fragment opowiadania
Najlepsze historie często pozostają nieznane. Naoglądaliśmy się filmów, wypełniliśmy
głowy dziesiątkami artykułów z National Geographic i teraz myślimy, że nie ma pod
słońcem już niczego, co mogłoby nas zadziwić. Jak możemy więc odkryć coś
nowego? Od małego wmuszano w nas tak zwany racjonalistyczny pogląd na świat,
który nie jest niczym innym niż tchórzowską reakcją na zetknięcie z
niedefiniowalnym i niepoznawalnym. Człowiek stojąc twarzą w twarz z ogromnym
wszechświatem narobił w spodnie i żeby zatrzeć niemiłe wrażenie, wymyślił sobie
naukę. Nadawszy nazwy rzeczom, wysmarowawszy świat definicjami i wykresami, poczuł
się znów bezpiecznie. W końcu mógł śmiało wyprostować plecy i wysłać w
kosmicznej rakiecie (z której jest tak dumny) list do bogów: teraz nie chcę
mieć z wami już nic wspólnego, gardzę waszymi nienaukowymi metodami działania,
śmieję się z waszych boskich mocy i wymazuję z książek wasze bzdurne legendy.
Idźcie precz!
Uważając, że zrobił kawał dobrej roboty, racjonalny człowiek usiadł wreszcie w fotelu i wymyślił nowe historie. Miejsce bogów zajęły w nich abstrakcyjne, bezosobowe idee i moralne zasady, a rzeczy do tej pory nieznane i tajemnicze zostały zdeptane butami nowej istoty: dumnego, wszystkowiedzącego, przekonanego o swojej uprzywilejowanej pozycji w świecie zwierząt człowieka.
Od tego momentu imiona bogów mogły być wspominane jedynie z ironicznym uśmieszkiem. Wszechwładni sędziowie współczesnego świata, zamieszkujący instytuty, uniwersytety i naukowe fundacje, skazali ich na wieczną drwinę. Dzieci w szkole od najmłodszych lat uczą się teraz spoglądać z protekcjonalnym uśmiechem na starożytnych głupców, którzy w swoim zacofaniu i głupocie kłaniali się Słońcu, Księżycowi i Gwiazdom. Z wyższością patrzą na opowieści o podniebnych pojedynkach, niebiańskich romansach i kosmicznych wędrówkach.
Na
szczęście (jak mówią utuczeni na suchych formułkach nauczyciele) człowiek poszedł
wreszcie po rozum do głowy i wyrzucił ofiarne kielichy, spalił drewniane świątynki
i wygnał mieszkające w nich bóstwa. Tak skończyły się wieki ciemności i nastała
era światła.
O
czym ja to mówiłem? Ach, o opowieściach. Wiele najlepszych historii można
ciągle znaleźć w wiekowych księgach, które przetrwały w piwnicach starych kamienic,
bibliotek i świątyń. Jeśli nie wierzycie, wybierzcie się późnym, letnim
popołudniem na spacer po uliczkach waszego miasta. Wybierzcie moment przed samym
zachodem słońca, kiedy jego znikający blask pozłaca wygładzone upływem wieków
kocie łby oraz sprawia, że samotne, miejskie lipy i jesiony lśnią zielonożółtą
aureolą.
Ubierzcie
wygodne buty, najlepiej schodzone już trampki, włóżcie do kieszeni zgrabny
notes, z miękkimi okładkami (żeby jego krawędzie nie wbijały się wam w tyłek),
obgryziony kawałek ołówka i szukajcie znaków. Jeśli naprawdę będzie wam
zależało, to wkrótce zobaczycie wpatrującego się w was z piwnicznego okienka szczura, nietypową
kołatkę na drewnianych, wyblakłych drzwiach, tajemniczego żula w bramie, albo
piękną dziewczynę, która z okna mieszkalnego bloku spuszcza sznur utkany z
włosów. Możecie być wtedy pewni, że gdzieś w pobliżu leży ukryta księga.
Schował ją tam uciekający przed mordercą młody, pogański kapłan. Morderca
trzymał w dłoni brzytwę Ockhama, a opowieść spisana była czerwonym, korzennym
winem na liściach klonu i kasztanowca.
Kiedy
uda wam się ją znaleźć - podpowiem, że młody poganin lubił chować księgi w
wilgotnych zakątkach, gdzie liście mogły zapuścić korzenie i wykiełkować nowymi
wątkami i zwrotami akcji - pamiętajcie, że nie wolno wam jej zabrać z sobą. W
końcu nie jesteście jedynymi poszukiwaczami opowieści z których upleciona jest
materia wszechświata (tak, tak, wszechświat zbudowany jest ze słów, a nie z
atomów, jak próbują wmówić nam tyrani w garniturach i laboratoryjnych kitlach).
Wyciągnijcie wtedy z kieszeni swój notes i ołówek, i weźcie tyle, ile tylko
będziecie mogli unieść...
Tak
właśnie znalazłem tę opowieść. Gdyby z podniebnego rydwanu, ciągniętego przez
skrzydlate psy, nie wypadł pożółkły pergamin i gdyby uśmiechnięta, drapieżna
bogini nie wysłała mi uwodzicielskiego uśmiechu, być może nie zebrałbym się na
odwagę. Wtedy najprawdopodobniej nigdy nie mielibyście okazji spotkać smutnego
Tlehanoai, ani okrutnej Nabii. Ponadto nikt (oprócz najbliższej rodziny i
przyjaciół) nie dowiedziałby się jak Małgosia próbowała ocalić Michała, ani o
tym co konkwistadorzy mają wspólnego z konfederatami.
Na
szczęście Dusza Wszechświata pozwoliła mi ukraść ze swojej zakurzonej
biblioteki kilka manuskryptów. Dzięki temu i wy możecie poznać teraz ich
zawartość. Pamiętajcie jednak, że nie ma nic za darmo. Kiedy uda wam się zgubić
pomiędzy wysokimi, pełnymi książek półkami, oczekuję, że po przebudzeniu
podzielicie się swoimi zdobyczami...
Co o zaimkach i brakujących przecinkach myślę, wiesz, więc tutaj tylko wspomnę jeszcze o powtarzaniu słów (tych samych, bądź podobnie brzmiących) w jednym zdaniu lub krótkim akapicie: tu np. 'głupców', 'głupocie'. Ale to drobiazg.
Czarujesz słowami. Pięknie napisane. Widzę w tym niejako prolog do Studni. Tytuł jak najbardziej na miejscu.