bajak (tak jakby)

Anka

Za górami, za lasami żyła sobie Królewna śnieżka i jej mały przyjaciel KRASNOLUDEK. Oboje się bardzo kochali, uwielbiali się razem bawić, razem śmiać, razem rozmawiać. Wszystko było piękne, ptaszki śpiewały, słonko świeciło, dzieci w ogródku się bawiły, świat wyglądał przecudnie. Nie było przemocy, gwałtu, fałszu; była tylko miłość, przyjaźń, zaufanie. Królewna bardzo lubiła krasnoludka, chyba ze wzajemnością, lecz co jakiś czas krasnoludek, wydawać się by się mogło z natury przyjazny i kochany, zawsze odpierdalał jakiś numer Królewnie Śnieżce!!!! Albo ją ugryzł w jej delikatny paluszek, albo ją pociągnął za lśniący kosmyk, albo ugryzł w mały nosek!!! Te wszystkie złośliwe incydenty w końcu zniszczyły wszystko. Ptaszki, które jeszcze niedawno tak ślicznie śpiewały zamilkły, i zesztywniały ze strachu, a później w strasznych męczarniach i ciemnościach konały, pozostawiając wspomnienie, wspomnienie, które pomału było zapominane, przez świat, który w oka mgnieniu, przerodził się w piekło; błękitne niebo zostało przysłonięte ciemnymi burzowymi chmurami, przez które zapanowała przytłaczająca ciemność, zapanowała także cisza, totalna cisza, która przynosiła strach i przerażenie, zapowiadała nadejście najgorszego zła, zapowiadała przyjście szatana, który przez dłuższy czas obejmie panowanie, władzę nad ziemią, będzie on zwiastunem jednej wielkiej Apokalipsy, która zniszczy ten ogród pełen szczęścia, miłości, zaufania. Nastąpi nieoczekiwanie punkt kulminacyjny, który będzie owocem gniewu, zdrady, krzywdy; nadejdzie moment, przed którym nie ma wyjścia, nie ma ucieczki, nie ma drzwi prowadzących do tamtego wszechświata, do tamtego RAJU. Nagle wśród ciemności i ciszy, zaczął rodzić się niebywały, przeraźliwy hałas. Nie!!!! To był krzyk, który zwiastował nadejście zła. W końcu ujawniła się z ciemności i dymu kobieta, to była czarownica, wiedźma, która zdolna byłaby do wszystkiego, ale to był tylko zewnętrzny pancerz, pancerz, pod którym kryła się wrażliwość, poczucie winy, chęć kochania i bycia kochanym, ale z drugiej strony była ona przepełniona gniewem, rozczarowaniem, chęcią zabicia, zabicia istoty, która była źródłem zła i nieszczęścia, która zniszczyła w niej cząstkę zaufania, zniszczyła jakąś część jej duszy, zniszczyła ten piękny świat, w którym ona była szczęśliwa. W jednej sekundzie uradziła się w jej kruchym i słabym sercu chęć zemsty, chęć zabicia, tego czegoś, co nazywało się kiedyś jej przyjacielem. Chwyciła krasnoludka w swoja pomarszczoną i trzęsącą się dłoń i cisnęła nim w Ziemię, w gołą Ziemię, która jeszcze niedawno była pokryta soczystą, zieloną trawą, była pokryta, kwiatami, które zawsze symbolizowały spokój, zabawę i zaufanie. Krasnoludek pół przytomny podniósł się, był zdezorientowany, nie wiedział gdzie jest, nawet nie domyślał się, co go jeszcze czeka. Wstał, chciał zapalić skręta, ale nagle ujrzał wielki cień; zaintrygowany i niespokojny zaczął mu się przyglądać, nie miał jednak pojęcia, co to takiego było. Marycha spowodowała, że zaczął pomału zapominać o rzeczywistości, pomału zaczął pogrążać się w euforii, w innym świecie, który pomógł mu zapomnieć o Królewnie Śnieżce, którą tak strasznie zranił. Ale euforia zaczęła znikać, pojawił się ból, poczuł, że coś z niesamowitą częstotliwością przygniata go. Zamroczony i totalnie zagubiony otworzył swoje małe i zakrwawione oczka, jego źrenice powiększyły się, gdy ujrzał niewyobrażalnej wielkości obcas, który raz po raz zadawał mu, co raz to mocniejsze ciosy. Był coraz słabszy, krwawił, coraz bardziej, przypominał wrak, śmieć, puszkę po piwie, która była kiedyś kopana i deptana przez niego samego. Stracił przytomność. Zobaczył tunel! Na samym początku był on ciemny, na ścianach było graffiti, przedstawiające jego urywki z życia, były one w formie puzzli porozrzucanych w nieograniczonej przestrzeni. Przyglądał się uważnie każdemu z nich; na jednym był on z fajką w ręku, a na następnym z puszką piwa, a na obrazku obok bawił się na dyskotece z jakimiś laskami, o tej samej wielości, co on sam!! Był jeszcze jeden- na tym zaś śmiał się z ludzi, śmiał się z miłości, przyjaźni, śmiał się, a zarazem pierdolił wszystko, co go otaczało, wszystko, co stawało mu na drodze do własnego szczęścia. Gdy tak wędrował po tym tunelu ujrzał światło, dobiegające z oddali, było ono tak jasne, że musiał przymrużyć, te swoje zapadnięte, zakrwawione, i pełne łez oczy. Jasność i czystość tego światła raniła go niemiłosiernie, wypalała go od wewnątrz, wypalała, jego zalety, pozostawiając tylko wady, tylko głupotę, tylko jego manię wyższości, pozostawiła tylko jego kompleksy, które później chował pod pancerzem, do którego nikomu nie pozwolił wniknąć, nikomu, nie pozwoli ujrzeć jego prawdziwego wnętrza. Wyczerpany, spragniony, zdezorientowany i zdołowany, dotarł w końcu do źródła światła, był to ostatni puzzel, puzzel, który odkrywał wszystko, puzzel, za którym kryła się jego potrzeba kochania i bycia kochanym. Pogrążył się wspomnieniach, ujrzał przed oczyma migawki, wszystkie te migawki, które zaczęły mu przypominać, jaki kiedyś był szczęśliwy, jak kiedyś było mu błogo i czysto w jego świecie, jak kiedyś mógł fruwać pomiędzy obłokami, rozprzestrzeniając radość, zaufanie, piękno, przyjaźń i miłość! To wszystko, czego mu tak bardzo teraz brakuje, to wszystko, czego teraz tak mocno pragnie. Światło znikło, na przekór jego błaganiom, jego prośbom do nieistniejącego Pana Boga, który był tylko prowizorką noszoną na łańcuszku, światło zgasło, a wraz z nim nadzieja na powrót do raju, na powrót, do tajemniczego ogrodu, w którym niegdyś bawił się z Królewną Śnieżką...
Anka
Anka
Opowiadanie · 16 stycznia 2001
anonim