1.
Dymitr Iwanowicz Staratow leżał na chodniku z rozwaloną głową. "Rozwaloną" w sensie dosłownym i literalnym, co oznacza mniej więcej tyle, że jego mózg zaczynał czuć przemożną chęć wydostania się na świat zewnętrzny. Naturalnie, włożenie palców w powstałą przy upadku szczelinę, by wepchnąć go nazad w ciepłe i mokre środowisko, było nie do pomyślenia. I, prawdę powiedziawszy, Dymitr raczej nie miał ochoty myśleć. To nie było ważne. Musiał za to pilnie i natychmiastowo coś zakomunikować:
-Pfbmlllfft...
Niestety, nikt z zebranych dookoła gapiów nie zrozumiał tego tak, jak należało. Trudno ich zresztą winić - "Pfbmlllfft!" nijak się ma do "Łapcie Katowa!". A nawet, gdyby Staratow zdołał wycyzelować odpowiednie słowa, zapewne i tak za bardzo nie byłoby wiadomo, o co chodzi. Za to również nie można by nikogo obciążać - w zasadzie ciężko jest oskarżać o cokolwiek grupkę przypadkowych ludzi. No, może z wyjątkiem sytuacji, gdy mają przed sobą zupełnie symetrycznego człowieka, a nikt, zupełnie nikt, nie wydusza pojedynczego pytania. Istnieje szansa, że nawet o czymś myśleli - któż to wie - niemniej i ten proces został przerwany przez nagły ruch, stęknięcie, a potem ostateczny brak ruchu. "To było chyba finalne Pfbmlllfft" - pomyślał mężczyzna w zielonym garniturze, obserwujący cały raban zza ramienia jakiejś spoconej dziewczyny.
Chwilę później tuż obok Staratowa łupnął o ziemię Piotr Piotrowicz Katow.
***
-Pfbmlllfft... - wybełkotał Dymitr Iwanow, po raz kolejny szukając po omacku budzika i nota bene znowu zrzucając go na podłogę. Tak, czy inaczej, manewr, chociaż nie do końca zgodny z intencją, odniósł zamierzony skutek: zrobiło się cicho. Staratow nie musiał się nawet fatygować, by spojrzeć na tarczę; doskonale wiedział, która z cyfr może mu się ukazać - piąta rano, nieludzka pora. Jak zawsze. Z ograniczonym entuzjazmem założył swoje niebieskie kapcie - jeden na jedną stopę, drugi na drugą, a obydwa zużyte i śmierdzące jak nieboskie stworzenia - po czym powlókł się do łazienki, celem zwyczajowego ogolenia twarzy, zwanej przez niego samego "workiem szczeciniastego gulaszu". Trudno stwierdzić, czy miał na myśli surowe mięso, czy też gotową potrawę, jedno natomiast było raczej oczywiste: nie należał do osób urodziwych. Każdy, kto poznawał Dymitra, potem zaś jego powyższe samookreślenie, od razu rozumiał casus tego kulinarnego porównania - rzeczywiście, Staratowowa fizjognomia automatycznie przywodziła na myśl coś czerwono-różowego, oblanego brązowym sosem, kleistego i rozpaćkanego jak ciasto, które wylało się z foremki. On sam także był tego doskonale świadom - wiedział, co zobaczy w lustrze, zaraz po tym, gdy zacznie nakładać krem na policzki. A ukonkretniając - zawsze wydawało mu się, że może to przewidzieć.
Najpierw umył ręce. Zawsze mył ręce, zanim cokolwiek zrobił i nieważne było, czy chodzi o przygotowanie obiadu, wykonanie telefonu, spotkanie się z kimś - mydło i woda należały do całego tego rytuału, podejmowanego, by poczuć się trochę świeżej, rześko - zupełnie inaczej, niż zwykle. Potem pędzel i tubka kremu. Spojrzenie w lustro. Lustro. Lustro. Zerknięcie na podłogę. Lustro. Lustro.
2.
Stał i gapił się bezmyślnie na swoje odbicie. Dymitr Iwanowicz nie był jednak tak głupi, by w panice rzucić na podłogę to, co miał w rękach i z krzykiem wybiec z mieszkania. Ponadto nie zamykając drzwi. O nie. Staratow nie należał do gatunku ludzi, przyjmujących wszystko, co tylko zobaczą, jako oczywistość, nawet, jeżeli będzie to tapir, z elegancką nonszalancją przelatujący nad ich domem. Wówczas zastanawiał się, we własnym mniemaniu, powoli i dokładnie. Powolność i dokładność w podobnej sytuacji były rozumiane przez Dymitra jako połączenie lapidarnego i ironicznego zarazem stwierdzenia, oraz powrotu, cokolwiek wymuszonego, do codziennej rutyny. Czyli nieco opacznie.
"To jakiś absurd. To nie ma prawa się dziać, więc się nie dzieje. Muszę się ubrać, uczesać, sprawdzić gaz i, przede wszystkim, pośpieszyć. JUŻ będę spóźniony"
Zaczął ogarniać się tak, jak postanowił, rzucając raz na kilka minut ukradkowe i nieufne spojrzenia ku lustru, a ono robiło to samo z nim, chociaż Dymitr oczywiście nie zdawał sobie z tego sprawy. Kiedy w końcu postanowił wyjść, obrócił się i wtedy właśnie świat zrobił gwałtowny zwrot za jego plecami.
***
Utrzymanie poprzedniego postanowienia było trudniejsze, niż sądził. Dopóki chodził po mieszkaniu, mógł sobie wmawiać niemożliwość pewnych sytuacji i ich zupełną groteskowość; niemniej jednak tu, na ulicy, dalsze przekonywanie samego siebie było równoznaczne ze stwierdzeniem, iż cała rzeczywistość w przeciągu kilku minut oszalała. Dymitr Iwanowicz miał wrażenie, jakby rzeczy znajome uległy zniszczeniu, pozostawiając po sobie tylko to, co widział: koślawego mutanta. Bezczelnie przywłaszczono połowę świata, stawiając w miejscu kradzieży lustro, by ukryć zbrodniczy precedens: każdy człowiek posiadał tylko jedną, acz podwojoną część siebie, stając się całkowicie symetrycznym - z linią podziału, biegnącą w tym miejscu, w którym umieszczono zwierciadło. To jednak nie było wszystko, nic nie kończyło się na symetrii: Staratow zauważył wylatującego gołębia, który przez moment składał się z dwóch szyi, zakończonych łebkami, przy czym każda zmierzała w inną stronę. "Oszalałem" - pomyślał ze zgrozą - "Oszalałem". A gołąb, jak gdyby w odpowiedzi na jego słowa, z cichym pyknięciem implodował, pozostawiając po sobie spadającą powoli kupkę piór - najwidoczniej stwierdził, że skoro nie ma prawa istnieć, to istnieć dłużej nie będzie.
Kilka uwag poniżej:
"mokre środowisko było nie do pomyślenia" - przecinek po 'środowisko'
"nie byłoby wiadomo o co chodzi" - przecinek po 'wiadomo'
"oskarżać o cokolwiek grupki" - zastanawiam się, czy nie 'grupkę'...
"Chwilę później tuż obok Staratowa łupnął o ziemię Piotr Piotrowicz Katow" - 'tuż obok Staratowa' możesz potraktować jako wtrącenie i oddzielić je przecinkami od reszty zdania
"Pfbmlllfft...-wybełkotał" - spacje przed i po myślniku
"Staratowowa fizjognomia" - nie pasuje tu ta inwersja; raczej przeszkadza
"i rozpaćkanego, jak ciasto - bez przecinka
"i nieważne było to" - można bez 'to'
"były rozumiane przez Dymitra, jako połączenie" - bez przecinka
coś mi ten tekst przypomina "Mistrza i Małgorzatę", nawet nie tymi rosyjskimi nazwiskami, co przy mózgowej aferze przyszła mi na myśl scena z tramwajem, który odcina głowę któremuś bohaterowi ;) później przychodzi mi na myśl jeszcze kilka odwołań.
ale teraz pytania: bo nie bardzo załapałam z tymi lustrami. one się rozmnożyły i na podłodze się rozłożyły, czy też odbicie w lustrze było jakieś wyjątkowe? czy odbicia wcale nie było (chociaż na coś musiał się gapić, niby to odbicie jest, ale nie wiem czy to tylko nie taki pozór) ze względu na to, że bohater jest martwy? albo zobaczył tam tą rozwaloną głowę? albo jestem zmęczona, albo mam problem z odnalezieniem odpowiedzi :/ a przecież to istotne dla całego tekstu
Hayde - rosyjskie, bo mam słabość po Nabokovie, Tołstoju i innych, poza tym otcziestwo daje, jakby nie patrzeć, jeszcze jeden synonim do bohatera ;)
Chodzi o to, że zobaczył coś, czego zobaczyć nie powinien. Stąd jakby "kilkukrotne" powracanie wzrokiem do odbicia, dokładnie chodziło mi o to, że zaczyna intensywnie mrugać. Potem patrzy na podłogę, by "otrzepać" wzrok. Potem znów w lustro. Potem zaczyna się gubić.
Domnul, może Ty coś zrobisz, bo nie bardzo wiem, co o tym myśleć.
W związku z tymi wszystkimi dziwnymi przecinkami - kajam się, nie wiem, dlaczego je powstawiałam :)