26 czerwca
Los potrafi płatać różne figle, wiedziałem o tym od dziecka. Nigdy jednak nie sądziłem, że może się to tyczyć także i mnie...
Zupełnie nie spodziewałem się zaproszenia do Walencji, które dostałem mailem od mojego przyjaciela Artura, dokł adnie tydzień temu. Wyraził nadzieję, że przyjadę do niego w pierwszy tydzień wakacji. Chociaż tak naprawdę nie widziałem nawet cienia nadziei, by wyrwać się z mojego małego miasteczka leżącego na południu Polski, to jednak teraz siedziałem w samolocie. Odetchnąłem z ulgą, poddając się głębokiemu zmęczeniu, które ogarniało całe moje ciało, począwszy od jego dolnych partii, aż do czubka głowy. Nie jestem mięczakiem, ale tego dnia wojna, którą prowadziłem z czasem, trochę mnie przerosła.
Nowi pasażerowie zajmowali miejsca, a ja rad z tego, że jestem gotowy na podróż, zastanawiałem się czy ci ludzie również przeżywali dzisiaj to samo, co ja.
Spojrzałem w ekran komórki, ale zauważyłem jedynie swoje, niezbyt wyraźne odbicie. Czarne włosy, jak zwykle lekko zmierzwione, lekki zarost, a pod oczami pierwsze oznaki zmęczenia. Moja dziewiętnastoletnia, młoda twarz, przypominała w tym momencie o wiele starszą.
Czekając na start, niecierpliwie zerknąłem na zegarek. Samolot powinien już dawno wzbić się w górę. Jeszcze tylko pewna dziewczyna o podłużnej twarzy i długich blond włosach rozglądała się w poszukiwaniu wolnego miejsca, na którym mogłaby usiąść. Cała zadyszana, spoczęła tuż obok mnie. Zerknąłem na nią ukradkowo i stwierdziłem, że mało brakowało, a wyzionęłaby ducha ze zmęczenia; jej czerwona twarz mówiła sama za siebie. Napotkawszy mój wzrok, uśmiechnęła się lekko, co najwyraźniej miało być czymś w rodzaju powitania.
- Hej! - mruknęła i po chwili wyciągnęła ku mnie rękę. - Jestem Eliza.
- Jakub – odpowiedziałem i uścisnąłem delikatną dłoń, która lekko drżała.
- Co za dzień – powiedziała, a ja stwierdziłem, że jest bardzo bezpośrednia. - Myślałam, że nie zdążę na samolot. Po prostu istne urwanie głowy.
- Widzę, że ty też nie miałaś łatwego dnia – zauważyłem i uśmiechnąłem się również. - Podobnie, jak ty, nie miałem dzisiaj za bardzo sytuacji do śmiechu. Ciągle jakieś problemy, począwszy od problemu ze złapaniem taksówki i na panicznym poszukiwaniu biletu skończywszy.
- Co cię sprowadza do Walencji? - zapytała takim tonem, jakbyśmy znali się przynajmniej kilka dobrych lat.
- Mam tam przyjaciela, którego nie widziałem już od ponad trzech lat, odkąd skończyłem gimnazjum. Przeprowadził się za granicę, bo jego ojcu zaproponowano niezłą posadę w jakiejś firmie.Sama wiesz jak to jest...
- Pewnie, że wiem – odparła, przytakując. - Ja jadę do kuzyna który opuścił kraj razem z rodzicami też jakieś trzy lata temu. Niestety, wyjechali tam tylko po to, by opłacić jego leczenie, ehh...
Uniosłem brwi, a Eliza westchnęła. Widać było, że czuje się przygnębiona. Nie przestała mówić, wręcz przeciwnie, opowiadała coraz więcej o tym, co ją trapi.
- Kiedy zachorował, jego rodzice popadli w rozpacz, ale nie dawali po sobie niczego poznać. Nie chcą go martwić. A jest naprawdę źle. Ostatnio rozmawiałam z jego matką. Mówi, że lekarze nie mają pojęcia, co to za choroba, ale prawdopodobnie ma ona podłoże genetyczne. Nie wiedzą, jak ją leczyć. Tak naprawdę mój kuzyn... on... on... czeka na śmierć.
Głos jej się załamał, a po policzku pociekła łza. Otarła ją rękawem bluzy i uśmiechnęła się, próbując opanować szloch. Najwyraźniej stwierdziła, że powiedziała za dużo, bo odwróciła na moment wzrok.
Nawet nie będę opisywał tego, co czułem. Eliza budziła we mnie współczucie. Miałem ochotę pocieszyć towarzyszkę. Okazała się jednak twardą sztuką, opanowując emocje po kilku chwilach.
- Mam nadzieję, że się ucieszy – oznajmiła, a ja wpatrzyłem się w jej oczy. Ciarki przeszły po moim ciele, kiedy zobaczyłem, jak wiele uczuć można z nich wyczytać. - Nie wie, że przyjeżdżam i mam nadzieję, że nikt z rodziny nie wypaplał tego zamiaru. Chociaż... znając moją siostrę, wszystko jest możliwe.
Po tym stwierdzeniu zachichotałem i atmosfera trochę się rozluźniła. Jakbym słyszał sam siebie, obmawiającego swoją siostrę, która była nie mniejszą gadułą.
- Wszystko będzie okej – dodałem po chwili, mając nadzieję, że moje słowa będą dla niej choć trochę czymś w rodzaju ulgi.
Wzruszyła tylko ramionami i oparła głowę o fotel. Nie minęło pięć minut i jej zmęczone ciało rozluźniło się. Chwilę później zasnęła.
***
29 czerwca
Nigdy nie sądziłem, że przyjaźń moja i Artura może pogłębić się jeszcze bardziej. Odkąd go poznałem, uważałem go za swojego najlepszego przyjaciela. Pobyt w słonecznej Walencji był bez wątpienia najlepszym okresem tegorocznych wakacji.
Słońce, upalne temperatury, lekki powiew wiatru i codzienne kąpiele w morzu, wprawiało mnie w nie lada humor. Byłem po prostu pełen życia i czułem się zrelaksowany.
Ostatecznie sam złapałem się na tym, że jestem większą paplą od mojej siostry, ponieważ Artur i ja rozmawialiśmy czasami przez całą noc, o najrozmaitszych sprawach. Nawet nie wiedziałem, że tyle ich jest...
Poznałem też bardzo sympatycznych ludzi. Juana i Raquel, którzy byli parą i chodzili razem z moim kumplem do jednej klasy. Niestety mój hiszpański ograniczał się jedynie do takich zwrotów jak: „¿Que tal?”, albo „Bien, gracias”.
- Podoba mi się tutaj – powiedziałem, kiedy wracaliśmy do domu. - Trochę ci zazdroszczę...
Na twarzy mojego przyjaciela pojawił się ledwo zauważalny grymas. Nie wiedziałem, dlaczego tak zareagował na to co powiedziałem. Nie chciałem dopytywać, wiedząc, że na pewno sam mi o tym powie, kiedy będzie chciał.
- Mi też się tutaj podoba i szczerze mówiąc przywykłem już do słonecznej Hiszpanii...
Spojrzałem na niego. Rzeczywiście wyglądał na tutejszego. Opalony, z ciemnymi włosami i lekko zapuszczoną brodą, sprawiał wrażenie, jakby mieszkał tutaj od lat.
- Mam nadzieję, że w przyszłym roku to ty przyjedziesz do mnie?
Zaśmiał się ochryple.
- Może tak, może nie – odparł na moją propozycję. - Nie mam pojęcia, co będzie za rok, stary. Żyj chwilą. Chwytaj dzień, jak to mówią.
- Jak nie przyjedziesz, to... - Zabrakło mi argumentu, co nieźle go rozbawiło.
Ponownie wybuchnął śmiechem i razem powędrowaliśmy do jednego z klubów, gdzie rozbrzmiewała energiczna muzyka.
Był to ostatni wieczór, pełen humoru i beztroski. Wszystko miało się zmienić. Niestety...
***
30 czerwca
Spojrzałem na zegarek, który wskazywał dziesięć minut po siódmej. Poranny prysznic dobrze mi zrobił i kilka minut później zszedłem do kuchni, w której powitała mnie matka Artura – Alicja.
- Jak się pani miewa? - zapytałem, a ona obdarzyła mnie sympatycznym uśmiechem.
- Dziękuję, mój drogi, wspaniale – odparła, i położyła na stole tosty, zachęcając mnie do jedzenia.
Zaproszenie do posiłku nie było specjalnie potrzebne i tosty znikły w zastraszającym tempie. Do kuchni zszedł Artur i przyłączył się, do zajadania pyszności, rozmawiając przy tym i śmiejąc się z dowcipów, które sam opowiadał.
Atmosfera była bardzo przyjemna. Czułem, że zbliża się kolejny piękny dzień...
U drzwi zabrzmiał jednak dzwonek. Mama Artura pobiegła otworzyć. Przez chwilę było słychać tylko rozmowy, a potem do kuchni weszły dwie kobiety. Wśród nich była... Eliza. Ta sama, którą spotkałem w samolocie.
- Kuba? - zapytała zdziwiona i podeszła do mnie, by się przywitać, po czym ucałowała mocno Artura. - Skąd się tu wziąłeś?
- Przyjechałem do kolegi. Artura. Ale widzę, że wy się już znacie.
- Och, oczywiście! Artur to mój kuzyn. Co za zbieg okoliczności!
Rozległ się brzdęk tłuczonej porcelany. Strąciłem ze stołu filiżankę, która rozbiła się na drobne kawałki. Nie chciałem w to uwierzyć.
- Arturze... - wyjąkałem drżącym głosem. - Czy ty... czy...
Eliza zrobiła zdziwioną minę, a w jej oczach pojawiło się przerażenie.
- On nie wie? - zapytała, a stojąca obok matka Artura pokiwała potwierdzająco głową.
Eliza zatkała usta dłonią. Nie wierzyłem. Nie docierało do mnie. Jak mógł mi o tym nie powiedzieć?
- Jestem chory – oznajmił Artur i spuścił wzrok, jak skarcone dziecko. - Lekarze mówią, że zostało mi jakieś trzy miesiące... Przykro mi.
W kuchni zapadła głucha cisza, a w głębi mnie rozległ się przerażający krzyk...
***
Październik
Byliśmy z nim ciałem i duchem przez resztę jego życia. Tak naprawdę chyba dopiero wtedy zrozumiałem, jak działa siła przyjaźni i co to tak naprawdę jest. Udało mi się dotknąć czegoś niewidzialnego, coś, co określiłbym sercem przyjaźni - którego nie ma, a jednak można go poczuć. Mimo że Artur odszedł, jest obecny duchem. A więc to prawda – pomyślałem – że prawdziwa przyjaźń przetrwa wszystko.
Uśmiechnąłem się, chyba po raz pierwszy od kilku dni i ruszyłem pewnym krokiem prosto przed siebie.
P.S. Mówię za siebie:)
Kilka uwag:
"Wyraził w nim nadzieję, że przyjadę do niego w pierwszy tydzień wakacji i choć tak naprawdę nie widziałem nawet cienia nadziei, by wyrwać się z mojego małego miasteczka leżącego na południu Polski, to jednak teraz siedziałem w samolocie i odetchnąwszy z ulgą poddałem się głębokiemu zmęczeniu, które ogarniało całe moje ciało, począwszy od jego dolnych partii, aż do czubka głowy." - w moim przekonaniu lepiej unikać zbyt długich zdań. Może tak: "Wyraził w nim nadzieję, że przyjadę do niego w pierwszy tydzień wakacji. Chociaż tak naprawdę nie widziałem nawet cienia nadziei, by wyrwać się z mojego małego miasteczka leżącego na południu Polski, to jednak teraz siedziałem w samolocie. Odetchnąłem z ulgą, poddając się głębokiemu zmęczeniu, które ogarniało całe moje ciało, począwszy od jego dolnych partii, aż do czubka głowy."
Brakujące przecinki:
"którą prowadziłem, z czasem..."
"zastanawiałem się, czy ci ludzie również przeżywali dzisiaj to samo, co ja"
"Cała zadyszana, spoczęła tuż obok mnie"
"Podobnie, jak ty, nie miałem dzisiaj..."
"zapytała takim tonem, jakbyśmy znali się przynajmniej..."
"Sama wiesz, jak to jest"
"Niestety, wyjechali tam tylko po to..."
"...wręcz przeciwnie, opowiadała coraz więcej o tym, co ją trapi"
"Jeszcze tylko jakaś dziewczyna o podłużnej twarzy i długich blond włosach rozglądała się w poszukiwaniu jakiegoś wolnego miejsca, na którym mogłaby usiąść." - jakaś i jakiegoś. Z czegoś zrezygnuj, najlepiej z obu.
"Zerknąłem na nią ukradkowo i stwierdziłem, że mało brakowało, a wyzionie ducha ze zmęczenia" - czasy; lepiej jeden. Może: "a wyzionęłaby ducha ze zmęczenia"
Jeszcze wrócę, by dokończyć. ;)
"żeby jeszcze bardziej go nie dobijać" - niezbyt szczęśliwe określenie w tej sytuacji.
Przecinki i nie tylko:
"Ostatnio rozmawiałam z jego matką. Mówi, że lekarze nie mają pojęcia, co to za choroba"
"Nie wiedzą, jak ją leczyć"
"uśmiechnęła się, próbując opanować szloch"
"Nawet nie będę opisywał tego, co czułem"
"kiedy zobaczyłem, jak wiele uczuć można z nich wyczytać"
"Nie wiedziałem, dlaczego tak zareagował na moje słowa. Nie chciałem dopytywać, wiedząc, że na pewno sam o tym powie, kiedy będzie chciał."
"rękawem swojej bluzy" - bez swojej (a czyjej?)
"Miałem ochotę pocieszyć moją towarzyszkę, która jednak nie okazała się miękką sztuką i opanowała się po kilku chwilach." - lepiej nie budować takich wypowiedzi na przeczeniu. Może tak: "Miałem ochotę pocieszyć towarzyszkę. Okazała się jednak twardą sztuką, opanowując emocje po kilku chwilach."
"Nie wie o moim przyjeździe i mam nadzieję, że nikt z mojej rodziny mu nie wypalał tego, że mam zamiar go odwiedzić, choć... znając moją siostrę wszystko jest możliwe." - może tak: "Nie wie o moim przyjeździe i mam nadzieję, że nikt z rodziny nie wypaplał mojego zamiaru. Chociaż... znając moją siostrę, wszystko jest możliwe."
"Większej papli od niej chyba nie ma." - w kontekście poprzedniego - nie papli, a może gaduły (wypaplał wcześniej).
"wprawiało mnie w nie lada humor" - wprawiały
"Na twarzy mojego przyjaciela pojawił się jakiś grymas, który był jednak ledwo zauważalny." - może tak: "Na twarzy przyjaciela pojawił się ledwo zauważalny grymas."
Nie jest źle. Widać, że masz predyspozycje do dobrego pisania. Pisać i pisać - oto jest recepta.
Ok, dokończę przeglądu.