Spotkaliśmy się na początku listopada, kiedy znicze jeszcze nie pogasły, a lampki choinkowe w marketach właśnie zaczynały ogłaszać dobrą nowinę. Aniołowie przecen zwiastowali świąteczną promocję darów ze wschodu. Byłem jednym z nich. Ustawili mnie pomiędzy przyprawami i sosami w słoikach. Życie dawno mi się przejadło. Z torebką czarnego, mielonego w ręce, mogłem to wszystko pieprzyć. I pieprzyłem. Nikt nie słyszał moich przekleństw, tłumionych przez twarzowy atrybut Świętego Mikołaja.
Julka zaszła mnie od tyłu. Wtedy jeszcze tak do niej nie mówiłem, ale już wieczorem była Julką, Julcią, Boginią, Pokojówką, wszystkim po kolei.
Dotknęła mojego ramienia i zapytała, czy nie wiem jak się idzie do alejki z nabiałem. Mój „w tył zwrot” był właśnie w połowie dystansu, a język sposobił się do zawadiackiego: „A może chcesz, kotuś, spróbować mojego nabiału”, gdy dotarło do mnie, że mam do czynienia z sąsiadką, mieszkającą dwa piętra nade mną. Sąsiadka, to jednak słowo najmniej pasujące do Julii. Sąsiadki, to babcie w fartuszkach, zgarbione od łypania przez judasza, wypuszczające z mieszkań na korytarz zapach kota i naftaliny. Julia była z innego świata. Teraz ten świat stał przede mną, lekko rozdekoltowany, trochę zdyszany i całkowicie doskonały. Tak doskonały, że stało się to, co zdarza się tylko w feministycznych anegdotach. Cała krew odpłynęła mi do członka, a niedotleniony mózg mógł spokojnie chromolić całą resztę i wydać impuls otępiałej gębie:
- Pojedźmy do Ciebie – powiedziałem. Bardzo dostojnym ruchem odlepiłem białą brodę.
- Zgoda, ale muszę jeszcze poszukać podpasek. Mam okres.
- Eee… no tak, oczywiście. Bez tego ani rusz… tak myślę – wymamrotałem, czując się jednocześnie jak myśliwy, który strzelił w dupę srającemu grzybiarzowi, biorąc go za zwierzynę. – Wiesz, nie musimy tego robić. Ja w sumie lubię być Mikołajem. Może lepiej…
- Żartowałam. Chodźmy, szkoda czasu – rzuciła ze śmiechem i ruszyła w stronę kasy. W koszyku miała parę majtek made in China, kilka woreczków z bakaliami tego samego pochodzenia i litrowe wiadro lodów z tiramisu. Pomyślałem, że takie zakupy może zrobić tylko kobieta. Żadnego mięsa, nie mówiąc już o browarze. I te chińskie majtki za pięć złotych mnie zastanawiały. Byłem ciekaw, czy podobne miała na sobie.
Po drodze na Nowowilczyńską rozmawialiśmy jak starzy znajomi, głośno, na cały autobus. Obgadywaliśmy sąsiadów, narzekaliśmy na obskurne fasady mijanych kamienic, nieco ciszej podśmiewaliśmy się z siedzącego po przeciwnej stronie dziobatego faceta w peruce. Gadka skończyła mi się dopiero, gdy jej dłoń niespodziewanie, choć z dziwną naturalnością w ruchu, wylądowała na moim udzie. Julia też zamilkła. Wreszcie dojechaliśmy. Autobus jęknął zwalniając. Zawtórowałem mu cicho, ale Julia musiała to usłyszeć, bo objęła mnie ramieniem i szepnęła – Nie bój się. To będzie mój pierwszy raz, to ja mam większe powody do obaw – Wcale mnie to nie uspokoiło, przeciwnie, poczułem się jak potencjalny gwałciciel, jak ktoś kto ma skalać coś świętego. Postanowiłem, że będę parł z całych sił… żeby skończyło się tylko na herbacie.
- Jak to pierwszy raz? – zapytałem z udawanym spokojem – Przecież ty…
- Chodzi ci o facetów, którzy do mnie przychodzili? Były też kobiety, nie zauważyłeś? Udzielam korepetycji z włoskiego. Będziesz pierwszy - tłumaczyła, przetrząsając torebkę w poszukiwaniu klucza.
- Pogniewałaś się na telewizję? – zapytałem, szczerze zainteresowany takim potraktowaniem całkiem rześkiej plazmy Philipsa.
- Aaa, to… nie. Wczoraj słuchałam filmu – odkrzyknęła z przedpokoju Julia – Czasami obracam telewizor. Słucham dialogów, muzyki i wszystkich pozostałych dźwięków, próbując wyobrazić sobie całą resztę. Fiśnięta jestem, co?
- I to zdrowo – odpowiedziałem, gryząc się zaraz w język. Mam niemiłe doświadczenia z brakiem poczucia humoru u kobiet. Na szczęście Julia zareagowała zupełnie szczerym śmiechem, po czym weszła do łazienki i zamknęła się w niej na dobre dwadzieścia minut.
Napisałem Kuderskiemu, że może sobie wsadzić, te nędzne grosze, które mi się należały za trzy dni stania. W odpowiedzi otrzymałem wiązankę bluzgów i zapewnienie najszczerszych wyrazów nienawiści. Moje były równie szczere, ale postanowiłem nie marnować czasu i pieniędzy na kolejnego SMS-a. Poza tym śpiew Julii, dobiegający z łazienki, działał na mnie uspokajająco. Czułem się nieco jak gówniarz na koloniach. Świat został za drzwiami wejściowymi. Już od bardzo dawna nie przeżywałem tak świadomie teraźniejszości. Myśli nie gnały do przodu, nie nękały mnie żadne wspomnienia. Wreszcie wyszła.
Zapytała, czy napiję się herbaty, ale nie odpowiedziałem. Patrzyłem. Przechyliłem się lekko na krześle, by przez uchylone drzwi łazienki sprawdzić, czy tamta Julia została w środku, bo ta, która siadała mi teraz na kolanach, była zupełnie kimś innym. Z rozpuszczonymi włosami, bez makijażu, biżuterii, w rozciągniętej, bawełnianej bluzie wyglądała całkiem inaczej. Dotąd, głównym uczuciem, jakie się we mnie rodziło, kiedy ją spotykałem, było pożądanie. Takie najbardziej prymitywne i płytkie. Teraz doznawałem zachwytu i zdziwienia tak wzruszającego, że musiałem zapewne wyglądać jak fatimski pastuszek. Światło wpadające do pokoju przez nagie okna, jaśniało na piegach, których dotąd nie zauważałem. Naturalny róż, pozbawionych makijażu ust, wystarczyłby sam w sobie – reszty świata mogłoby już nie być… gdyby nie spojrzenie, pewne, ciepłe, przekonujące o tym, że Julia panuje nad całą sytuacją. Ja nie panowałem. Wyczuła to. Zaaplikowała lekarstwo z tym samym spokojem, który miała w oczach. Kiedy oderwała usta, uśmiechnęła się lekko i zapytała:
- Przyjdziesz jeszcze do mnie?
- Tak, pewnie tak… a kiedy chcesz?
- Wieczorem. Za pół godziny przyjdzie pani Asia. Uczy się włoskiego, bo ma chłopaka Italiańca i chce z nim wyjechać do Turynu, na stałe… Przyjdź wieczorem. O ósmej.
Zjawiłem się punktualnie. Rano Julia wyznała mi, że jej pierwszy raz zepchnął słuchanie filmów, przy odwróconym telewizorze, na drugie miejsce w rankingu przyjemności.
Mój ranking, po tej nocy, stał się kompletnie nieaktualny. Zaczynałem wszystko od nowa.
No, "fatimski pastuszku", pojechałeś, ciekawym czy to się zdarzyło czy też fantazyję masz ułańską;-)
Świetne jest zawarcie przejścia z "prymitywnego i płytkiego" (?) pożądania w "zachwyt i wzruszające zdziwienia", normalnie cuś jak we filmie "Prawdziwy romans" (reż. Rodriguez, aktorzy: Ch.Slater i P.Arquette), brakuje ino 10kg koki i strzelby, ale jak wynika z zakończenia, strzelba jednak był. Nieźle się to czyta. Za humor - wyśmienity, za formę i treść - bardzo dobry i wartościowy. W sumie: bdb. Podoba mi się. Pozdr.
Przyjemnie się czytało. :)
Mój idolu, chce mi się płakać. To jest taka powalająca magia, a nie pomyślałoby się, że można ją znaleźć tuż za ścianą.
Pozdrawiam.