Piszę do Ciebie mój umiłowany draniu, w przerwie pomiędzy niedospaniem i wylotem do Jerozolimy. Tamtejsi dranie będą przypominać mi o Tobie. Widzisz jak Cię kocham… nawet nie potrafię się powstrzymać od dużych liter.
Jadę na kilka tygodni. Może zdążę wrócić przed wybuchem wojny. Może zdążę ją zapamiętać, obejść dookoła któregoś popołudnia. Jerozolima jest mi winna tych kilkanaście dni! To nic w porównaniu z miesiącami w pełnym umundurowaniu, jakie mi wydarto z życia.
Czy będę o Tobie myślała? Codziennie. Wiesz, że Cię kocham. Nawróciłam się patrząc na twoje życiowe upadki. Dostrzegłam w nich plan, na który nie chcieli się zgodzić moi rodzice, dziadkowie, ich rodzice… Tak, każdego dnia w Jerozolimie postaram się pamiętać o Tobie. Wspomnę myślą i modlitwą. Wiem, że będziesz szalał pod moją nieobecność. O tym jednak spróbuję nie myśleć.
Zostałam Twoją żoną gwałcąc własną intuicję. Teraz, na chwilę przed oderwaniem się od ziemi, mogę to swobodnie wyznać. Ofiarowałam Ci niewyszumianą młodość i uległam wszystkim zachciankom zarozumiałego studenciaka. W zamian nie dostałam ani jednego dnia, nie mówiąc już o nocy. Wszystko, zawsze, dla Ciebie.
Kiedyś obiecałeś mi, że przeczytasz Pieśń nad pieśniami, mój oblubieńcze od siedmiu boleści. Czekam. Głupia? Tak. Jak przez głupstwo głoszenia Dobrej Nowiny, spodobało się Bogu uratować świat, tak ja, przez głupstwo skrajnej miłości wyciągnę Cię z dziupli egoizmu.
Na lotnisku masz czekać z piwoniami. Wiem, że to nie sezon… ale mają być piwonie. Wyciągnij je kwiaciarce z gardła, kup na Ebayu, nie wiem… Ale raz w życiu się postaraj.
Aminta
Mówiąc szczerze ...Tak, Ona napisałaby podobnie, ba! Pisze .:-)