Tomek wszedł do sklepu i bez rozglądania skręcił w stronę regału. Zrobił kilka kroków, przykucnął i chwycił cztery paczki muru pruskiego w skali 1:72. Odwrócił się w stronę kasy i zatrzymał. Zobaczył nową osobę. Zagubioną w pierwszym dniu pracy. Jej niepoukładane czarne włosy spadały na dziewczęce ramiona. Rozczuliła go ta niewinność obok półek z miniaturowymi czołgami. Było coś niezwykłego w życzliwości, z jaką patrzyła na żołnierzy Africa Corps. Wyrozumiałości do piątej pancernej. Czułości do PzKpfw V Pantery. Tomek ucieszył się na jej widok i podszedł. Pomyślał, że ona zawsze wygląda, jakby właśnie przed chwilą wstała. Że jest chodzącym porankiem.
Miał już coś powiedzieć, ale tylko wymienili spojrzenie. Uśmiechnął się i skrępowany oznajmił zasadniczo – Ja tylko te cztery ścianki. – Zdawał sobie sprawę ze swojej nieporadności i krępowało go to jeszcze bardziej. Nerwowym szarpnięciem spakował zakupy i w chwili płacenia powiedział – O rany, czuję się jakbym był w skali 1:300. – Gdy wracał dostał napadu śmiechu na widok napisu w autobusie „po usłyszeniu sygnału nie wchodzić„.
Wrócił do pracowni. Razem z Robertem składali makietę wysadzenia mostu w Tomaszowie Mazowieckim podczas drugiej wojny światowej.
- Słuchaj, co się wydarzyło!
- Przyjechała już dostawa katiuszy?
- Nie, to co innego. Jest nowa sprzedawczyni w sklepie!
- Ooo. Fajna?
- Powiem szczerze, stary, ona jest boska!
- Rozmawiałeś z nią? Pewnie uważa, że bagnet to rodzaj czapki ...
- Nie dałem rady.
- A kupiłeś wszystko?
- Zapomniałem farbek.
- No to dziś dokończę tylko przęsła.
Przy pracy dogadywali się bez słów. Tomek był bardzo spokojny i opanowany. Dlatego wycinał, kleił i organizował. W porównaniu z nim, Robert był świrem. Lubił malować zamaszystymi ruchami, obsypywać scenerię imitacją trawnika i doczepiać dym z waty. Przy trzeciej makiecie realistycznie odtworzył palący się czołg. Wypakował go zapałkami, przygasił światła i podłożył ogień. Po tym wydarzeniu na pewien czas się pokłócili.
O ósmej wieczorem rozbolały ich plecy od ciągłego pochylenia. Wyszli pochodzić po mieście. Leniwie spacerowali w niekrępującej ciszy. Tomek zamknął się w myślach o chodzącym poranku. Chciał ją mieć blisko i podziwiać, jak makietę obrony Poczty Gdańskiej. Odgadywał sposób, w jaki odczytała jego głupie słowa „czuję się jak w skali 1:300”. Czy to zabrzmiało jak użalanie? A może przesadna pewność siebie?
Robert wpadł na szalony pomysł, aby zainscenizować dwutygodniowy ostrzał artyleryjski przystanku PKS. - A tutaj wybucha osiemdziesiątka zapalająca – krzyknął i rzucił się na trawę. Wyrywał ją garściami a potem podpalał rozkład jazdy na oczach starych znajomych. Gdy jeden z nich powiedział, że to przesada, Robert zaczął go przedrzeźniać. Powtarzał każde jego słowo i gest, ku rozbawieniu innych. Na koniec spostrzegł siedzącego Tomka, uśmiechniętego do swoich myśli. Wtedy rzucił – stary musisz mi ją w końcu pokazać! Idziemy tam jutro razem.
Wizytę zaplanowali jak działania wojskowe. W pierwszym planie Tomek chowa się za pułkami i obserwuje do woli, podczas gdy Robert odwraca uwagę. Poprawiona wersja zakładała, że Robert przewróci półkę i zrobi bałagan, aby Tomek mógł nieoczekiwanie przyjść z pomocą w sprzątaniu.
Weszli do sklepu. Tomek z trudem opanował chęć ucieczki i odwrócił się do regału. W przeszklonym odbiciu próbował dostrzec jej fantazyjne włosy, w których zaplątywał się niezliczoną ilość razy, jej drobną figurę, którą obejmował i tulił. Nie słyszał rozmowy przy kasie, ogłuszał go własny puls. W tym czasie Robert, uradowany całą sytuacją, podszedł i powiedział:
- Cześć. Pomyślałem, że może byśmy gdzieś wyskoczyli. Ty i ja. Na przykład jutro, jak skończysz pracę. Co ty na to?