Większość z nas - baloników helowych - nie ma pragnienia, aby się wznosić, tylko aby pozostać.
Oplotłem się wokół ręki dziewczynki i wszedłem do parku. Trochę nieostrożnie przywaliłem w niskie przejście, ale przeżyłem. I to było świetne uczucie, praktycznie rozrywało mnie szczęście! Rodzina wyglądała na miłą i z pewnością mogliby mnie zabrać do mieszkania, gdzie zestarzałbym się pod sufitem. Ale to przypadkowe uderzenie w metalową bramę, obudziło we mnie chęć przygody. Tak, z pełną świadomością, że nasze wypadki nie kończą się łagodnym skaleczeniem. Obudził się we mnie balonik-zdobywca. Chciałem zostać wśród przyrody.
Widok nieba paraliżuje nas zupełnie, jak perspektywa nieskończonego upadku. Mimo to, planując uwolnienie, musiałem zmierzyć się z tą przestrzenią bez początku i końca. Ponoć jeśli odpowiednio długo patrzysz, to sklepienie wydaje się nie wklęsłe a wypukłe. Przypomina wtedy gigantyczną piłkę zawieszoną nad Ziemią. Pomogło mi to pokonać lęk – piłka ma kres.
W końcu dostrzegłem dogodną sytuację. Bardzo ryzykowną, ale najlepszą z dotychczasowych. Przed nami rozłożysty dąb. Poluzowałem chwyt. Będzie jej bardzo przykro, może powinienem pozostać. Spróbowałem pocieszyć dziewczynkę i skrzypnąłem czule. Nie wiem czy zrozumiała, nie było już czasu na wyraźniejsze sygnały. Opuściłem ciepłą dłoń i obietnicę sufitu. Rzuciłem się. Przez ułamek sekundy miałem jeszcze drugą szansę, gdy zbliżyła rękę w ratunku. Jednak skąd mogę wiedzieć, że to nie jedna z tych wariatek, która w mieszkaniu postanowi mnie wyssać i krzyczeć cienkim głosem.
Leżałem na miękkich liściach i czekałem aż posmutniała rodzina odejdzie. Dobrze, że nie wpadli na pomysł strącania mnie kasztanem, lub gałęzią. Być może zrozumieli.
Dostrzegła mnie niesamowicie gruba wiewiórka. Słyszałem historie o tym, jak zatracają się w zjadaniu darowanych przez ludzi orzechów, ale widok przeszedł moje oczekiwania. Dodatkowo miała okropne, wielkie szpony. Mimo to nie miałem wyjścia. Poprosiłem ją o pomoc w znalezieniu mi opiekuna docelowego. Najlepiej ... trochę bliżej ziemi.
Wiążąc się wokół jej łapki zawiązaliśmy pewien rodzaj umowy. Towarzyszyłem przez cały dzień. Wiewiórka z helowym balonikiem przechadzała się od jednej bramy do drugiej i wzbudzała nieprawdopodobną sensację. Ludzie, jakby przywiązani do drugiej łapki, ciągnęli poza ścieżkami i próbowali wchodzić na drzewa. W pewnym momencie zagubiłem się i już nie wiedziałem, czy od początku chodziło jej o taki ubaw, czy o kilogramy orzechów.
Hałas wystraszył białego zająca. Miękkość i czułość, która musiała spotkać się z moją wrażliwością. Poprosiłem wiewiórę - wybłagałem ją – żeby zgubiła uwagę i wypełniła swoją obietnicę. Zawsze mogłem się odwiązać, ale nie było to konieczne. Wspięliśmy się na wysoki jesion. Przeskoczyliśmy na buk. W ostatniej chwili zatrzymałem skok w kolczaste kasztany. Na koniec zawróciliśmy w liście, gdzie pozostaliśmy nieruchomo.
Gdy ustał zgiełk, zeszliśmy do mojego wymarzonego opiekuna. Miał wspaniałą naturę i usposobienie - cały był miękkością. Z pewnością wiedział, że będę rzucającym się w oczy kłopotem, ale nie zaprotestował. Nie potrafił. Musiałem sam zdecydować za nas dwoje. Nie byłem w stanie rozważyć tego rozsądnie i przywiązałem się.
Zawiał wiatr. Podrzuciło mnie i zbyt lekkiego opiekuna. Szybowaliśmy razem, coraz wyżej i wyżej, oddalając się od grubej wiewiórki, parku, Ziemi. Nie bałem się – to tylko przeprowadzka na wielką piłkę.
Świetne! :)