Aminto, najmilsza. Nie ma Cię już
pięć dni, a ja, wyobraź sobie, nie zacząłem wcale szaleć. Kumple też o mnie
zapomnieli... jakoś nikt nie dzwoni - i dobrze.
Wiesz, postanowiłem przemilczeć Twoją nieobecność. Nie w sensie takim,
jak zwykło się używać tego określenia - nie np. jak rząd przemilcza
niespełnione obietnice wyborcze. Chcę poczuć, że tęsknię, a milczenie ma być w
duchu. Na końcu powinno coś zajaśnieć, choć może lepiej, żeby ostatniego dnia
rozłąki panowały ciemności, na znak, że bez Ciebie nie jestem szczęśliwy.
Wczoraj wieczorem
przyklęknąłem z zamiarem modlitwy. Pierwszy raz w moim dorosłym życiu (Ty byś
pewnie "dorosłość" podważyła). Trwałem tak przez chwilę, ale to chyba
nie była modlitwa. Kiedyś pewien mnich, powiedział, że chcemy panu Bogu
ofiarowywać w naszych modlitwach wspaniałe torty, tymczasem nie stać nas
zazwyczaj na kawałek czerstwej bułki. Coś się jednak wydarzyło i nie wstałem z
kolan zrezygnowany. Przez te kilka minut poczułem - dane mi było poczuć - jak
ważny w moim życiu jest czas. Na dobrą sprawę, nie widać go. Owszem, można się
chwilę pogapić na migające cyferki w zegarku, ale to nam nie pomoże zrozumieć
znaczenia czasu. A ja tu, jak w biały dzień, zobaczyłem, pojąłem, że to dar, z
którego sposobu wykorzystania będę rozliczony. I jeszcze jedna myśl mi
towarzyszyła. Ta mianowicie, że nie chodzi o to, żebym zrobił
"więcej" albo "najlepiej", tylko żebym walczył. Żebym nie
uciekał w sprawy nie przynoszące dobrych owoców. Czas, Aminta! Porozmawiaj ze
mną o czasie, kiedy już wrócisz.
Przed zaśnięciem
wyobrażam sobie, jak chodzisz szczęśliwa po zaułkach tej Twojej Jerozolimy.
Wiesz, to nie jest dokładnie tak, jak mi napisałaś, że zawsze, wszystko, tylko
dla mnie. Cieszę się Twoim szczęściem, ale kochać nie umiem, to fakt. Nikt mnie
nie nauczył. Mój ojciec opiekował się nami z poczucia obowiązku, a
Chcę jednak dorosnąć. Muszę. Będzie wojna, Aminto. Duża wojna, która
zadziwi cały świat. Czuję to, Ty zresztą też jesteś tego niemal pewna. A więc
muszę dorosnąć. W czasie, który ma nadejść, chcę być dla Ciebie oparciem.
Poduszką, w którą będziesz mogła się wypłakać i taranem, który rozbije czyhających
na nasze szczęście. A może po prostu Twoim mężem, na przekór rewolucji, która
woła o swobodę, ściskając za plecami kajdanki.
Czekam na Ciebie. Na usta, szyję, na Twoje mruczenie poranne i mądrość.
Wytargaj wujka Leonarda za pejsy (pogodził się już z Twoim chrześcijaństwem?),
a ciotkę Nelę ucałuj za wszystko… przecież to ona namówiła Cię na wyjazd do Polski.
Można jeszcze wstawić parę przecinków:
"Na dobrą sprawę, nie widać go."
"Owszem, można się chwilę..."
"A ja tu, jak w biały dzień, zobaczyłem,"
"a między nim a matką, zamiast pożądania, płonął wzajemny żal o to,"
"Będzie wojna, Aminto."
Poczekam jeszcze chwilę z wrzucaniem na pierwszą. Może będziesz chciała uzupełnić...