list drugi

Aminta Borkowski

   Aminto, najmilsza. Nie ma Cię już pięć dni, a ja, wyobraź sobie, nie zacząłem wcale szaleć. Kumple też o mnie zapomnieli... jakoś nikt nie dzwoni - i dobrze.

   Wiesz, postanowiłem przemilczeć Twoją nieobecność. Nie w sensie takim, jak zwykło się używać tego określenia - nie np. jak rząd przemilcza niespełnione obietnice wyborcze. Chcę poczuć, że tęsknię, a milczenie ma być w duchu. Na końcu powinno coś zajaśnieć, choć może lepiej, żeby ostatniego dnia rozłąki panowały ciemności, na znak, że bez Ciebie nie jestem szczęśliwy.

   Wczoraj wieczorem przyklęknąłem z zamiarem modlitwy. Pierwszy raz w moim dorosłym życiu (Ty byś pewnie "dorosłość" podważyła). Trwałem tak przez chwilę, ale to chyba nie była modlitwa. Kiedyś pewien mnich, powiedział, że chcemy panu Bogu ofiarowywać w naszych modlitwach wspaniałe torty, tymczasem nie stać nas zazwyczaj na kawałek czerstwej bułki. Coś się jednak wydarzyło i nie wstałem z kolan zrezygnowany. Przez te kilka minut poczułem - dane mi było poczuć - jak ważny w moim życiu jest czas. Na dobrą sprawę, nie widać go. Owszem, można się chwilę pogapić na migające cyferki w zegarku, ale to nam nie pomoże zrozumieć znaczenia czasu. A ja tu, jak w biały dzień, zobaczyłem, pojąłem, że to dar, z którego sposobu wykorzystania będę rozliczony. I jeszcze jedna myśl mi towarzyszyła. Ta mianowicie, że nie chodzi o to, żebym zrobił "więcej" albo "najlepiej", tylko żebym walczył. Żebym nie uciekał w sprawy nie przynoszące dobrych owoców. Czas, Aminta! Porozmawiaj ze mną o czasie, kiedy już wrócisz.

   Przed zaśnięciem wyobrażam sobie, jak chodzisz szczęśliwa po zaułkach tej Twojej Jerozolimy. Wiesz, to nie jest dokładnie tak, jak mi napisałaś, że zawsze, wszystko, tylko dla mnie. Cieszę się Twoim szczęściem, ale kochać nie umiem, to fakt. Nikt mnie nie nauczył. Mój ojciec opiekował się nami z poczucia obowiązku, a między nim a matką, zamiast pożądania, płonął wzajemny żal o to, że jedno nie rozumie potrzeb drugiego... A ja jestem ich dzieckiem. Dużym dzieckiem... które poślubiłaś.

   Chcę jednak dorosnąć. Muszę. Będzie wojna, Aminto. Duża wojna, która zadziwi cały świat. Czuję to, Ty zresztą też jesteś tego niemal pewna. A więc muszę dorosnąć. W czasie, który ma nadejść, chcę być dla Ciebie oparciem. Poduszką, w którą będziesz mogła się wypłakać i taranem, który rozbije czyhających na nasze szczęście. A może po prostu Twoim mężem, na przekór rewolucji, która woła o swobodę, ściskając za plecami kajdanki.

  

   Czekam na Ciebie. Na usta, szyję, na Twoje mruczenie poranne i mądrość. Wytargaj wujka Leonarda za pejsy (pogodził się już z Twoim chrześcijaństwem?), a ciotkę Nelę ucałuj za wszystko… przecież to ona namówiła Cię na wyjazd do Polski.

 

                                                                                              Twój       K.
Oceń ten tekst
Ocena czytelników: Doskonały 4 głosy
Aminta Borkowski
Aminta Borkowski
Opowiadanie · 25 października 2009
anonim
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Proszę. Zmykamy na pierwszą.

    · Zgłoś · 14 lat temu
  • Aminta Borkowski
    poprawione :) Dzięki

    · Zgłoś · 14 lat temu
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Aminto, piękny styl i piękny list.

    Można jeszcze wstawić parę przecinków:
    "Na dobrą sprawę, nie widać go."
    "Owszem, można się chwilę..."
    "A ja tu, jak w biały dzień, zobaczyłem,"
    "a między nim a matką, zamiast pożądania, płonął wzajemny żal o to,"
    "Będzie wojna, Aminto."

    Poczekam jeszcze chwilę z wrzucaniem na pierwszą. Może będziesz chciała uzupełnić...

    · Zgłoś · 14 lat temu