- Co byś zrobił, gdyby ktoś powiedział ci, że nastąpił koniec świata, tylko nikt tego nie zauważył?
Obudził się nagle. Właśnie te słowa tkwiły w nim od wielu lat. Od czasu kiedy mu się to przytrafiło. Dlaczego właśnie jemu? Na początku myślał, że jest pomazańcem bożym - później, że dostąpił błogosławieństwa.Lekarze twierdzili jednak inaczej. Schizofrenia paranoidalna. Afektywność dwubiegunowa i związany z nią epizod psychotyczny – diagnozy były różne – jego przeżycia ciągle żywe.
Stało się to dokładnie 5 lat temu. Było ciepłe lato, czas kiedy lipiec styka się nieśmiało z sierpniem, a pola czekają na sianokosy. Jego najlepszy przyjaciel namówił go na pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę. „Czemu nie? – pomyślał – już dawno myślałem o spowiedzi, przecież tak dawno nie dostąpiłem łaski przebaczenia,. Chcę przeżyć swoiste katharsis. Chcę wyspowiadać się na Jasnej Górze”. I wyruszył. Dzień zamieniał się w noc, upalne słońce w zimny deszcz.
Na początku był sceptycznie nastawiony do ludzi otaczających go podczas podróży. Ludzie, którzy mu towarzyszyli uważali się za pobożnych i czystych. „Jak to? – zadawał pytanie przyjacielowi – przecież, aby być czystym, trzeba się najpierw pobrudzić”. Uważał, że ci właśnie ludzie nie znają prawdziwego przesłania Pisma Świętego. On odczytywał je inaczej, pozwalał sobie na wolną interpretację. Gdy Jezus mówił – ""nadstaw drugi policzek" – on traktował to jako blef. Niektóre wersy rozumiał zbyt dosłownie, inne zaś na swój sposób. Poznał wielu uprzejmych ludzi, zabawnych, mniej zabawnych i tych smutnych. Nie rozumiał, jak można wznosić intencje o zdanie matury, naukę gry na gitarze czy cierpliwość. Zanosił intencję o zmarłych powstańców warszawskich i o to, aby mógł w końcu powiedzieć ojcu, że go kocha. Po prostu nie doceniał innych pielgrzymów. Idąc obok nich słyszał niewolnicze kroki. W wyobraźni do ich stóp przytwierdzał ciężkie kajdany łączące wszystkich za pomocą grubego łańcucha. Wszystkich oprócz niego.
I wtedy poznał ją. Oszalał na jej punkcie. Wieczory spędzali na spacerach i rozmowie. Później wieczory zamieniły się w noce. Mało spali, a za dnia cały czas szli. Ona znosiła to lepiej od niego. Podczas dnia regenerowali siły na noc, zupełnie odwrotnie od reszty. Ani razu nie przespali się z sobą. Po prostu rozmawiali. A raczej on mówił. Ona słuchała. Mówił coraz szybciej i w końcu jego mowa przypominała bełkot. Opowiadał o swojej rodzinie, recytował jej ulubione wiersze. W końcu opowiedział jej o plaży. Powiedział jej, że wyobraża sobie ją i siebie na plaży. On siedzi zupełnie sam na kocu. Wokół dużo turystów, w wodzie bawią się jego najbliżsi. Obserwuje ich szczęśliwe uśmiechy. W końcu postanawia do nich dołączyć. Podchodzi do wody, jednak nie może do niej wejść. Jest dla niego za zimna. Wszyscy wołają go i ochoczą zachęcają do przyłączenia się. Jednak on nie może, po prostu nie może. Wtedy wszyscy znikają. Na brzegu niedaleko niego stoi ona. Też nie może wejść do wody. Może to właśnie ona. Może ona mnie zrozumie, dotknie moich łez ustami i mojego świata palcami.
Gdy jej o tym opowiedział – rozpłakała się. Nie była na to gotowa. Odtrąciła go, tak jak ją odtrącił niedawno były chłopak. Mimo tego dalej spędzał z nią wszystkie chwile. Szedł obok niej. Ona go nie rozumiała. Pamiętał doskonale kazania jednego z księży o słuchaniu ciszy. Ksiądz nakazał przez 5 minut iść wszystkim pielgrzymom w zupełnej ciszy i po prostu słuchać. Słuchać tego, co pojąć i dosłyszeć najtrudniej. Bo jak odnaleźć ciszę pośród miejskiego zgiełku, pośród kłótni rodziców i w dzienniku telewizyjnym. Starał się wsłuchać w ciszę. Ochłonąć. Dlatego zwolnił. Szedł coraz wolniej. Powoli zaczynała dokuczać mu noga. W końcu minęły go wszystkie grupy pielgrzymów. Wtedy zaczął biec. Zrzucił plecak w którym miał wszystkie cenne rzeczy. Zrzucił z siebie koszulkę i buty. Biegł coraz szybciej. Doganiały go jedynie jego łzy. W końcu dobiegł do swojej grupy, która właśnie rozpoczęła odpoczynek. Przyszedł do niej cały zapłakany. Nie wiedział czemu płacze. Słyszał przez chwilę ciszę. Słyszał ją. Ona jednak nie podążyła za nim. Wszedł do kościoła i obmył się wodą święconą. Ktoś zwrócił mu uwagę. On spokojnie klęknął przed ołtarzem, gorzko zapłakał i pogrążył się w modlitwie. Podziękował wtedy księdzu za to, że widzi w końcu błogosławione dłonie, oczy i usta, zupełnie jak Faustyna Kowalska.
Wieczorem po rozbiciu namiotu poszedł z przyjacielem i znajomymi na piwo. Stała tam mała scena. Był z nim kolega, który śpiewał i grał na gitarze. Powiedział mu wtedy: „Wyobraź sobie, że szedłeś taki kawał właśnie po to, żeby zagrać i zaśpiewać na tej oto scenie, ona czekała tu na ciebie”. Ten jednak nie odważył się wejść na nią. Powoli docierało do niego, że nie jest rozumiany przez resztę. Myślał, że trochę ich wyprzedza, że rozumie więcej od nich. Nie wiedział wtedy jak bardzo się mylił.
Następnego dnia zabrała go karetka z powodu krwi cieknącej z jego nosa. Sanitariusze myśleli, że to coś poważnego. On po prostu dłubał w nosie i musiał uszkodzić sobie jakieś naczynie krwionośne. Mówił dziwne rzeczy. Był przekonany o tym, że widział samego Boga i Szatana. Myślał, że Szatan pokochał ponownie Stwórcę i że on przyczynił się do tego. Podejrzewano go o branie narkotyków. W końcu wezwano jego ojca, który zabrał go do domu. Żegnając się z nią zaśpiewał piosenkę, którą poznał na pielgrzymce: „ Tak, tak ja potrzebuję ciebie. Tak, tak będziemy tańczyć w niebie…”
Zwolnij tempo, bo mogą Cię nie zauważyć...