1
Budzik. Wczoraj Witek pewnie liczył, że będę narzekał, kwękał, cholera wie co jeszcze. A ja wypaliłem „żyję jak król”. Jego gęba, zresztą mniejsza z tym. Tak rzuciłem dla hecy. Kawa i buła z sopocką na śniadanie. W sumie, co go zdziwiło? Niech popatrzy na studenciaków, co podają żarcie za trzy zeta od godziny. Winda. Albo budowlańców, skitranych w baraku, daleko od domu. Z majstrem na głowie. Ja nie mam co narzekać.
Stoję obok skrzyżowania o wpół do siódmej. Słońce już pełne, ale wciąż mało ludzi. Ekipa porządkowa zrywa plakaty z przystanku. Mija kwadrans. Moja dostawa przyjeżdża spóźniona. Nieznoszę ludzi, co witają się na odczepnego. Ten wymamrotał „dobry”, podał mi dwa wózki i tyle. Wystarczy, żeby schrzanić najlepszy nastrój. Ciągnę na wysepkę pomiędzy pasami. Ulice ożywają.
- Proszę – wręczam gazetę. Facet nawet nie podziękował, tacy są ludzie! – Kurna ale upał, zaraz się uduszę! – zagaduję i wciskam milczącej babie. Na czerwonym świetle mruczę „Było to temu to było w maju, Bajubaj baju baj”. Podchodzi urzędas. – Dzień dobry, jak zdrówko? Może chce pan ... – wyciągam rękę. Ale on udaje, że się na coś zagapił. Myśli, że tego nie widać? Że jestem jakimś debilem? Koleś, takie „oj, muszę się zagapić” widać na kilometr!
Przejeżdża czerwony tico. Sprawdzają, czy nie wręczam po dwie sztuki i czy w ogóle stoję. Podchodzi kobieta, patrzy wyraźnie na mnie i czeka na egzemplarz szmatławca. Pokazuję nagłówek – „religijny bankomat”, koniec świata droga pani, po prostu koniec świata. Bankomaty są bardziej wierzące od nas. – zaczynam rozmowę. Stoimy razem. – To miasto, to jeden wielki śmietnik ...– dorzucam, ale ona nie kuma. Nie kuma i nagle wybucha. – Dostanę tę gazetę, czy nie!? – Nie wytrzymuję, podaję jej pogniecioną i mówię. – Trochę szacunku, głupia babo!
Nie mam co narzekać. Opróżniłem wózki i puszczam sygnał po dostawę. W międzyczasie podchodzi koleś. – Szmatławca już nie mam. Dziś chrzanili o jazzie nad Odrą. A to syf! I jeszcze ten debilny pomysł, aby sądzić esbeków. Powinien mi pan dziękować, że już nie ... – Chyba znudzony, odwraca się i odchodzi.
Wracam do swej dziupli. Odsypiam kilka godzin. W kurierze wiadomość dnia: autobus został przecięty przez tramwaj. Nie ma trupa. U Graczyków komplikacje. Ewelina wygrała z rakiem. Ale gdy wracała ze szpitala, jej samochód został przecięty przez tramwaj. Cholera, o co chodzi z tymi tramwajami? Tak nimi straszą, że zaraz ocipieję! Jak tu wyjść do roboty jutro, ja przecież mam przystanek tuż obok. Uspokajam się, bo już osiemnasta trzydzieści. Otwieram warkę i nastawiam „jaka to melodia”.
Wieczorem wpadam do knajpy. Spoglądam głęboko w oczy Witka. Mocno ściskam dłoń. Takie przywitanie to ja rozumiem.
- Pamiętasz, co wczoraj powiedziałem?
- Że żyjesz jak król.
- Ja pieprzę, chyba się myliłem. Nienawidzę tych ludzi.
- Ale robota dobra ..
- Witek, ja dla nich jestem taką samą częścią ulicy jak kosz na śmieci.
- Oj, się przejmujesz.
Odpowiadam spojrzeniem.
- Dobra, zaskocz ich. Czego chcą?
- Gazety oczywiście.
- A ty czego?
- Żeby traktowali mnie jak człowieka.
- To chyba ... musisz stać się gazetą ... rozumiesz?
Witka nieźle pogięło. Siedziałem tam jeszcze chwilę. Rozmawialiśmy o Bogu.
2
Rozdawanie goździków na ulicy. Wynagrodzenie 8zł netto/h. Wymogi: komunikatywność, dyspozycyjność, uczciwość, brak alergii na kwiaty, odpowiedzialność, dobra prezencja i miła aparycja. Wykształcenie: brak lub niepełne podstawowe.
Ta robota to święto kobiet. Codzienne święto kobiet. Jestem schowany za ogromnym pękiem bezpłatnych goździków i wciskam je wszystkim, jak leci. Rutyna dawania spotyka rutynę otrzymywania. Bierz kwiatek i spadaj. Pierwszy wręczam sympatycznej kobiecie, zapewne w wakacje pojedzie nad Bałtyk, lubi kokietować i dbać o siebie. A dwudziesty wciskam komuś. Może nawet nie, może tylko mi się zdawało, że go wcisnąłem. Cholernie łatwo przywyknąć. Budzik.
Dostaję dwa wózki. Mam mało czasu. Normalnie zerkam na okładkę i tył. Tym razem czytam po całości. Zapamiętuję tytuły i co bardziej poruszające kawałki. Orka zjadła swojego trenera, dobre. Minister ma poczucie krzywdy, słabe. Banki uważniej zbadają klientów, ważne. Pielęgniarki strajkują, przewidywalne. Powtarzam. Uczę się sytuacji na zdjęciach. Siódma. Jestem gotowy na poprowadzenie tej lekcji. Lekcji z wiedzy o świecie. Stałem się pieprzoną gazetą.
Czas się rozdać. Podchodzi dwudziestoletnia dziewczyna. Bardzo powoli przybliżam pismo do jej wyczekującej ręki i strzeszczam. Patrzy, jak na świra ale słucha. Podchodzą inni. Ktoś robi zdjęcie. Chichot. - Średnia miesięczna cena spotowa wynosiła 78,39 euro i wciąż była ponad dwukrotnie wyższa niż średnia z, 2009 roku ukazał się nowy longplay Robbiego Williamsa, "Reality Killed The Video Star". Dyskografię Take That zamyka krążek "The Circus", który ukazał się 1 marca. Wtedy zagłosuje nad nią Senat Kalifornii. Jeśli tak się nie sprawdzi, to jako pierwszy będę mógł powiedzieć: cóż, stary, nie udało się. Testowaliśmy jeszcze kilku zawodników, ale na dzień dzisiejszy nie mamy wiadomości, że któryś z nich zagra w rundzie wiosennej w Cracovii.
Wypaplanie całości zajmuje około minuty. Potem odtwarzam ilustracje. Trzydziesty raz jestem orką i gryzę własne, tresera, ramię. W grupie słuchaczy wczorajszy urzędas i chłopak. I mój dostawca! Przyjechał sprawdzić, czemu tak długo nie dzwonię. Nawet nie mruknął „dobry”. Zorientował się, co jest grane i chwycił za wózki. Palant. Niech je zabiera, ja ich nie potrzebuję.
Czy tak sobie to wyobrażał Witek? Pochrzaniona sprawa. Nie jestem już człowiekiem-stojakiem. Dostrzegają mnie. Odbiłem się od ludzi-przedmiotów. Od ludzi-trawników, utopionych w miejskich zielnikach. Od zaplątanych ludzi-sznurowadeł. Skundlonych ludzi-piwo, którzy cały dzień powtarzają „ej koleś, daj na piwo”.
Tracę zainteresowanie. Kombinuję. Zwykłe wiadomości to za mało. Może ciekawsza będzie gazeta jutrzejsza? Przecież większość tych wydarzeń jest przewidywalna. Zaczynam szyć: - Nie należy też samodzielnie dokonywać przeróbek czy napraw takich urządzeń. Czad, czyli tlenek węgla, jest gazem powstającym w procesie ws. "seksafery" w Samoobronie skazał na pięć lat więzienia po przyznaniu się do takich sztuczek. Powtórzę więc pytanie: po co w takim razie ta awantura? Powiedziałam jedynie, co myślę. I nie żałuję. Uważam, że w końcu atakują. Black powiedziała CNN, że orki na wolności żyją w grupach rodzinnych, a samce zostają ze swoją matką na całe życie. Kiedy samica umiera, stado zazwyczaj rozpada się.
Dochodzę do sedna - Jutro na tym skrzyżowaniu doszło do tragicznego wypadku z tramwajem.
3.
Sterczą nieruchomo. Pewnie w środku poruszeni. Kurde, przeceniłem gości. Przestali chichotać i powoli trybią ostatnie słowa. Pomogę im z deka. Inaczej się uduszą od tego móżdżenia i tyle będę miał z tej publiki. – Tak, jutro na tym skrzyżowaniu wydarzył się wypadek! Przyjdźcie odpowiednio wcześniej, żeby stanąć dogodnie do gapienia. Kilka minut później będzie trudno o dobre miejsca. Zaproście znajomych. I załóżcie porządne ciuchy, będziecie przecież w głównym wydaniu kuriera.
W końcu zajarzyli. Wczorajszy urzędas rzucił pierwszy – Proszę pana, do tej pory był pan zabawny. Ale teraz to mówi pan już całkiem od rzeczy. Skoro pan wie, co się wydarzy, to niech pan zagra w totka! – Jego głos brzęczy jak zepsuty silnik. Może się podjarał. Cholera, mam nadzieję, bo długo z nim nie wytrzymam. Równie dobrze mogę nadstawić łeb do wydechu autobusu.
- Trochę szacunku proszę. Przecież ja z sympatii wam to opowiadam. Chcę, żebyście tę wiadomość mogli zobaczyć na żywca. A to, że się zdarzy, jest prawie pewne, bo inaczej nie będą mieli co pokazać w telewizji. Nie jestem pewien miejsca, choć czuję, co tam, jestem pewien, że tutaj! – Próbuję ich przekonać. Dostawca zakosił tylko wózki. Wciąż mam na sobie firmowe ciuchy. Pomarańczowe. Rosnę z powodu czapki. Jestem bardziej jebliwy niż światła drogowe. – A poza tym jest całkiem spora szansa, że weźmiecie w tym udział!
– Zaraz, chcesz powiedzieć, że jutro zginiemy? – To ich wkurzyło. Nie sądzę, by kiedyś mieli takie krzywe ryje, przy czytaniu gazety. Pełny sukces, jestem kimś więcej. – Hej gościu, czemu nas straszysz? Kto dał ci do tego prawo? A może to zaplanowałeś, popaprańcu – rzucają pytania na przemian. Zagęścili wianek. Szczególnie agresywny robi się urzędas. Rozpycha łokciami i staje naprzeciw. Powtarza tym zrypanym głosem. – Dlaczego nas straszysz? - Po czym wyciąga swoje nikłe rączki, i pcha mnie! Jakbym był zagracającym przejście stojakiem. Zdumiony lecę na glebę. Odchodzą.
Obchodzą mnie, udając bardzo zapatrzonych. Koleś, takie „oj, muszę się zagapić” widać na kilometr! Witka jednak popaprało. Zamiast spokojnie rozegrać, to strzelił z takim pomysłem. Ciekawe, czy on miałby odwagę. Kurna, podpuścił mnie. Interesowałem ich tylko jako oszalała orka-ludojad. Czekali, aż będę gryźć ramię. I rżeli ze śmiechu.
Wstaję. Muszę odkręcić, robota nie jest zła. Kombinuję jakąś bajkę, pewnie dostawca już wszystko wypaplał. Dzwonię. – Hej, miałem dziś niezłą przygodę. Sam w to nie wierzę. Roznoszę normalnie, a tu podchodzi koleś. Wciskam mu i wypatruję następnej osoby. Ale on zaczyna opowiadać. Że ma problem z nogą, i czy mnie też może boli. Zagadaliśmy na całego. Jakoś mnie to wciągnęło, zapomniałem o świecie. Tak, zgadzam się na potrącenie pięciu dych z najbliższej wypłaty.
Odratowałem. Znowu jest dzień kobiet. Ciszę zabijam piosenkami. „Ballada z trupem, z trupem ballada/ otwieram szafę facet wypada”. Podaję kolejną garść szokujących wieści komuś. Ale spokojnie. Są okropne, ale gdzieś daleko. Spotkają Graczyka. Spadną na Grecję. Kurna, nie wiem gdzie. Nie weźmiesz w nich udziału. Raczej. Może nawet nie wręczyłem, tylko mi się zdawało. O siódmej będzie „jaka to melodia” i warka.
Nagle widzę gościa. Był wczoraj i pamięta. Student. Pewnie zacznie mnie szantażować, taki to nie ma nic do stracenia. – Dzień dobry. Już po wypadku, czy jeszcze przed? – zaczyna się pastwić. Obok tramwaj, czternastka. Mogę pokazać, że miałem rację, ale jakoś wytrzymam. – Ej, wczoraj mnie poniosło – przyznałem. Sympatycznie spojrzał. – W sumie to było zabawne. Ja nie mam żalu. Tylko ten gość, co pchnął trochę przesadził. Muszę lecieć, do jutra!
- narrator pierwszoosobowy inny niż autor, doprowadzi do odczucia, że opowiadanie nie jest twoje
- większe formy są łatwiejsze, bo nie trzeba za każdym razem konstruować świata i postaci
- większe formy są trudniejsze, bo wymagają staranniejszego planu wydarzeń i pojemnego tematu
- Szukam sposobu na przyśpieszenie pisania, próbowałem dwóch skrajnych podejść:
a) Pierwsza wersja ma być już docelowa. Pisanie jest łączone z korektą.
b) Pierwsza wersja jest pisana szybko i bez patrzenia Tekst wymaga potem przepisania i korekty
... polecam drugie. Pisanie i jednoczesna korekta wykańczają.
Co do tego:
"dorzucam ale ona nie kuma" - przecinek po 'dorzucam'
"I jeszcze ten debilny pomysł aby sądzić esbeków" - przecinek po 'pomysł'
"Chyba znudzony odwraca się i odchodzi" - przecinek po 'znudzony'
"bo już 18:30" - "bo już osiemnasta trzydzieści"
"Spoglądam głęboko w oczy Witkiem" - mogę rozumieć ten zabieg, ale na wszelki wypadek upewniam się, czy o to chodziło?
"Patrzy jak na świra ale słucha" - przecinek po 'świra'
"Średnia miesięczna cena spotowa wynosił" - a?
"Przyjechał sprawdzić czemu tak długo nie dzwonię" - przecinek po 'sprawdzić'
"Skoro Pan wie, co się wydarzy, to niech Pan zagra w totka!" - nie widzę uzasadnienia dla dużej w 'pan'
"Jestem bardziej jebliwy, niż światła drogowe" - bez przecinka
"Obchodzą mnie udając bardzo zapatrzonych" - przecinek po 'mnie'
"Zamiast to spokojnie rozegrać, to strzelił z takim pomysłem" - to/to/takim; przemyśl.
"Ciekawe czy on miałby odwagę" - przecinek po 'ciekawe'
"Interesowałem ich tylko jako oszalała Okra ludojad" - 'orka-ludojad'
"Czekali aż będę gryźć ramię" - przecinek po 'czekali'
Dla mnie wyśmienite.
Świetne fragmenty i powiązania pomiędzy niektórymi:
"Ale on udaje, że się na coś zagapił. Myśli, że tego nie widać? Że jestem jakimś debilem? Koleś, takie „oj, muszę się zagapić” widać na kilometr!
"- Żeby traktowali mnie jak człowieka.
- To chyba ... musisz stać się gazetą ... rozumiesz?"
"Pierwszy wręczam sympatycznej kobiecie, zapewne w wakacje pojedzie nad Bałtyk, lubi kokietować i dbać o siebie. A dwudziesty wciskam komuś."
"Nie jestem już człowiekiem-stojakiem. Dostrzegają mnie."
"Po czym wyciąga swoje nikłe rączki, i pcha mnie! Jakbym był zagracającym przejście stojakiem."
"Obchodzą mnie, udając bardzo zapatrzonych Koleś, takie „oj, muszę się zagapić” widać na kilometr!"
Coś mi się zepsuło i uznałem, że "ale" jest związkiem łącznym :). Poprawki wprowadzę na dniach. Co do pisania typu a lub b ... to opinia mi się zmienia raz na trzy dni (w tej sekundzie na biurku leży opowiadanie pisane od razu w brzmieniu ostatecznym). To okropne! Gorsze niż człowiek-gazeta i orka-ludojad. pozdrawiam serdecznie
Kuba, co Ty sądzisz?