Hala lotniska wygląda dosyć sennie. Gdzieniegdzie tylko widać kilkuosobowe grupki ludzi przysypiających w oczekiwaniu na odprawę. Rozglądam się dosyć nerwowo jak przystało na kompletnego nowicjusza-prowincjusza. Powoli jednak dochodzi do głosu adrenalina, która zmusza mnie do zwiększonej koncentracji. Odnajduję miejsce spotkania, wyznaczone przez telefonistkę z biura podróży. Ku mojemu zdziwieniu jest ono puste. Nie widzę również w twarzach znajdujących się nieopodal ludzi jakiegokolwiek zainteresowania tą właśnie lokalizacją. Czyżby to nie był mój „checkpoint”? No nie, wszystko się zgadza, godzina czwarta dwadzieścia osiem, więc gdzie do cholery jest gość z moim biletem i voucherem na hotel? Przecież bez niego ta wyprawa się nie uda. Mijają kolejne trzy długie minuty. Chyba zaczynam wyglądać dosyć komicznie, bo zauważyłem, że przygląda mi się ciekawie para stojąca nieopodal. Siadam lekko już zrezygnowany na walizie, gdy pojawia się młody wysoki koleś z zawadiackim uśmiechem pod nosem. Podnosi teczkę z logo firmy, rozgląda się wokoło i jakoś robi mi się lżej na sercu. Spóźnił się! Jak mógł się spóźnić, skoro do odlotu zostało tak niewiele czasu!
Cholerni warszawiacy! Wszystko i wszystkich mają w dupie. Facet z rozbrajającą miną zaczyna głośno wyczytywać nazwiska. Ja idę na pierwszy ogień. Grzebie w teczce i wyciąga plik dokumentów, które, jego zdaniem, bardzo mi się w najbliższych godzinach przydadzą. No dobra, jest sympatyczny, a przede wszystkim przerabia takie sytuacje trzy razy dziennie i traktuje jak kupowanie biletu na tramwaj. A ja, nie dość, że za kilkadziesiąt minut po raz pierwszy w życiu wzbiję się w powietrze, to jeszcze wyląduję w miejscu, które od dawna wyzwala skrajne odczucia, o którym napisano wiele piosenek, o którym krąży tyle samo mitów co spekulacji, które dla jednych jest fascynujące, dla innych odrażające ze względu na panujący ustrój i niezmienne od dziesięcioleci rządy.
Następni odebrali swoje papiery łodzianie – małżeństwo w średnim wieku. On - niewysoki, raczej przysadzisty mężczyzna z twarzą boksera. W zasadzie złudzenie to wywołuje kształt jego nosa, ale sylwetka wyraźnie temu przeczy. Ona – szczupła blondynka średniego wzrostu z włosami upiętymi za uszami. Już na pierwszy rzut oka widać, że są równie podekscytowani jak ja. Przekładają nerwowo walizki. Z rzucanych zdawkowo słów wynika, że martwią się o zostawione pod opieką dziadków dzieci. Prawdę powiedziawszy, podjęli chyba dobrą decyzję, bo zapewne wyprawa byłaby dla małolatów uciążliwa. Po serii kurtuazyjnych uśmiechów dochodzi do pierwszej wymiany uprzejmości. Rozmowa oczywiście nie klei się zupełnie, ale w końcu wszyscy mamy przed sobą nie lada emocje. Jedynie wyluzowany do tej pory przedstawiciel biura podróży zaczyna się nerwowo rozglądać. Wybitnie kogoś wypatruje. Po chwili spojrzenie mu się rozjaśnia. Macha w kierunku wejścia do hali odlotów. W naszą stronę sunie tęgawy mężczyzna, ciągnąc wielką walizkę. Podchodzi do warszawiaka. Witają się jak starzy znajomi i pada: „Witam, proszę księdza. Cieszy mnie, że wszystko się udało”. Starszy, spocony, niewysoki pan przybliża się do młodziaka i coś szepcze mu do ucha. W odpowiedzi słyszymy: „Dobrze, panie Leonie”. Dalszy ciąg formalności upływa już zgodnie z procedurą. Okazuje się, że jesteśmy w komplecie i musimy dosyć szybko dotrzeć do punktu odprawy bagażowej.
Po kilku chwilach cała nasza czwórka, jedynie z bagażem podręcznym, trafia na rozświetlony korytarz ze sklepami Baltony i butikami z obu stron. Mamy około godziny czasu do odlotu i w zasadzie nie bardzo wiadomo, co teraz robić. Łodzianie zastanawiają się, czy wypić kawę, a może jeszcze coś przekąsić. Pora jest mocno wczesna, więc zamawiają sok, a dopiero potem kawę. Leon jest bardziej zdecydowany. Z miejsca zauważył rozkład sił w naszej czwórce, zatem ja, jako singiel, zostałem jego parą. Na szczęście szybko połapałem się, do czego może ta sytuacja doprowadzić i udało mi się w porę zapanować nad biegiem wydarzeń.
Masz dość swobodny styl, ale są zdania "ciężkiego" kalibru typu: "Pewnie dzięki wierze ... w coś co na własny użytek nazywam „reinkarnacją” a w zasadzie jest przekonaniem, że niektóre dusze są wielokrotnego użytku.". Nad tym też proszę popracować.
W jaki sposób podesłać poprawioną wersję?
"w ostatnich dniach pytało mnie czy nie boję się" - przecinek po 'mnie'
"Urodziłem się po to by latać" - przecinek po 'to'
"niepewności czy kupa żelastwa, w której siedzisz nie zaryje w..." - przecinki po 'niepewności' i 'siedzisz'
"wielu dowodów aby tak rewolucyjną" - przecinek po 'dowodów'
"wrak mojego auta nie wierzyli" - przecinek po 'auta'
"nadawał się do kasacji ja miałem" - przecinek po 'kasacji'
"bo mocno zaparłem się o środkową konsolę w tragicznym momencie a drugie powstało na czubku głowy kiedy posypały się na mnie cząstki rozbitych szyb" - sugeruję zmienić szyk i wstawić brakujące przecinki: "bo w tragicznym momencie mocno zaparłem się o środkową konsolę, a drugie powstało na czubku głowy, kiedy posypały się na mnie cząstki rozbitych szyb". Przy czym "tragiczny moment" nie za bardzo mi się podoba.
"dotarł na miejsce zdarzenia ze zdziwieniem kręcił głową" - przecinek po 'zdarzenia'
"nie wypełnię swojego przeznaczenia nie zostanę" - przecinek po 'przeznaczenia'
Wrócę do dalszej części. To dopiero dwa akapity, Mario. :/
Dziękuję za pomoc i mam nadzieję, że następne części będą lepiej przygotowane.
Zaraz naniosę poprawki. Może lepiej nam będzie się wymieniać uwagami poprzez maila?
Tylko postaraj się, żeby w następnych częściach akcja sprawniej się toczyła. W opowiadaniach opisy stosuj tylko wówczas, gdy są niezbędnym elementem dalszego ciągu.
Resztę komentarza prześlę zatem mailem. W wolnej chwili.
Druga sprawa - zaintrygowałeś, gdzie losy rzucą bohatera (już to co prawda wiem, ale to ja) i co wymyśli ksiądz. To wielki plus.
Trzecia rzecz - kiedy miałam pierwszy raz lecieć samolotem, przeżywałam podobne emocje, jak tu opisane. Pytałam wówczas samą siebie, czemu ludzie traktują to jak chleb powszedni, a ja to tak przeżywam. Cieszę się, że ktoś wreszcie wyraził moje odczucia. Po którymś razie rzeczywiście może się to stać czymś zwyczajnym, ale przestrzeń niebieska nie jest przestrzenią człowieka, podobnie jak morskie głębiny, czy kosmos. I to poczucie jest w nas, już od zarania dziejów... jeśli wspomnieć Ikara :) Spodobała mi się Twoja / bohatera spontaniczność.
I konkluzja - liczę, że w kolejnych częściach rozruszasz nas... no dobrze. Nie zdradzam szczegółów. Podkręć akcję, dobrze?
Mariuszu, wyłapałam jeszcze kilka rzeczy do poprawy:
"Macha w kierunku wejścia do hali odlotów. W naszym kierunku sunie tęgawy..." - dwa razy 'kierunku'. Z jednym coś zrób. Może z pierwszym na 'Macha ku wejściu...'
"Podchodzi do Warszawiaka" - 'warszawiaka' z małej.
"Witam proszę księdza" - przecinek po 'witam'
W przedostatnim i w ostatnim akapicie blisko siebie "okazuje się" (2 razy). Coś trzeba z tym zrobić.
Jeśli Domnul nie widzi przeciwwskazań, ja - jak wspomniałam - jestem za.