni a jednak tacy sami, tak samo zabiegani i goniący za sukcesem a może nawet sławą. Trochę mi ich żal. Gdy tak tu siedzę to czuję się jakbym nie należał do tej samej rasy co oni. Naprawdę tak się czuję. Oni to zaprogramowane roboty, ja wolna istota. Może za mało mam spraw na głowie a może po prostu nie chcę ich mieć. O, coś zaczyna się dziać. Jakiś młody dżentelmen zatrzymał się przede mną. Spotkał jakąś dziewczynę. Wytężam słuch i słyszę:
- Jola! Cóż za spotkanie. – młody dżentelmen udaje zdziwienie na twarzy.
- Jarek! Cześć. Miło Cię widzieć. – dziewczyna chyba nie udaje zdziwienia.
- Jak się cieszę, że Cię widzę – niezły z niego aktor. Dziewczyna tego nie zauważa, ale taki bezstronny obserwator jak ja nie ma problemów z rozszyfrowaniem gry młodego dżentelmena.
- Tyle czasu, mój Boże. Co u Ciebie? – dziewczyna cieszy się ze spotkania jak dziecko. Mogę tylko przypuszczać, że kiedyś i (prawdopodobnie nadal) obdarza go „ciepłym uczuciem”.
- Wiesz, chętnie porozmawiałbym z tobą przez chwilę ale strasznie się spieszę – nie udawał. Z jego ust wypłynęła sama prawda. Smutna prawda a może zbawienna prawda.
- Szkoda – na twarzy młodej damy malował się smutek.
- Muszę iść do firmy. Mam pilne spotkanie. - teraz również nie kłamał.
- Może jednak... – nie zdążyła dokończyć, bo młody dżentelmen przerwał jej.
- No to lecę. Miło było Cię spotkać. Cześć. – tak naprawdę wcale nie było mu miło ze spotkania, bo zmarnował trzy minuty cennego czasu, który mógłby wykorzystać na tworzenie swojej kariery a może nawet sławy. Poszedł sobie.
Dziewczyna posmutniała. Jej chyba naprawdę zależało na tym młodzieńcu. Ale on ją „olał”. Dlaczego? Pewnie dlatego, że był robotem tak jak 90% ludzkości. Startuje w wyścigu po sukces. Czy wygra? Nikt nie wygrywa! Zapamiętajcie to sobie. To bieg po porażkę a nie po sukces. Zmarnowane życie i nic więcej. Ale to nie moja sprawa choć dziś przejąłem się tym jak nigdy. Żal mi jej. Ona chyba nie jest robotem, przynajmniej tak mi się wydaje. Ona również poszła sobie i zostałem sam. No może nie tak do końca sam, bo przed moimi oczami przebiega setka młodych ludzi, którzy są właściwie robotami.
Przyszła mi ochota by zapalić. Nałóg tytoniowy daje znać o sobie. A to niespodzianka, paczka jest pusta.
- Poproszę paczkę „Sobieskich”. – pani z kiosku chyba mnie nie słyszy, jest czymś zajęta. Układa jakieś czasopisma.
- Słucham, co podać? – nareszcie mnie zauważyła.
- Poroszę dwadzieścia trucicieli, dwadzieścia tych małych ruloników, które sprawiają że ludzie stają się szczęśliwi i nieświadomie coraz bliźsi śmierci. Oni o tym nie wiedzą, ja z resztą też nie. – postanowiłem z niej zażartować.
- Czy pan jest normalny? – chyba nie załapała dowcipu.
Wracam na rynek i widzę, że ławka na której przedtem siedziałem nadal jest wolna. Z ulgą przypalam papierosa.
- Tu nie wolno spożywać alkoholu – dwaj pracownicy straży miejskiej zainteresowali się moją osobą.
- Przepraszam, nie wiedziałem – zręcznym ruchem wrzucam puszkę do kosza. Jak oni ją dostrzegli? Nie mam pojęcia. Trzymałem ją za plecakiem, tak żeby nikt nie widział. Mają chłopcy wprawę.
- Palić też tu nie można – patrzą na mnie groźnym wzrokiem. Gaszę papierosa.
- Czy siedzieć też tu nie można? – pytam cynicznie. Jeden z nich wyciąga bloczek z mandatami.
Kilkanaście metrów od nas jacyś pijacy zaczynają się na siebie wydzierać. Nigdy nie lubiłem słuchać takich kłótni. Wzbudzają we mnie dziwny strach. Ale teraz nie myślę o strachu, jestem wdzięczny tym pijakom, bo dwaj moi dręczyciele opuszczają mnie i udają się w stronę awanturników. Spokojnie zakładam plecak i odchodzę.
Dlaczego ludzie tak mało czasu poświęcają przyjemnościom? Gdy byłem dziś w parku i patrzałem na tego jamnika to dziwna myśl przeszła mi przez głowę. Ci wszyscy zabiegani ludzie są jak ten piesek. To żądza sukcesu a może nawet sławy jest ich smyczą. Są zniewoleni i cieszą się z tego. Ich panem jest władza, która wytycza im zasięg ogona. To ona trzyma ich smycz. Czasami zabiera ich do parku i ściąga obrożę, by mogli chwilkę pobiegać alejkami. Ale, gdy tylko za daleko pobiegną lub gdy za długo cieszą się wolnością, to woła „Brus, do nogi!” a wtedy posłusznie przybiegają merdając ogonem. I znów gonią za sukcesem a może nawet sławą.
Już miałem iść do domu, gdy usłyszałem za plecami:
- Marcin! Cześć.
- Beata. Witaj. – to moja znajoma. Nareszcie spotkałem kogoś, z kim można porozmawiać.
Uśmiecha się do mnie. Uwielbiam ten uśmiech.
- Chętnie pogawędziłabym z Tobą ale strasznie się śpieszę, bo... – przerwała.
- ...Bo jesteś robotem. Jesteś małą laleczką, którą nakręca się by mogła chodzić i tańczyć. Śpieszysz się, a nawet nie wiesz dokąd. Rozejrzyj się wkoło, spójrz słońce zachodzi, ptaki śpiewają. Przystań na chwilę i wsłuchaj się w szum drzew, zobacz jak pięknie wokoło. Przejrzyj na oczy i zrób wreszcie coś, na co masz ochotę. Nie bądź jak ci wszyscy, proszę Cię, chociaż Ty nie bądź ROBOTEM! – może byłem zbyt pijany ale musiałem to powiedzieć. Już nie mogłem wytrzymać.