Telefon już nie straszy - telefon milczy. Jest, a jakby go nie było. To takie przygnębiające. Kiedy wpatruję się w komórkę, komórka od razu odwraca wzrok. Sięgam po piwo, żeby nam w cierpieniu ulżyć. Nakręcam budzik. Czuję, jak sprężyna zaciska się coraz mocniej. Z miejsca robię się senny. Czuję, jak moją twarz ogarnia strumień ciepła. Mięśnie twarzy rozluźniają się. Jestem zrelaksowany. To samo dzieje się z całym ciałem, pokojem i planami na przyszłość. Roztapiamy się. Miękniemy. Już nas nie ma.
Pełen rozkwit słońca, wybuch lata, ogień i pył. Wiatr usypuje z piasku cuda. Jestem jak ołów, z którego robi się kule. To miękki materiał. Uderzając o ciało, odkształca się. Ciało wije się w pościeli, brudzi pościel krwią. Potem krew wysycha, ciało stygnie, ktoś wyrzuca pościel i grzebią wszystko w ziemi. Nie mogę już ruszyć ręką, moje nogi drętwieją. Zamieniam się w formę, z której można w każdej chwili uciec.
Wyobrażam sobie, że umieram. Dzień zaczyna się wysoko na niebie. Wszystkie drzewa jaśnieją i rosną w oczach. Po suficie przesuwają się pasy żółtego światła. Powieki są ciężkie.
Wtapiam się w pościel. Wchodzę między drzewa. Przesuwam dłonie po pniach. Uginają się jak na wietrze. Słyszę, że niedaleko szumi morze. Fale rozbijają się o piasek. W powietrzu czuć jod i żywicę. Zza okna dochodzą pomruki samochodów. Pod stopami mięknie mech. Rozsuwam drzewa i wychodzę na plażę. Piasek jest już gorący, w górze pojawiają się mewy. Fale zatrzymują się coraz dalej. Kolejna zabiera mnie ze sobą. Woda jest ciepła i sięga mi do kolan. Schodzę niżej jak po schodach. Każdy krok zanurza mnie głębiej. Woda sięga mi do oczu. Patrzę tuż nad powierzchnią. Jestem na środku oceanu. Niebo jest czyste, woda odbija światło. Schodzę po schodach. Na dnie puszczam poręcz. Idę, po paru krokach już płynę. Wysoko w górze światło się kończy. Tu jest ciemniej. Przed oczami przesuwają się kształty. Masywne ciała ryb są przyjazne. Nie przeszkadza im, że tu jestem.
Wystarczy, że poruszę ręką, a piasek i kamyki odbijają się od dna i formują w budynki podwodnego miasta z okrągłymi okienkami, latarniami na rogach i bladymi ścianami. Usypują się kominy, wieżyczki i werandy. Targ wypełnia się gwarem rozmów, kolorowe owoce unoszą się w wodzie. Wybieram owoc najokazalszy. Jest bardzo słodki i soczysty. Ciepło rozchodzi się po całym ciele. Robię się senny, więc dostrzegam łóżko. Siedzi przy nim młoda dziewczyna, gładzi mnie po dłoni, żebym przyjemnie zasnął. Patrzę na jej uśmiech, obserwuję otaczające mnie miasto, woda kłębi się i odbija światło od ścian, zanurzam się w puchowej kołdrze, między budynkami przepływają drobinki piasku, jest mi dobrze, ale nie umiem zasnąć.
Wysłał pan do nas cv? Proszę tego więcej nie robić.
piotr binkowski
piotr binkowski
Opowiadanie
·
16 października 2009
"Fale zatrzymują się coraz dalej." - A może coraz bliżej?
Pozdrawiam.
Jest kilka, dla mnie, ładnych obrazów.
pozdrawiam