Kiedy poznałam Marka? Ciepły choć deszczowy dzień. Kolega kolegi ... skąd tam? Nie wiem. Było widać, że jest strasznie zaćpany. I w dodatku sam. To nic, że z kimś, kogo nazywał "Przyjacielem". Taxówką zawieźliśmy go z Michałem do Tomasza. Pod drzwiami usłyszałam szept: "zostaw .... to szmata, nim nie warto się zajmować ... i tak już dużo zrobiliśmy ...". Nie posłuchałam. Pomogłam Tomkowi wciągnąć go do mieszkania. Idealnie wkomponował się w zieleń dywanu. To było około południa. Późnym wieczorem odzyskał władzę w nogach i odrobinę zrozumienia sytuacji w oczach. Mnie już przy tym jednak nie było. Na drugi dzień obudził mnie dzwonek do drzwi
- Cześć Ty jesteś Maja, prawda?
- Tak Marku, wejdź
Było mu bardzo głupio. Przyjechał, ponieważ tego chciał Tomasz. Przesiedzieliśmy cały dzień i w dodatku umówiliśmy się na następny. Wiele godzin przegadaliśmy. Sprzeczaliśmy się na tysiące tematów. Okazało się, że jesteśmy bardzo do siebie podobni. Marek już od ponad roku jest w Zbicku w Ośrodku Resocjalizacji. Teraz ma tygodniową przepustkę ...
i pierwszego już dnia zaćpał ile było można.
Poznanie Marka zbiegło się z moim odchodzeniem od Monaru. Zaczynałam dostrzegać na jakich zasadach działa całe to bagno. Kilka wieczornych rozmów z Maćkiem kończyło się słowami: "(...) w takim razie Maja, zamknij oczy i przejdź obok". Już nie czułam tego co kiedyś, tej czarodziejskiej wspólnoty, radości ze spotkań. Poza tym wiedziałam, że to nie jest uczciwe z mojej strony, że chodzę na prochach i mówię, że jestem czysta. To była obłuda.
Marek opowiadał mi o Zbicku. O całym burdelu jaki tam jest. Jak usłyszałam, że cała kadra wyjechała na 2 tygodnie, bo nie mogła dać sobie z wszystkim rady - myślałam, że oszaleję. Tym bardziej, że w pamięci miałam pewien artykuł - wywiad z Szefem, w którym sprawa ta była opisana w słodki i ciepły sposób. Nie wytrzymałam.
Wkurzona maxymalnie pojechałam do Punktu. Maćka akurat nie było. Wyrzuciłam wszystko z siebie Robertowi i Becie. Robert umył ręce i pojechał do domu. Beta nie potrafiła mi pomóc. Moja złość narastała. Koniecznie chciałam zobaczyć się z Maćkiem. Miałam jeszcze jedną sprawę do niego. Chciałam by odpowiedział mi na proste pytanie: dlaczego nie pomógł Markowi?
Czekałam bardzo długo. Przyjechał ok. 20-tej. Siedziałam w punkcie i oglądałam zdjęcia z Sylwestra. Zdziwił się, że jestem
- Hej Rastamanko! Czyżbyś czekała właśnie na mnie?
- Maciek ..... chcę z tobą pogadać. Tylko potrzebuję spokoju ...
- OK Maju
To był cały On. Wpadł jak burza do kuchni, zrobił dwie herbaty z cytryną. Wracając zajrzał do pokoju:
- Jesteśmy zajęci, dla telefonistów mnie nie ma. Jakby świat się walił, wołajcie Robka. Wrócił do mnie i spytał zatroskany
- Coś nie tak z twoim życiem?
- Nie, nie chodzi o mnie. Chcę żebyś zupełnie szczerze opowiedział mi o Zbicku. Ale tak jak było. Bez słodkich słów dla prasy. Znałam Maćka na tyle, że mogłam mu w tym momencie zaufać. Nie pomyliłam się. Opowieść Marka w pełni pokryła się z jego słowami. To było bardzo smutne.
- Dzięki za szczerość ....- zaczęłam drugi punkt programu - Jeszcze jedno mnie interesuje. Wytęż pamięć. Dwa lata temu przyszedł do ciebie młody chłopak, który wyszedł ze szpitala i prosił o Ośrodek. Miał za sobą kilka lat brania, szpital, jakiś czas konsultacje tutaj ....
- Wielu takich było, sama wiesz ile tu ludzi....
- Wielu było, ale on był wyjątkiem. Jemu nie pomogłeś. Nie podobał się tobie, bo był silniejszy niż ty. Dla niego czarne było czarne, nie znał szarości. Gdy tu przychodził czułeś się nieswojo, bo on mówił wszystko prosto z mostu, bo...
- Pamiętam, już możesz skończyć tę wyliczankę. Pamiętam go. Ale każdy może popełnić błąd, ja nie jestem Bogiem. Zresztą ktoś mu w końcu załatwił Ośrodek.
- Tak. Jest w Zbicku. Nikt mu tego nie załatwił. Ty byłeś jego jedynym ratunkiem. Nie pytasz jak się dostał do Ośrodka? Po prostu, położył się pod bramą i powiedział, że woli tam umrzeć niż wracać na bajzel. Siedzi tam już ponad rok, niedługo będzie całkiem czysty. Będzie żył bo bardzo tego chce, bo zależy mu na tym by być człowiekiem, bo ............ - ciągnęłam ten wywód jeszcze długo, choć wiedziałam dobrze, że są to kłamstwa. Chciałam go jednak zdołować. Marek tak na prawdę nie wiedział co ze sobą dalej zrobić, nie był pewien czy wróci do Zbicka, nie widział sensu czegokolwiek. Określał Ośrodek jako siedlisko zakłamania i biurokracji, takie gówienko z wierzchu polukrowane udające ciacho.
Mówiłam i mówiłam, jak nakręcona. Maciek nie wyglądał na zbyt spokojnego. Ale co miał powiedzieć?
Kiedy uspokoiłam już trochę wzburzenie, ubrałam się i poszłam pożegnać z ludźmi. Wychodząc zajrzałam jeszcze do Punktu. Maciek siedział na tym samym miejscu. Gdy mnie zobaczył, wstał i podszedł żeby się pożegnać.
Trzy razy buzi i słowa:
- Wiesz Maja, ty jesteś Dobra Dusza. Lubię z tobą rozmawiać, nawet wtedy, gdy przegrywam.
- ..... ja już nie będę tu przyjeżdżała. No ... może jeszcze raz. Jest jeszcze coś, co chciałabym tobie powiedzieć, a dziś zrobiło się już ciemno za oknem ....
- Mam dyżur jak zwykle w środę. Przyjedź o 20.00. Będę czekał.
- Dobrze. Pa.
Nie pojechałam w środę. Marek był jeszcze w Poznaniu. Jemu poświęcałam każdą wolną chwilę. Wolałam rozmawiać z nim o śmierci, niż zadręczać siebie pytaniami, gdzie on teraz jest. Moja Przyjaciółka leżała w szpitalu, a mnie czasu starczało tylko dla Marka. Chciałam żeby uwierzył w to, że ma gdzie i do kogo wrócić, że przerwanie leczenia jest bez sensu ..... Nie za wiele miał w sobie tej wiary gdy wsiadał w pociąg jadący w kierunku Opola. Jednak ja byłam szczęśliwa. Wydawało mi się, że jego życie nabierze kolorów i że świat wyda mu się wreszcie piękny. Obiecał pisać listy.
Mijały tygodnie, a mój listonosz nie przynosił żadnej wiadomości ze Zbicka. Zaczynałam powoli panikować, bałam się, że nasz kontakt się zerwie, że on o mnie zapomni .... jaką ja byłam w głębi siebie egoistką ....
28 kwietnia na moim biurku rozparła się dumnie błękitna koperta. Z niecierpliwością rozdzierałam zaklejone brzegi.
Nie pamiętam już ile razy czytałam te słowa. Słowa pożegnania. "..............nie odpisuj, to i tak nie miałoby sensu".
Nie zdawałam sobie sprawy ze znaczenia tych słów, a raczej nie chciałam ich zrozumieć. Nie wiedziałam co mam zrobić. Jak w amoku wyszłam z domu i pojechałam na Rataje do Tomasza.
- Co mam zrobić? Gdzie iść?
Chwyciłam za telefon:
- Maciek?
- Nie, Robert przy telefonie. Zawołać Maćka?
- Nie! Powiedz .... chciałabym wiedzieć czy coś się nie stało?
- Ale o co ci chodzi Maju?
- No ... w Ośrodku .... w Zbicku, czy .......?
- To był twój znajomy?
-....................................
- Taki chłopak, miał chyba dwadzieścia lat. Powiesił się, poczekaj - to było jakoś pod koniec zeszłego tygodnia. Podać ci jego nazwisko? Hej .. jesteś tam ?
- Dziękuję ......
- To był ktoś.....?
Trzask odkładanej słuchawki. Nie miałam siły słuchać dalej.
Powiesił się. Cóż za okropna śmierć. Dlaczego? Przecież miał wrócić, przecież mógł wrócić. Nie zostałby sam, miał nas .... Marku .... nie ..... dlaczego mi nie uwierzyłeś, ja na prawdę nie odwróciłabym się do ciebie plecami ... a może ja ciebie nie potrafiłam zrozumieć tak do końca? Wybacz mi, jeśli nie dałam ci poczucia, że jesteś potrzebny .... tu ...... nie umiałam tobie pomóc ....
Trudno było mi podnieść się z dołka po jego śmierci. Nie pomogły tłumaczenia Tomasza, że to w końcu był jego własny wybór, a nam trzeba to zaakceptować ....
- Maluda, zrozum, że swoim zamartwianiem Jemu nic nie pomożesz, a sobie cholernie zaszkodzisz. Chodzisz jak lunatyczka, wyglądasz jak cień. Tracisz zdrowie. Nie chciałbym umierać, gdybym wiedział, że mnie też będziesz tak opłakiwać.
- Tomku, ja nawet nie potrafię płakać. Brakuje mi łez ... nie mam już siły ...
- Z tego co pamiętam, miałaś powiedzieć jeszcze coś Maćkowi, może powinnaś tam do nich pojechać, zebrać się w sobie .....
- Zupełnie o tym zapomniałam
Cały następny tydzień układałam sobie mowę, próbowałam stworzyć konspekt mojego monologu skierowanego do Maćka. W końcu przyszło takie popołudnie, kiedy odważyłam się zadzwonić.
- Maja???!!! Już myśleliśmy, że gdzieś wyjechałaś - Robek był szczerze zdziwiony gdy usłyszał mój głos.
- Witaj, czy mógłbyś podać Maćka do telefonu?
- Nie, nie ma go .... a ze mną nie porozmawiasz?
- Hmm .... nic się nie działo w moim życiu, nie mam o czym opowiadać. Jutro dyżur....
- Tak, środa - Maciek będzie od siódmej, ale jeśli ci zależy, to wpadnij dziś po ósmej - ma przyjechać z broszurami.
- To dobrze, ja w takim razie przyjadę. Gdyby był wcześniej, poproś by zaczekał, tak?
- Spox, to do miłego.
Ubrałam się w najdłuższy z długich swetrów, grube rajstopy, trepy, dodałam do tego ostry makijaż i na brązowo pomalowane paznokcie. Czułam się w miarę pewnie, a zdecydowanie sprawiałam takie wrażenie.
Wpadłam do Monaru jak burza. W pokoju było kilku obcych mi ludzi. Usiadłam w kąciku, na swoim dawnym miejscu i cała byłam oczekiwaniem. Robek patrzył na mnie znad swoich papierów. Miał tak przejmujący wzrok, że musiałam odwracać oczy, by nie patrzeć na niego. bałam się, że zaraz odczyta wszystkie moje ukryte myśli.
Beta przyniosła mi herbatę i ciasto:
- Może chcesz iść ze mną do kuchni? - w tutejszym slangu oznaczało to "może chcesz pogadać na osobności?"
- Nie, czekam na Maćka.
- Długo cię nie było. Tęskniliśmy za tobą. Grzegorz już wrócił, mówił że nie może złapać z tobą kontaktu. Robek wysnuł hipotezę, że wyjechałaś, a my zaczęliśmy już w to wierzyć.
- Grzesiek wrócił? Hmmmm, ciekawe co u niego? Też mi go brakowało.....
- Może się dziś zjawi, albo zadzwoni to się umówicie.
- ...... nie wiem czy będę miała okazję z nim się spotkać. Ja ...
- Maja!!!! Co się dzieje? Ty mówisz, że nie wiesz czy zobaczysz się z Grzegorzem? O co chodzi? Na jakich zasadach odbywa się ta gra? Może ja coś przeoczyłam do cholerki?
- Nikt nie gra, nic się nie dzieje. Tylko chcę zobaczyć się z Maćkiem.
- Zdaje się, że czekał na ciebie jakiś miesiąc temu, może nawet dwa - co?
- Tak. Trochę się spóźniłam. Ale .... co u Grześka?
- Jednak pytasz. Nie opowiem tobie w trzech zdaniach jego półrocznego pobytu w Pradze. W każdym razie cieszy się, że już jest z nami.
- ............... Beciu, ja może pójdę do Punktu. Jakoś nie czuję się tu dziś. Nowe twarze, nie mam nastroju ....
- Pewnie. Jeśli chcesz. Zmień Krystiana, bo on tam chyba dyżuruje.
- Dzięki.
W małym pokoiku, który tutaj odgrywał najważniejszą rolę, od razu poczułam się lepiej. Lubiłam ten klimat. Te miękkie fotele. Tutaj przyjął mnie Maciek, gdy przyszłam pierwszy raz ..... pełna zapału i chęci niesienia pomocy innym.
Z zamyślenia wyrwał mnie sygnał telefonu.
- Monar, słucham?
- .........
- Monar. Słucham. Hallo.
- Maja? To ty, czy ja mam omamy?
- Grześ. Jak się masz?
- Ja, nie ważne. Co z tobą się działo?
- Nic.
- Co? Już mnie nie lubisz? Nie chcesz ze mną rozmawiać? Przecież ...
- Nie .... nie ....... miło cię słyszeć Grześku. Tyle czasu .... jakoś tak wyszło, kontakt się urwał....
- Ja pisałem, ja dzwoniłem ... ty zapadłaś się pod ziemię ....
- Trochę chyba o tobie zapomniałam, fakt ...
- Grunt to szczerość, dzięki.
- Nie chciałam.....
- Nie mów nic już .... może po prostu przyjadę po ciebie, pójdziemy gdzieś porozmawiać, wszystko sobie powiemy ...
- Czekam na Maćka. Przykro mi .
- Boże ! Jak my ze sobą rozmawiamy !!!! "może..." "przykro mi....". Kim dla siebie jesteśmy, kim się staliśmy? Kiedyś potrafiliśmy rozmawiać bez słów. Co nas tak zmieniło?
- Nie krzycz, Grześ ! Proszę cię, przestań.
- Przyjadę do Punktu i poczekam, aż nagadasz się z Maćkiem. I nie mówmy już nic więcej, by nie powiedzieć sobie czegoś bardzo przykrego.
- Grzesiu .... przepraszam. Pa.
Sygnał .... Odłożona słuchawka na widełki. I co ja mam mu powiedzieć? Że go oszukiwałam? Nie, ja nie kłamałam, ja tylko milczałam. Ohydna próba usprawiedliwienia siebie. Ręce trzęsą się jak na mrozie, akurat teraz, gdy powinnam być taka opanowana. Muszę ... hmmm, relanium nie wywołuje uzależnienia .... na coś się ta wiedza przydaje. Thioridazin. Jeszcze jedna. Cholera !!! Musiałam rozsypać właśnie teraz. Trzeba pozbierać. Nienawidzę gdy tak bardzo trzęsą mi się dłonie.
- Hej! Co robisz na kolanach? Witaj Maja. Wstawaj...
- Maciek ?!?!?!
- Co? Jestem jakiś inny? Patrzysz jakbyś ...
- .............
- Co to jest ?!?!?!? Majka !!!!!!
- Maćku, ani słowa. Zaraz ....
- Chyba nie powiesz mi, że ....
- Właśnie, że tak. To tylko "erka", zdenerwowałam się, bo.....
- Nie !!!!
Trzask !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
- Jak mogłeś?
- Mogłem. I będę mógł jeszcze raz, jeżeli nie oddasz tych przeklętych prochów.
- Uderzyłeś mnie w twarz !!!
- Oddaj ...
- Uderzyłeś ....
- Oddaj bo tracę cierpliwość !!!!
- Odpieprz się. Ty i ta twoja rycerskość !!!
Chwycił mnie silnie za nadgarstki, różowe i żółte pastylki rozsypały się po czerwonym dywanie.
- Jesteś skończoną świnią !!!
Wpadłam w histeryczny płacz. Szloch właściwie. Maciek podał mi wodę. Nie wzięłam. Wyłam tak przez dwadzieścia minut, a on stał nade mną z tą cholerną wodą. W końcu musiałam przestać, bo albo bym się udusiła, albo jego trafiłby szlag.
- No! Już się uspokoiłaś. Teraz możemy porozmawiać.
- Pójdę się umyć
- Lepiej nie. Jeśli stąd wyjdziesz, to już nie wrócisz. - Miał stuprocentową rację, więc przyjęłam podaną chusteczkę i wytarłam mokrą twarz.
- Mów ....
- Zrobisz mi herbatę? Albo .... tu jest ta woda ....- przełamałam się wreszcie.
- Majuś, chciałbym ...
- Nie. Maćku, ty nic nie mów. Chciałabym abyś posłuchał mnie, milcząc. Rozumiesz? Jeśli mi przerwiesz, ja się zatnę i nigdy już nie zdobędę się na tyle odwagi by to wszystko powiedzieć.
- OK
No i rozpoczęłam opowieść, która swój początek miała znacznie wcześniej niż Maćkowi mogło się wydawać. Siedział i w milczeniu przyjmował na swoje barki słowa, które świadczyły o tym, że coś przeoczył.
- .... ale nigdy nie przyszłam tutaj do tego stopnia na prochach, by nie kontrolować siebie. Tylko czasami robiłam wyjątki, taki mały odskok, coś w rodzaju kontrolowanej komedii .... wtedy wszystko tutaj wydawało się mało rzeczywiste i śmieszne. Nie trwało to jednak długo. Maćku ! ja nie muszę .... wiesz, jak jest .... czasami głowa wysiada mi zupełnie, ręce trzęsą się, a tu trzeba się uczyć, trzeba tysiące spraw doprowadzać do końca .... To wszystko jest zależne ode mnie. Od mojej woli. Spokojnie. Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Zresztą przecież świadoma jestem, że od relanium nie można się uzależnić fizycznie ..... Mówię tobie to wszystko dlatego, że czuję się niezbyt w porządku. Po prostu to było oszustwo. Przychodziłam tutaj i udawałam, że jestem ponad ten problem. ................. Ale ! na dyżur do szpitala nigdy nie poszłam nawalona. To był święty dzień. Uwierz mi !!!!
Zawiesiłam głos. Później dalej ciągnęłam to moje wynurzenie. Było mi bardzo ciężko, jeszcze w dodatku ta głupia sytuacja ..... ale to wszystko w końcu musiało się wydać. Czekało mnie coś gorszego. Spotkanie w cztery oczy z Grześkiem.
Grzegorz był .... tak, był kimś, kto stawiał na drodze mojego życia drogowskazy. Był przewodnikiem przez najbardziej kręte ścieżki. Kiedy zaczęłam odchodzić, zaczęłam również unikać Grzesia. Nie chciałam aby się dowiedział. On miał już to wszystko za sobą. To ... i wiele gorszych rzeczy. Był jednym z tych, z którymi ostro grzał Maciek .... święta trójca : Jankowiak, Borucki i Walkowiak. Przyjaciele na dobre i złe, tyle że złe było już w ich przypadku przeszłością. Grzegorz to wspaniały chłopak, kapitalny facet i w dodatku super kumpel. Ale nie potrafiłam powiedzieć mu, że zamiast w chwilach zgrozy chwytać za telefon i dzwonić do niego, ja chwytałam za tabletki.
Podniosłam oczy i zupełnie zimno spojrzałam na Maćka.
- Chciałam żebyś to wszystko wiedział. Nie oczekuję od ciebie niczego. Wiesz, że często potępiałam twoje metody, .... teraz już odejdę.
- Maja ! Jeśli mam być szczery ..... ja nie wiem co mam powiedzieć. Czuję się głupio ... zawsze patrzyłem ponad ciebie ..... miałem obraz twojej osoby ... silna kobieta, która zawsze gotowa jest pomóc innym ..... ciepła ...... nie myślałem, że możesz mieć ciężkie życie, że aż tak ciężkie, by ....
- Pójdę już ...
- Nie .... nie odchodź od nas ... przecież masz tu przyjaciół.
- Nie bój się o mnie ..... nie umrę. Ale nie mogę tu przychodzić ..... rozumiesz to, więc nie nakłaniaj mnie ....
- Ale ...
- ..... jeszcze jeśli mogę ..... chciałabym żebyś zachował to wszystko dla siebie .... i .... żebyś ostatni raz coś dla mnie zrobił
- Tak?
- Ja wyjdę stąd, tak cichutko. Ty zamkniesz za mną drzwi. Pójdziesz do pokoju. Tam siedzi Grzegorz. Dasz mu kartkę ode mnie. Ja ....
- Co ty kombinujesz? Grzegorz jest moim najlepszym przyjacielem......
- Spokojnie. Nie potrafię tego wszystkiego przed nim wysypać, jednocześnie nie zasłużył na to, by go oszukiwać. Wiele dla mnie znaczył, ale się zgubiliśmy ..... dobrze, może ja zgubiłam jego ....Wzięłam ze stolika kartkę, z torby wyjęłam moje ulubione czarne pióro i skreśliłam kilka słów.
Pochyliłam się nad Maćkiem i dałam mu buzi. Wstał i patrzył jak się ubieram. Przytulił mnie mocno, gdy zaczęłam walczyć z własną kurtką.
- Pamiętaj, że zawsze możesz tu przyjść. Nie wrócić, tylko przyjść jak do siebie .
- Dzięki, ale to nie będzie możliwe. Znasz mnie.
Wyszłam cichutko. Maciej zamknął za mną drzwi. Czułam, że coś pękło. Łzy zalały moją twarz. Jedyne czego tak strasznie żal to przyjaźni Grzesia. Ale to moja wina, a za winy trzeba płacić ..... nie ma niezapłaconych rachunków w tym cholernym życiu. Mogłam pomyśleć wcześniej, a nie kiedy już było za późno. On teraz pewnie czyta te smutne słowa:
<< Grzesiu ! Nie zobaczymy się już więcej. To co było - odeszło i tamta ja też odeszłam. Nie szukaj mnie. Nie chcę tego. Najlepiej zapomnij, że ktoś taki w ogóle kiedyś zawracał tobie głowę. Nie martw się o mnie. Dam sobie radę. Trzymaj się ciepło i nie daj się życiu bo pochłonie i zniszczy nadzieję. Maja.>>.