Fragment opowiadania o Alice Cullen.

Sylwia Skowyrska

Epilog.

Ciepłe promienie słoneczne nieśmiało przenikały przez gąszcz wysokich drzew, które niesfornie okalały strzępy porannej mgły. Ptaki wygrywały wiosenny koncert, prześcigając się w co oryginalniejszych melodiach. Zapach, który unosił się w powietrzu przypominał słodkawą woń malin przeplataną delikatną nutą jaśminu. Błogi spokój i ciszę zakłócały jedynie  lekkie, radosne kroki. Dziewczyna przypominająca zwinnego chochlika tanecznym krokiem przechadzała się pomiędzy konarami, co pewien czas przystając , napawała się leśnym zapachem. Wędrówka pochłonęła ją bez reszty. Usiadła na wilgotnym mchu , krzyżując nogi. Rozmyślała intensywnie o sensie istnienia, ludzkiej egzystencji oraz zastanawiała się nad swoim życiem. Czasem wydawało się jej, że wszystko jest już zaplanowane przez jakiegoś osobnika czuwającego nad światem, a momentami była pewna, że wszystko jest kwestią przypadku. Było to niesamowite, ale i niezmiernie zajmujące. Ona również skrywała wiele tajemnic. Jednak nie dotyczyły one nikogo innego poza nią. Poza nią i jej ofiarą.

 

                                                                    ROZDZIAŁ I

                                    -  Ważne jest dobro większości.-

Alice z rozpaczą targała swe krótkie, czarne kosmyki.  W nocy znów nawiedziła ją wizja. Wciąż przed oczami miała kobietę błagającą o litość dla swojego dziecka. Starając się zając czymś myśli, zaczęła pakować plecak. To ,,nie myślenie" zaczęło wychodzić jej całkiem nieźle. Nawet jej się spodobało. Niestety, kiedy tylko wyszła z domu ujrzała JĄ. Kobieta, a raczej dziewczyna pospiesznie pchała wózek z uroczym maleństwem. Mętnymi oczyma wodziła po ulicy, nawet nie starając się udawać spokojnej, odpowiedzialnej matki. Można było raczej wywnioskować , że jest, pod wpływem".  Tylko nie wiadomo było czego. Alice wiedziała.  Poczuła jak strużka lodowatego potu spływa jej po plecach, a i tak nastroszone włosy, stają dęba. Nie mogła już nic zrobić, ale wiedziała kto może temu zapobiec. Wzrokiem zaczęła gorączkowo przeczesywać okolice. Musiał być jakiś patrol uliczny, albo chociaż dzielnicowy. I nagle zauważyła wóz strażacki.

-Dzięki Bogu! - wrzasnęła, po czym wbiegła na sam środek ulicy, rozpaczliwie machając rękoma.

Samochód gwałtownie wyhamował i jakiś otyły funkcjonariusz wygramolił się pospiesznie z szoferki.

-Młoda damo! Czy masz na stanie jakiś pożar? - wychrypiał , patrząc na nią podejrzliwie.

-Tak właściwie to nie! Ale za chwilę może zdarzyć się coś strasznego- wyszeptała dziewczyna.

- Czy myślisz, że będę tutaj cierpliwe czekał, bo może, ale nie musi się coś zdarzyć!?- spytał z niedowierzaniem mężczyzna.

-Tak, właśnie tak myślę- warknęła bezczelnie , patrząc na niego z roziskrzonymi oczyma.

-Tak, więc jesteś w błędzie i nie myśl, że...- nie zdążył dokończyć , gdyż w tym samym momencie zdesperowana dziewczyna podbiegła do wózka i wyjęła z niego dziecko. Tuląc go do swojej piersi pokazała palcem na jego zszokowaną matkę.

-Ona chce je zabić! - Wywrzaskiwała pod jej adresem  przeróżne obelgi. Kobieta prychnęła pogardliwie i podeszła do niej z zamiarem zabrania jej swego potomka. Alice podeszła zgrabnym krokiem do dziecinnego wózka i wyjęła z niego... nóż. Strażak oszołomiony niecodziennością zdarzenia wyjął telefon po czym rzekł do Czarnowłosej:

-Masz poważne kłopoty.

                                                               ***

- Mamo! Błagam! Nie możesz mi tego zrobić- wyjąkała zrozpaczona dziewczyna.

Blondwłosa kobieta o przenikliwych niebieskich oczach przerwała pakowanie toreb.

- Czy ty nic nie rozumiesz? - zapytała swą córkę  chłodnym, niecierpliwym  tonem.- To wszystko dla twojego dobra. Twoje wizje, prorocze sny. To nie jest normalne.

- A jeśli powiem , że tylko udawałam !? Że to była nieudolna próba zwrócenia na siebie uwagi!? - zawołała z nutką histerii w głosie.

-Jeśli nie chcesz zrobić tego dla swojego dobra, zrób to dla dobra innych.

- Dla dobra większości , mam dać się zamknąć w szpitalu psychiatrycznym, tak? - spytała starając się, aby jej głos zabrzmiał zdecydowanie.

- Właśnie tak. Z tą różnicą, że za ten szpital zapłaciliśmy z ojcem grube pieniądze. Powinnaś nam okazać choć krztę wdzięczności.

- Jestem wam wdzięczna, że wydaliście mnie na świat, lecz za nic więcej. Nie  będę wam dziękować za coś, za co was nienawidzę!- wycedziła przez zaciśnięte zęby.

                                                                  ***

Rozpoczynam pisać ten dziennik z dniem mojego przybycia do szpitala. Szpitala za który moi rodzice zapłacili mnóstwo forsy. Nie jestem im za to wdzięczna. Nigdy nie będę.

 

18 maj.

Wciąż faszerują mnie jakimiś prochami, po których mam omamy. A może to nie po lekach. Nie wiem, wszystko mi się miesza. Rzeczywistość ze snem, sen z otaczającym mnie światem. Wciąż nawiedzają mnie wizję. Widzę mrok, a pośrodku otchłani jestem ja. Samotna.

20 maj.

Mrok, otchłań, ciemność. Muszę uciec bo oszaleję.

10 czerwiec

Już dawno przestałam brak leki. Teraz ,  kiedy nikt nie widzi faszeruję nimi kwiatki. Ciekawe czy i one mają wizje?

20 czerwiec

Widzę siebie w ciemnym lesie. Nade mną nachyla się jakaś przerażająco blada postać. Potem czuję już tylko ostry, piekący ból

7 lipiec

Dzisiejszej nocy ucieknę. Jestem już spakowana. Za 5 minut wyruszam w drogę.

Sylwia Skowyrska
Sylwia Skowyrska
Opowiadanie · 25 lipca 2009
anonim