Dawno temu, w ciepłym kraju, czekali na kogoś, kto wszystko naprawi. Przez tysiąc lat z hakiem, pokolenie za pokoleniem.
Wreszcie przyszedł.
Przed młodą dziewczyną ze wsi pojawił się ubrany na biało osobnik. Przedstawił się jako Gabriel i powiedział, że zajdzie ona w ciążę, ale bez mężczyzny. Dziewczyna była bystra i wykalkulowała, że cała wieś uzna ją za puszczalską. Brzuch, dzidziuś, zero chłopa – nikt nie będzie na tyle naiwny, żeby myśleć, że to Bóg.
„Niech będzie” – powiedziała.
Dzieciak urodził się w stajni (tak się nieszczęśliwie złożyło, że nie mieli miejsc w hotelu, bywa). Potem trzeba było zniknąć, bo ktoś doniósł władzom, że mały, jak już dorośnie, może być niebezpieczny. Uciekli na południe, a potem dalej – na zachód.
Chłopak rósł, rósł, i dorósł. Pracował fizycznie, jak i jego ojciec. Pewnego dnia odstawił heble i obcęgi. Poszedł na pustynię. Nie jadł. Coś się miało wydarzyć.
Kiedy wrócił, trudno było poznać, że to ten sam chłop. Podali mu Biblię, mówią: "wiesz, to Święta Księga, wiara ojców, te sprawy". On bierze Biblię, czyta, i mówi: "O, to o mnie!". Byli w szoku. A on jak nie uzdrowi chorego! Drugiemu, ślepemu, oczy otworzył. A trzeci warczy: "wrrr!" i piana z pyska (dzisiaj takich zamykają w psychiatryku). A on do niego: "Milcz i wyłaź!" Wyobraź sobie, że tamtym szarpnęło, jakiś krzyk. Faktycznie, demon z niego wylazł! Gość się otrzepał, pianę wytarł, "dzień dobry, gdzie ja jestem?" No, tu może trochę zmyślam, ale przecież mogło tak być, nie?
„Przyszedłem rzucić ogień na ziemię” – wyjaśnił kolegom. „Podpalacz, podpalacz!” -śmiali się religijni. Tak zaczęło się podpalanie ciepłego kraju.
Ludziska się zbiegli. Nie mógł spokojnie zjeść posiłku, bo się tłoczyli pod domem. Facet, który go przyjął w gościnę, pluł sobie w brodę, bo nie dość, że nie mógł wyjść do WC, to jeszcze zdemolowali mu dom. Czterech ludzi zdjęło dach, żeby podać swojego kolegę na noszach. Podpalacz go dotknął. Gościu oczywiście wyzdrowiał.
Przynieśli mu ślepego. Podpalacz napluł na ziemię, a potem bierze tę ślinę, miesza, miesza. Zrobił błoto, i nałożył to ślepemu na oczy. Spojrzał. Błoto spływało po twarzy. „Świetnie. Teraz idź do stawu, i się umyj”. Poszedł. Umył się i jak nie wrzaśnie: "widzę!" "widzę!".
Innym razem idzie kobieta, co ja mówię, cały pogrzeb. Płaczą. Kobiecie umarł jedyny syn. A tu nagle, z naprzeciwka wychodzi Podpalacz z kolegami. Jeden z tych kolegów to była wielka świnia, ale o tym później. Idą, zatrzymują pogrzeb. Robi się nerwowo, żałobnicy są wściekli, koledzy Podpalacza ich uciszają: "ciii, on wie, co robi". Tamci nie słuchają, zaczyna się pyskówa.
Nagle on się odzywa: "Młody, do ciebie mówię, wstań!" Facet, co był umarły wstaje z noszy, coś tam gada, kobiety w pisk. Faceci chcieli coś powiedzieć, ale nie bardzo wiedzieli co. Po hajmacie poszła fama, że Bóg ich nawiedził.
Religijnym się to nie podobało. "To my jesteśmy od Pana Boga" – krzyczeli. "Ten cieśla mąci wodę".
„Gadacie jedno, robicie drugie” – odpowiadał Podpalacz – „Jesteśta jak te groby na cmentarzu – zewnątrz ładne, czyściutkie, w środku trup i syf”.
Religijni wpadli w szał. Postanowili go wykończyć. Koledzy Podpalacza spękali. "Oni tu rządzą. Nie należy im fikać zanadto" – mówili, trzęsąc portkami.
„Wy nic nie rozumiecie – odpowiedział Podpalacz – Oni muszą mnie zabić. Ale na tym się nie skończy”.
Spotkali się wieczorem. Pili czerwone wino, jedli chleb. Podpalacz podniósł kielich:
„To nowe przymierze. Moja krew”.
„Jaka znowu krew?”
„Tata chce mieć was wszystkich u siebie. Ale jest przeszkoda.”
„Jaka przeszkoda?”
„Grzech. Wszyscy nagrzeszyli. Grzech się zmywa krwią. Dlatego zabiją mnie, jak ofiarne zwierzę. To będzie kara za grzech. Pijcie z kielicha, jedzcie chleb. Róbcie tak na moją pamiątkę”.
Jeden z kolegów wyszedł. Świnia, poszedł do religijnych, konfident. Powiedział, że pomoże im go znaleźć. Za kasę.
Religijni zebrali skład, samych zakapiórów, i poszli po Podpalacza. "Mendy!" - zawołał Piotr. Uciął ucho jednemu.
„Zostaw ich, Piotrek – powiedział Podpalacz – ich też Tata chce mieć u siebie”.
I przykleił ucho.
Zabrali go. Tymczasowe aresztowanie, wszczęcie śledztwa, czynności procesowe.
Potem przesłuchanie.
Świadkowie kłamali jak trzeba, podstawieni. Ale i tak ciężko było postawić zarzuty.
„Podobno jesteś synem Boga?” - zapytał jeden z religijnych.
„Ano, tak”.
Postanowili, że nie pozwolą mu umrzeć higienicznie. Wyrwali brodę, a potem wzięli go na buty. Patrzą po sobie – potargali się, spocili, ubabrali krwią. A tu święto! Poszli się umyć.
W biczu były gwoździe, rozrywały ciało. A potem przybili go do krzyża. Ból nie do opisania. Spojrzał w niebo i mówi: "Tata, wybacz im. Nie wiedzą chłopaki, co robią".
Umarł w męczarniach, pochowali go.
Po trzech dniach anioł przyszedł, kamień odwalił. Podpalacz wyszedł z grobu, patrzy, słoneczko świeci. Ten sam chłop, ale nie ten sam. Ciało jak nowe, chociaż z dziurami po gwoździach. I przez ścianę mógł przechodzić, a wcześniej nie. Pierwsza zobaczyła go kobieta (taka, co to wcześniej miała w środku demony). Potem inne, co z nią były. Poszły do kolegów Podpalacza, i mówią: ożył. Oni na to: "Ta, już, ożył". Ale potem sam Podpalacz do nich przyszedł: "I co?" – mówi - "Czemuście kobietom nie wierzyli?"
Potem do Piotrka: "Kochasz mnie?" Piotrek nie był konfidentem, ale świństwo mu odwalił w czasie procesu. I to niejedno – trzy świństwa.
"Kochasz mnie?" Trzy razy tak zapytał. Piotrek mówi: "Wiesz, jak było. Nie będę ściemniał". On na to: "W porzo. Nie ma o czym mówić".
Zabrał ich na górę, i mówi:
"Mam całą moc. Rządzę. Teraz idźta i róbta wszędzie to, co ja".
To znaczy co? - zapytał jeden, nie bardzo bystry.
"No jak to co?
Głośta moją naukę.
Weźta Ducha i podpalajta ludzi Duchem! Wyganiajta demony, kładźta ręce na chorych, a będą zdrowi".
Powiedział to, i hyc! Na chmurę, do nieba.
Koledzy stali i patrzyli.
Ale potem się zebrali, poszli się modlić. Ale nie tak: blablabla, blablabla. Oni się darli z serca: "Panie, żebyś tak dał nam Ducha!" I Duch przyszedł! Powiało. Przemówili innymi językami. Nad głowami pojawił im się ogień.
Zaczęli podpalać świat, jak Bóg przykazał.
Może tak:
"W pewnej wsi pojawił się ubrany na biało osobnik. Przedstawił się jako Gabriel i powiedział młodej dziewczynie, że ona zajdzie w ciążę, ale bez mężczyzny. Dziewczyna była bystra i wykalkulowała..."
Nie możesz się zdecydować, czy używać języka młodzieżowo podwórkowego ("Za kasę", "Gościu oczywiście wyzdrowiał.", "Nie będę ściemniał"), czy stylizowanego na gwarę wiejską ("wyganiajta", "kładźta" itd). To razi (a nawet zraża).
Podobno powstało jakiś czas temu "ziomalskie" tłumaczenie Nowego Testamentu, tak żeby blokersi mogli łatwiej skumać o co biega. Nie jesteś więc pierwszy.
Jestem za publikacją na zasadzie "ciekawostki". Tylko wspomniane zdanie o ciąży zmień. Pozdrawiam.
Właściwie nie spodobało mi się tylko jedno: "Jezus Ch.". Rozumiem, że to nawiązanie do przekazów medialnych, gdzie tak mówi się o podejrzanym, ale nasuwa się też i inne skojarzenie. Ale ok, może to tylko ja tak odczułam.
Jeżeli chodzi o styl, podtrzymuję zdanie. Jest bardzo dobry i co mi się szczególnie podoba, jesteś pisarsko bardzo elastyczny (styl narracji). Ja na tak.