Zanim napisałam ten list spokojnie wypiłam waniliowa kawę i rozłożyłam trzy
pasjanse.
Nie wiedziałam co mam o wszystkim myśleć. Mącisz mi w głowie tymi powrotami. Nawet anioł, który śpi na polce z książkami, wydawał się zaskoczony. Popatrzył tylko na mnie zielonymi, nieco diablimi oczami, uśmiechnął się kpiąco i zabrał do czyszczenia skrzydeł. Wyjmował z nich malutkie kuleczki owoców jarzębiny. Zaplątały się, kiedy kołysał się na gałęzi pod moim oknem. Teraz poleciał gdzieś nad las. Czekam kiedy wróci, by przygotować mu kolację i ułożyć do snu. Doprawdy, nie czuję, aby był moim aniołem stróżem. Wydaje mi się raczej, ze mam starszego, nieco dziecinnego brata, któremu ciągle należy tłumaczyć dlaczego nie można latać bez szalika i rękawiczek. Nie zmuszam go do noszenia czapki. Nie chcę, by jego śliczne, brązowe włosy skryte były pod kawałkiem jakiejś splecionej włóczki.
Ech... dziwny ten mój stróż. Znalazłam go na jesieni. Tego dnia anioły schodziły na ziemię. Cale niebo szare było od rozłożonych podczas lotu skrzydeł i rozwianych sukien. Czasem jedną z nich porywał wiatr i ponosił gdzieś nad pola. Rozgniewany anioł leciał wtedy za psotnikiem, białym pasem chmur znacząc trasę swego lotu.
Boskie stworzenia były wszędzie. Siedziały na dachach, trawnikach, latarniach, huśtały się na gałęziach. Z nudów przeczesywały swe rozłożyste skrzydła, układały pióra. Czasem, dla zabawy, strząsały przechodniom za kołnierze kropelki rosy.
Nie wiem jaki był cel ich przybycia. Szwendały się jednak cały dzień po mieście, polach, lesie, latały tuz nad głowami lub całkiem już wysoko. Z przyjemnością oglądałam ich niebiańskie twarze, kiedy mijały mnie w szalonym pędzie. Czasem jeden przystawał przede mną i obdarzał najsłodszym na świecie uśmiechem lub łaskocząc całował w nosek.
Pod wieczór wszystkie wróciły do nieba. Oprócz jednego... Zobaczyłam go siedzącego na łóżku, przytulonego do kaloryfera i mojej kocicy. Wyglądał jak mokra kupka piórek. Miał takie wystraszone spojrzenie. Zupełnie jakby bal się, ze zrobię mu krzywdę. Musiałam być bardzo ostrożna, aby go nie spłoszyć. Najpierw przebrał się w
moja bluzę i dżinsy. Potem, napojony waniliowa herbata i otulony w puchaty koc, zasnął. Kiedy się obudził, nie było już w jego oczach strachu, ale zuchwale iskierki. Pala się do tej pory.
Lekki szmer za oknem oznajmił, ze mój anioł poleciał do wąwozu. I znów w piórach skrzydeł znajdę suche łodygi dziewanny. W dłoni zaś stróż przyniesie mi dech mroźnego wiatru, którym upajać się będę w czasie snu.
Czasem zielonookiego przyjaciela odwiedza Bóg. Siadają wtedy obaj na parapecie i dyskutują o sprawach dla mnie niepojętych. Kocica układa się zwykle Panu na kolanach, a On zanurza swoje świetliste palce w jej futerko, głaszcze po puchatym łebku i zabawnie zakręca kocie wąsy. Różowy języczek zwierzaczka czasem delikatnie liźnie Boską dłoń. Stwórca śmieje się wtedy cichutko, jednocześnie napełniając mój pokój słodkim światłem szczęścia. Ja wsłuchuję się w glosy dwu przyjaciół. Są głębokie i aksamitne, delikatnie drażnią moje uszka sprawiając mi tym ogromną przyjemność.
Kiedy układam się do snu oni wciąż rozmawiają. Tuz przed zaśnięciem Pan głaszcze mnie po głowie, a anioł całuje moje oczy. Delikatnie unoszę powieki i przez chwilę
widzę pochylona nade mną twarz stróża. Bóg kołysze się na moich rzęsach...
Wrócił skrzydlaty przyjaciel. Przyniesiony przez niego wiatr hula już po moim pokoju, a on sam buszuje w kuchni. Słyszę jak cichutko szemra gotująca się woda, czuję zapach przygotowywanej kolacji.
Ach, wpadł właśnie do pokoju, zarzucił mi ręce na szyję, pocałował w nosek i śmiejąc się uciekł do kuchni. We włosach zostało mi jego pióro, Szalony anioł stróż...
Tak, nawet on nie wie co mam myśleć o Twoim liście i wierszach.
(... )