Siedział skulony na parkowej ławce, okrywał go koc. Nie chciało mu się spać. Wczesnojesienne poranki były zimne, co odczuwał dotkliwie od ponad tygodnia. Spakował koc do torby i wstał.
O tej porze na żebranie było jeszcze za wcześnie. Udał się w kierunku przepływającej przez park rzeczki. Wyciągnął kawałek mydła i począł myć twarz. Chłód wody nie przeszkadzał mu, a działał wręcz orzeźwiająco. Popatrzył na wschodzące słońce. Jarzyło się matowo ciepłym, pomarańczowym światłem.
Udał się w kierunku miasta. Ulice były jeszcze puste. Usiadł na pierwszej napotkanej ławce. Wyciągnął dwie ostatnie kanapki. Jadł. Zza zakrętu dochodził odgłos damskich butów uderzających o bruk. Rytm kroków był jednak niemiarowy.
Zerknął ciekawie. Szła powracająca pewnie z którejś dyskotek dziewczyna. Zataczała się. Zerknął gdy była blisko. Mogła mieć jakieś 23 lata, wysoka, zgrabna, z kasztanowymi włosami i dużymi ciemnymi oczami, które teraz (pewnie skutkiem zamroczenia alkoholem) były mętne i smutne. Dziewczyna przystanęła koło niego.
- Piwka? – zapytała podsuwając mu pod nos butelkę.
- Dziękuję. – uśmiechnął się żebrak. – Do południa nie piję. A nie strach tak panience samej nad ranem wracać?
- Można? –spytała bełkotliwie dziewczyna wskazując ławkę.
- Proszę bardzo. – radośnie odpowiedział żebrak. – Nie boi się pani starego kloszarda?
- Groźnie pan nie wygląda, a poza tym wszystko mi jedno. Nie boję się sama wracać, a i wracać nie ma do kogo.
- Ej, czyżby taka ładna panienka nie miała swojego chłopca?
- A miała, miała, ale nie ma. Koniec, kropka.
- Nie moja to sprawa, ale piwko chyba tego nie rozwiąże…
- Tak, to nie pańska sprawa, ale piwko daje zapomnienie. – powiedziała z pijaną stanowczością w głosie. - A i tak wszystko mi jedno.
- To się tylko tak mówi. Skoro pani już o tym wspomniała, to chyba nie obrazi się pani, gdy spytam o co poszło?
- Nie, absolutnie nie. – bełkotała – Poszło, proszę pana o słowo. Słowo matki, że nie jestem dla niego. Słowo innych ludzi, potem inne jej słowa. I moje do niego, podobne do słów matki. Teraz jestem wolna. Cha, cha, cha! – zaśmiała się pusto.
- Dziecko, - miękko przeciągnął żebrak – wierz mi. Żyję na tym świecie dwa razy dłużej od ciebie i wiem, że nie ma słowa, którego nie zastąpisz innym słowem. Słowo, to tylko słowo, a czasami aż słowo. Zapamiętaj to.
- Święta racja, tatku – słowo to aż słowo.
- Ale tylko słowo. Czasami gdy ono nie działa trzeba zapukać.
- Ale ja tak nie mogłam żyć… Jej ciągłe uwagi. W końcu powiedziałam, że jest ktoś, chociaż nikogo nie było. Ale gdzie zapukać? – zawiesiła głos.
- Już ty, dziecko będziesz wiedziała gdzie. Zaufaj mi.
- Nie ufam nikomu. – zaśmiała się – No dobra, tatku na mnie już pora. Przykro mi, że oprócz piwa nic dla ciebie nie mam. Ty, tatku zresztą i piwa nie chcesz. Dziwny z ciebie kloszard. Do widzenia. Fajnie się rozmawiało.
- Do widzenia. I pamiętaj – zapukaj.
- Zapukaj, zapukaj… - zabełkotała dziewczyna i poszła dalej pijanym krokiem.
Żebrak wstał. Poszedł do wystawowego okna. Przyjrzał się swojemu odbiciu. Gdyby nie tłuste włosy i ogorzała od wiatru twarz wyglądałby 10 lat młodziej. Zniszczone i brudne ubranie dopełniały wizerunek kloszarda.
Poszedł dalej, zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie będzie chodził bez celu parę godzin. O tej porze nic nie działo się w tym małym miasteczku. Miał nadzieję, że gdy potem siądzie przy którymś ze sklepów, nie zostanie przegoniony przez strażników miejskich.
Dzień jednak nie zapowiadał się dobrze. Po godzinie siedzenia poszedł do baru szybkiej obsługi i poprosił o bułkę. Od razu go przegoniono. Gdy dwie godziny później siedział pod sklepem odzieżowym, policjanci municypalni kazali mu się stamtąd wynosić, strasząc przy tym, że wywiozą go z miasta jak Rumunów. Nie zdążył zebrać ani grosza.
Chodząc bez celu stwierdził, że uda się w stronę ulicy z domkami. Nie lubi żebrać stojąc u drzwi, wszak tam często spotykał się z odmową, ale w obecnej sytuacji uznał, że nie pozostało mu nic innego. Parę godzin wcześniej zjadł ostatnie kanapki i głód już nicował mu trzewia. Była sobota, dziesiąta rano, więc istniał szansa wydębienia czegokolwiek od mieszkańców domków zanim ci udadzą się na zakupy do sieci pobliskich marketów.
Dochodząc do ulicy z domkami, których właściciele szczycili się jakby były one wykonane ze szkła ujrzał dziewczynę z ławki. Ona go jednak nie dostrzegła.
Podszedł do pierwszego na ulicy domku i zapukał.
* *
*
OPTYMISTA
Obudził się o 9.30. Nie czuł niedyspozycji mimo wczorajszej libacji. Nie chciał budzić żony. Cicho się ubrał i poszedł do łazienki. Umył się, ogolił i wstawił wodę na kawę. Myślał o wczorajszej imprezie. Zaiste, było co świętować – firma której prezesował podpisała bardzo intratny kontrakt. Fetowanie objęło przyznanie premii dla aktywnych pracowników i zakończyło się huczną libacją dla prawie wszystkich. Cieszył się na samo wspomnienie kontraktu - miało to dać firmie, a wiec i jemu krociowe zyski.
„W ogóle” – myślał – „to ja jestem dziecko szczęścia. Studia, praca od razu. Firma, obroty. Jest coraz lepiej.”
Gdy wchodził do kuchni zobaczył krzątającą się żonę.
- Już wstałaś? Ja nie chciałem cię budzić. – zagadnął.
- Nie mogłam spać całą noc. Myślisz, że zasnę jak tak po pijaku chrapiesz? Ach ty, optymisto…
- Przecież razem byliśmy na tej imprezie, trudno żebym nie pił. – warknął opryskliwie.
- Ja nie piłam. – odpowiedziała z naciskiem.
- Może i nie. – na poły chrząknął z ironią w głosie – Ale z Romkiem, to… - urwał.
- To były wygłupy i proszę nie wracajmy do tego! – odparowała prawie wykrzykując ostatnie słowa.
Nie odpowiedział nic. Przypomniał sobie jak to podczas imprezy jego żona jakoś tak dziwnie swobodnie rozmawiała z jego kolegą z pracy. Wyglądało to na flirt. Odważony wypity alkoholem zrobił jej wtedy scenę zazdrości, jednak w obawie przed skandalem obrócił wszystko w żart.
Spojrzał w stronę okna. Dostrzegł przechadzającą się na zewnątrz rudą dziewczynę. Przyznał w duchu, że jest piękna, chyba nawet atrakcyjniejsza od jego żony.
„W takiej to by się można chyba zakochać. A czy ja kocham Jadzię? Jej stary miał wtedy firmę… Ale przecież nam się układa. Dom, samochód- niejeden by chciał… Będzie dobrze” – myślał.
Usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył.
- Dzień dobry panu. – mówił człowiek za drzwiami – Przepraszam bardzo, czy nie znalazłby się kawałek chleba dla starego kloszarda.
- Drogi panie. Przykro mi, ale chleba nie, gdyż jeszcze nie zrobiliśmy zakupów. Pieniędzy też, niestety podarować panu nie mogę. Ale nie martw się pan! Jutro będzie lepszy dzień.
Drzwi zamknęły się głucho.
* *
*
PESYMISTA
- Wstawaj! – krzyknął podsuwając dziewczynie pod ucho budzik.
- Co..? Już? – odpowiedział m u miękki żeński głos.
- Tak, dziewiąta.
- Nie musisz mnie tak szarpać! – odpowiedziała dziewczyna z wyrzutem w głosie.
- Przepraszam. – stropił się chłopak – Nie chcę, żebyś się spóźniła. Zaczynacie, zdaje się o jedenastej, a to jeszcze kawałek drogi.
- Dobrze, dobrze. Chcesz herbaty?
- Chętnie. – odpowiedział, odpalając papierosa.
- Nie pal z rana.
- Dobrze, mamo. – zaśmiał się, zaciągając głęboko.
Patrzył nerwowo na zegarek.
„Cholera… ma jeszcze godzinę. Zdąży, na pewno zdąży…” – myślał.
Po trzydziestu minutach dziewczyna była gotowa do wyjścia. Żegnali się w drzwiach.
- Pa, kochanie. Nie męcz się długo w tym sklepie. – mówił całując dziewczynę na pożegnanie.
- Do siedemnastej. Będziesz tęsknił?
- Oczywiście, przecież wiesz jak cie kocham. – wyrecytował kordialnie.
Gdy upewnił się , że dziewczyna jest już daleko, wyciągnął telefon komórkowy. Wybrał numer.
- Monika? Cześć, tu Edek. Słuchaj, to tak jak się umawialiśmy – za dwie godzinki u mnie. Wino? Tak… Jasne, że kupiłem, czerwone, jak lubisz. To, pa! Czekam.
Położył telefon na stole. Skrzywił się.
„Wszystko tu nie tak” – myślał – „Całe życie pod górę. Jest niby ta praca, pieniądze, ale wszystko takie nijakie. Pracujesz, zarobisz, wydasz, oszczędzisz. Jest dom, studia, robota – wielkie rzeczy.”
Jedząc tosta ujrzał przez okno spacerującą dziewczynę. Jego uwagę przykuły jej niesamowite oczy.
„Dziewczyny…” – pomyślał – „Dziś ta, jutro tamta, pojutrze inna. Miłość… Przecież musi istnieć… bo nie wszystkie są jak te Zośki i Moniki”
Usłyszał pukanie do drzwi. Ukradkiem przez okno dojrzał ubranego niechlujnie mężczyznę w średnim wieku.
„Nie otwieram.” – pomyślał – „Pewnie ktoś mu pomoże.”
* *
*
REALISTA
Otworzył szafkę. Wyciągnął butelkę wódki.
„Ciepła” – pomyślał – „Trudno.”
Usłyszał, że ktoś puka do drzwi.
- Dzień dobry. – usłyszał sekundę po naciśnięciu klamki – Mam do pana prośbę. Czy nie znalazło by się dla mnie trochę chleba?
Coś go tchnęło chyba nawet zanim przyjrzał się przybyszowi.
- Proszę. – powiedział, zataczając ręką półkole – Niech pan wejdzie. Coś zaradzimy.
- Och, pan bardzo miły, ja nie chcę sprawiać kłopotu. Proszę tylko o chleb , nie chcę przeszkadzać.
- Właśnie pan przeszkadza. – uśmiechnął się chłopak – Robi pan przeciąg. Niechże pan wejdzie.
- Dziękuję pięknie. – rzekł żebrak – Zimno dziś takie… Nawet nie marzyłem, że ktoś zaprosi mnie do domu.
- Nie ma sprawy. Nie przestrasz się pan tylko bałaganu. Kawy, herbaty, czy coś do picia. – spytał, wskazując stojącą na stole wódkę.
- Poproszę herbaty. A wie pan, - zaśmiał się żebrak – że dziś jest pan pierwszą osoba, która proponuje mi jedzenie, a drugą która chce mnie raczyć alkoholem. Zabawne – mogłem się dziś upić, a nie najeść cha, cha! Rano pewna piękna dziewczyna chciała poczęstować mnie piwem.
- I pan odmówił? – zdziwił się gospodarz – Kobiecie? Jak to?
- Cóż… Myślę, że tak było lepiej. Zresztą ona i tak to piwo wylała.
- To jak się pan ze mną nie napije, to ja też nie będę się sam poniewierał. Pewnie pana dziwi, że piję sam..? Jest powód.
- Nie moja to sprawa, ale przypuszczam, że w grę wchodzi kobieta. –zagadnął niepewnie żebrak.
- A cóż innego… Nieważne. Tu ma pan szynkę, ser, masło, kiełbasę, a herbata też już gotowa.
- Dziękuję, łaskawco! – uśmiechnął się szczerze – Taka uczta!
- Nie ma sprawy. Póki co jedzenia mi nie brak. Jeśli pan zechce, to może się pan potem wykąpać. I… jeśli się pan nie obrazi, to mógłbym dać panu parę moich starych rzeczy.
- Nie chcę nadużywać gościnności. – powiedział ze skrępowaniem tamten.
- Bądźmy realistami. – rzucił gospodarz – Parę kromek chleba i stare łachy. Mnie nie ubędzie.
- W takim razie skorzystam. – uśmiechnął się starzec – To pan jest realistą?
- Jak najbardziej! – przytwierdził gospodarz – Ręczniki są tam. – wskazał ręką.
Po półgodzinie żebrak wszedł do pokoju.
- Nie wiem jak mogę się panu odwdzięczyć, młody człowieku. Wie pan, że pukałem do drzwi pańskich sąsiadów i pierwszy zbył mnie tym, że nie był jeszcze na zakupach, a drugi wcale nie otworzył drzwi. Widziałem przez okno, że jest w pokoju. A ja prosić chciałem tylko o chleb.
- Bo, widzi pan, - uśmiechnął się chłopak – to są tak zwani porządni ludzie. A ja jestem realistą i wiem, że dużo rzeczy się zdarza i tych porządnych i niekoniecznie.
- Przypuszczam, że z niejednego pieca pan chleb jadł.
- Oj tak, panie. Co prawda nie musiałem jak pan… mhm… żyć, ale wiem co to głód. Wiem naprawdę. Teraz jakoś to idzie… jakoś.
- Przepraszam, ale chciałbym coś powiedzieć, ale nie wiem, czy się pan nie obrazi…
- Obrażałem się jak miałem 3 lata. Wal pan!
- Mnie się widzi, że z tym pańskim realizmem to chyba nie do końca prawda. Chodzi mi o to. – wskazał na regały z książkami – Dużo tu poezji.
- Tak, ale to przeszłość, to było kiedyś. Teraz jest realizm. Proza. Rozumie pan? To, co daje kopa w dupę, to co się czuje na kacu. Nieprzespana noc. Robota po 18 godzin. I pieniądze, panie pieniądze.
- Przepraszam, ale mnie chodziło również i o to. – wskazał na leżący na stole zapisany arkusz – To pańskie?
- Tak. Dziś napisałem. Pierwszy od pół roku. To popelina, zresztą może pan przeczytać. Pan też to kiedyś robił?
- Tak, chłopcze. A niektórych twoich przyjaciół z tych półek – wskazał na regały – znałem osobiście. Zresztą ja nadal piszę. No pokaż ten wiersz.
- Widzę, że nie da się przed panem udawać. Więc wie pan dlaczego to wszystko… wódka.
- Tak, wiem. A wiersz bardzo dobry. Powinieneś go jej pokazać.
- Ale ona… Ja nawet nie wiem gdzie ona jest. Ja nie wiem co myśleć… Ona mówiła…
- Co mówiła, chłopcze? To, co mówiła i co mówili inni, to słowa. Rozumiesz? Słowa. Tak jak ze słów są zbudowane są twoje wiersze. Zrozum to, wtedy wszystko będzie jasne.
- Ja zrozumiałem, ale to nie tak…
- Nie, chłopcze. Ty słyszałeś, a nie rozumiałeś. Ale nie martw się. Wszystko jest do naprawienia. Słowami.
Żebrak wstał.
- Na mnie już pora. Dziękuję za gościnę.
- Niech pan przyjdzie jutro po swoje rzeczy, wyprałem je. Chyba mi pan pomógł… Niech pan przyjdzie. Napijemy się…herbaty.
- Przyjdę na pewno.
Chłopak spojrzał przez okno. Sylwetka dziwnego żebraka powoli malała. Otworzył drzwi.
- Dziękuję panu! – krzyknął.
Zauważył jak człowiek odwraca się i mach ręką.
„Muszę ją znaleźć, muszę!” – myślał – „Miał rację – to tylko słowa i aż słowa.”
Usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył.
Na zewnątrz stała dziewczyna o rudych włosach. Jej wielkie oczy skrzyły się teraz złocistym blaskiem.