Joe: Epilog

tirith

Południowe słońce oświetlało szyby przydrożnego baru, z którego właśnie wyszedł młody mężczyzna. Biel jego bluzy znikła we wnętrzu samochodu. Chwilę później parking całkowicie opustoszał.

Tymczasem w lokalu, gość dotychczas odpoczywający na blacie swojego stolika, podniósł się i podszedł do baru. Sięgnął ręką w stronę telewizora i wyjął z niego kasetę wideo. Ekran stał się czarny, a po chwili powrócił obraz kanału informacyjnego.

-                     I co chopie? Przyjedzie?

-                     Jak nie dzisiaj, to za miesiąc – odpowiedział Joe. – Dobrze się spisałeś.

-                     Dokładnie. Bardzo dobrze – powiedział Mark, kładąc przed człowiekiem zwitek banknotów.

-                     Polecam się na przyszłość – mężczyzna ukłonił się, jednocześnie chowając pieniądze w kieszeni kurtki.

Młodzieniec spojrzał na Joe, a ten skinął głową w stronę stolika, przy którym poprzednio siedział. Kiedy zajęli miejsca, barmanka przyniosła każdemu kufel piwa oraz stek z frytkami. Rozpoczęli posiłek w ciszy. Joe nadal jadł, kiedy Mark postanowił zapytać:

-                     Będziesz na niego czekał dzisiaj?

-                     Będę.

-                     A jeśli to nie wystarczy? Jeśli trzeba... użyć innych środków?

-                     Wystarczy.

-                     Ale...

-                     Pozwól, że skończę jeść. Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem.1 Teraz jest mój czas na posiłek i proszę, abyś to uszanował.

Mark nie odpowiedział. Zajął się swoim posiłkiem, a gdy obaj skończyli postanowił już nie pytać. Przyglądał się jednak kapłanowi z zainteresowaniem, gdy ten sączył piwo wyraźnie się nim delektując.

-                     Nie masz już więcej pytań, czy po prostu boisz się je zadać?

-                     Wydajesz się taki spokojny, że przestałem mieć wątpliwości.

-                     Spokojny. Bo też, że człowiek je i pije, i cieszy się szczęściem przy całym swym trudzie – to wszystko dar Boży. Poznałem, że wszystko, co czyni Bóg, na wieki będzie trwało, nie można do tego nic dodać ani od tego nic odjąć. A Bóg tak działa, by się Go ludzie bali.2

-                     Uważasz, że Bob się boi?

-                     O tak. Dlatego jestem niemal pewny, że się pojawi.

Joe wstał i odszedł w stronę wyjścia. Mark siedział chwilę w milczeniu, rozmyślając nad tym, co usłyszał. Po chwili zerwał się z miejsca i wybiegł za kapłanem. Złapał go stojącego przy drodze.

-                     Może pozwolisz się chociaż podwieźć?

-                     Dziękuję, ale myślę, że pojadę tym samochodem – wskazał nadjeżdżające drogą BMW, które zwolniło, żeby zatrzymać się przy nich.

-                     Podrzucić panów? – spytał siwiejący mężczyzna, siedzący za kierownicą.

-                     Tylko mnie, dobry człowieku. Tylko mnie.

-                     Niech ksiądz wsiada.

-                     Żegnaj – rzucił do Marka, zamykając za sobą drzwi.

Mark skinął głową na pożegnanie i skierował się do baru.

 

***

 

Do domu, polną drogą, zbliżał się czerwony kabriolet, którego dwie godziny temu zostawił pod kościołem. Joe odłożył broń na stół i usiadł, oczekując gościa. Obserwował, jak samochód zatrzymuje się przy frontowych drzwiach i wysiada z niego młoda kobieta. Rozejrzała się, sprawdzając, czy nikogo nie ma w pobliżu, poczym ruszyła w stronę drzwi. Zapukała, a gdy usłyszała zaproszenie, weszła do pomieszczenia.

-                     Już?

-                     Tak. Jest czas zabijania i czas leczenia, czas miłowania i czas nienawiści.3

-                     Oczywiście. A teraz jest czas sprzątania. Dasz radę go podnieść?

-                     Tak. Dziękuję za kolację. Była pyszna.

-                     Jemu też smakowała?

-                     Tak sądzę – Joe podniósł ciało Boba i skierował się w stronę wyjścia.

Kobieta rzuciła okiem na wnętrze i zabrała się do sprzątania.

Kiedy kapłan powrócił dwie godziny później, zastał ją śpiącą w łóżku. Kładąc się obok, wyszeptał:

-                     To już koniec Saro. Koniec.

 

           

1Koh 3,1;

2Koh 3,13-14;

3Koh 3,3a; 3,8a;

tirith
tirith
Opowiadanie · 20 lutego 2010
anonim
  • Justyna D. Barańska
    : )

    no to powiem, że z przyjemnością czytało mi się całość.

    · Zgłoś · 14 lat
  • tirith
    dziękuję :)

    · Zgłoś · 14 lat
  • mario72
    Brawo, brawo, brawo!!!
    Wrzuciłem subskrybcję żeby nie przeoczyć Twojego następnego tekstu :))

    · Zgłoś · 14 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Tirith, bardzo dobre opowiadanie, również to zakończenie. To prosimy o następne. :)

    "Tymczasem w lokalu gość dotychczas odpoczywający na blacie swojego stolika" - przecinek po 'gość'
    "przy którym poprzednio siedział. Kiedy usiedli" - 'siedział'/'usiedli'; może 'Kiedy zajęli miejsca...'
    "Niech ksiądz wsiada.
    - Żegnaj – rzucił do Marka i usiadł na przednim siedzeniu" - wsiada / usiadł / siedzeniu
    "sprawdzając czy nikogo" - przecinek po 'sprawdzając'

    · Zgłoś · 14 lat
  • tirith
    Dziękuję. Poprawiłam. Co do następnych tekstów, to coś się tworzy, ale wymaga jeszcze dopracowania i przemyślenia. :)

    · Zgłoś · 14 lat
  • Ara
    Gratuluję - czytałam na jednym wdechu.

    · Zgłoś · 14 lat