Postanowiłam usmażyć sobie pomidora, kiedy zadzwonił Krzysiek z pytaniem co robię i że może jakieś piwko. Wiadomość o tym, że smażę pomidora nad wyraz go oburzyła.
- Ale po co ty go smażysz?
- No, jak to po co, żeby go zjeść. Na ciepło.
- To niedobre będzie przecież! Jajko dodaj! Albo sera!
- Kiedy nie mam, Krzysiu. Nie krzycz na mnie.
- Pomidora smaży, też coś. Muszę o tym powiedzieć Aśce.
Krzysiek się rozłącza, ale za to po chwili dzwoni Aśka i pyta dlaczego smażę pomidora. Kto by pomyślał, swoją drogą, że to takie kontrowersyjne zajęcie.
- Kanapkę sobie zrób lepiej i wychodzimy.
Zrezygnowana, porzucam posmutniałego nagle pomidora i odchodzę w ciemną noc.
***
W pijanym półmroku knajpy, w przesadnie przysłowiowych oparach dymu, na drewnianym stole leżą Asia z Krzysiem i płaczą ze śmiechu. Przez jedną straszną chwilę wydaje mi się, że powodem owego wybuchu radości jesteśmy my – mój pomidor i ja, co prawdopodobnie na resztę życia zniechęciłoby mnie do kulinarnych eksperymentów. Okazuje się jednak, że to nie to.
- Chcesz zobaczyć coś ciekawego? Zajrzyj do toalety – radzi Krzysiek.
Zaglądam do toalety, gdzie na niskim stołeczku wciśniętym w kąt za umywalką, drzemie sobie istota w przybliżeniu ludzka. Nagi tors istoty, podobnie jak jej głowa, ramiona i twarz, pokryte są gęstym owłosieniem. Jest to widok szczególny, owszem, jednak wzbudza raczej litość niż rozbawienie.
- I to on was tak śmieszy? – niedowierzam.
- Ależ, kochana, ty jeszcze nie wiesz, co to jest – Aśka przechyla się przez stół z zamiarem zdradzenia mi wielkiego sekretu. – To jest brakujące ogniwo ewolucji!!
- Mam nadzieję, że dostrzegasz wagę tego odkrycia dla polskiej nauki – wtrąca się Krzysiek.
- Ależ to jest fantastyczna wiadomość – ucieszyło mnie. – I co z nim zrobimy?
- No, właśnie nad tym debatujemy. Aśka chce go zabrać do muzeum, ja bym raczej zadzwonił do TVN-u.
Tymczasem brakujące ogniwo ewolucji chwiejnym krokiem opuszcza toaletę. Patrzymy urzeczeni, jak przeciera zaspane powieki, drapie się po brzuszku, po czym przywdziewa podkoszulek.
- Patrzcie no, zupełnie jak człowiek – rozczula się Aśka. – Może spróbujemy nawiązać kontakt werbalny?
- No pewnie, że tak – zapalam się do tego pomysłu. – W końcu to nasz przodek! Krzysiek, ty idź, zagadaj.
- Dlaczego ja? - obraża się Krzysiek. – Niech Aśka idzie, ona się lepiej zna na przodkach.
Aśka mówi, że nie pójdzie, bo po aerobiku boli ją noga, ja natomiast w obliczu protoplasty straciłam wszelką śmiałość i też nie pójdę. W milczeniu obserwujemy, jak obiekt naszego zainteresowania błędnym wzrokiem omiata lokal w poszukiwaniu, najwyraźniej, wyjścia. Znalazłszy takowe, wolnym krokiem zaczyna posuwać się w jego stronę. Czując podświadomie, że taka okazja może się już nie powtórzyć, postanawiam się jednak odezwać.
- Praojcze! - wołam mianowicie w stronę potężnej tej postaci, po czym milknę, bo nie wiem co dalej. (Przypadłość ta zdarza mi się, niestety, nader często).
Praojciec rzuca na nas nieprzytomne spojrzenie i rzecze:
- Parypreszypszypszy!
Następnie wychodzi, najpewniej polować na mamuty.
***
Grzegorz mówi, że smażone pomidory to bardzo smaczna potrawa jest, jeżeli posiada się odpowiednią patelnię oraz kulinarną pomysłowość, co mnie, oczywiście, nie dotyczy. Doszedł do tego wniosku, kiedy zobaczył jak próbowałam usmażyć jajecznicę w garnku i nie potrafiłam dostrzec w tym niczego niewłaściwego.
- Do tej pory nie dostrzegam, szczerze mówiąc. Przecież ta jajecznica się wtedy udała, a poza tym jestem zwolenniczką rozwiązań niekonwencjonalnych. Jestem głęboko przekonana, że gdyby nie tacy ludzie jak ja, to do dziś nie poschodzilibyśmy z drzew.
- Poschodzilibyśmy, Dominiko – Grzegorz pozbawia mnie złudzeń. – Przez takich ludzi jak ty, my z powrotem na te drzewa powłazimy.
***
- Domiś, kurwa, co za ludzie!!!
Nie wiem jeszcze co za ludzie i w ogóle o co chodzi, ale nauczona doświadczeniem milczę, wierząc, że zostanie mi to wyjaśnione. (Inaczej by chyba nie dzwonił?)
- Formularz, Domiś wypisuję. Na to biennale w Łodzi. I tu jest taka rubryka: o sobie. Jak mam o sobie w trzech linijkach?! Napisać?! To jest nieludzkie!
- Napisz, ze jesteś artystą wszechstronnym. Potrafisz rzeźbić, rysować, fotografować i pędzić bimber. I że masz psa Reksa oraz wujka kolejarza.
- A ty jak byś o sobie w trzech linijkach napisała?
Dobre pytanie. Może tak: na imię mam Dominika i od dziecka boję się odpływu w wannie. Też sobie kiedyś kupię psa i nazwę go Korek. W sumie to jestem hetero, ale cholera wie, czy to nie jest przejściowe.
***
Paweł odpływu w wannie się nie boi, ale za to ma kolegę, który się boi pietruszki. To jeszcze nic, podobno istnieją ludzie, którzy się boją widoku cudzych kolan, oraz tacy którzy się boją wykałaczek. Aśka na kacu lubi oglądać program pod tytułem „Idealna pani domu” i czasem rozmawia z odkurzaczem, bo ma taki fajny, co sam jeździ po mieszkaniu. Krzysiek jak się napije, to zabiera ludziom zapalniczki i nie potrafi powiedzieć, co z nimi później robi. Artur uwielbia wchodzić do sklepów i udawać, że jest głuchoniemy. Znam dziewczynę, która nie może nosić rajstop, bo dostaje od tego kataru i inną, która lubi tańczyć nago przed lustrem, dzierżąc w objęciach deskę do prasowania. Ponoć co jedenasty mężczyzna uprawiając seks z kobietą wyobraża sobie, że jest ona małym chłopcem (?!).
Więc co to niby znaczy być normalnym?
***
Tak sobie czasem myślę, że najłatwiej jest atakować czyjeś poglądy nie zadawszy sobie uprzednio trudu zapoznania się z nimi. No, ale może to nie jest żadne wiekopomne odkrycie i ludzkość funkcjonuje w ten sposób od stuleci. I w związku z tym chyba szkoda mojej życiowej energii na to, by walczyć z papieżem, który obwieszcza całemu światu, że kościół nigdy nie zaakceptuje teorii kulturowej tożsamości płci, bo próbuje ona zatrzeć naturalne różnice między kobietami i mężczyznami.
Rozmawiała gęś z prosięciem.
Opadają mi ręce i piersi, panie papieżu. Pan to chyba nie czyta za dużo.
Wiecie co, ja może jestem jakaś naiwna, ale wydaje mi się, że jak się jest głową kościoła, to należałoby czerpać informacje z jakichś wiarygodnych źródeł, zamiast wciskać ludziom kit i wmawiać im, że ta nieszczęsna, współczesna, światowa humanistyka dąży do pozbawienia ludzi organów płciowych.
***
Stoję na balkonie, piję kawę i wyobrażam sobie, że jest wiosna, bo podobno potęga umysłu jest nieograniczona. Na podwórku cztery psy atakują pustą puszkę po piwie. Walka jest zażarta, a puszka niewarta zachodu, boże, jak niewiele różni nas od zwierząt, poza tym, że potrafimy werbalizować swoje absurdalne pragnienia oraz równie absurdalne zarzuty wobec naszych oponentów. Nagle jeden z psów, zapewne samiec alfa, zauważa papierową torebkę z napisem I’m lovin’ it i uwaga całej ekipy przerzuca się w kierunku tejże. Żółtobrązowy samiec alfa jest jednak szybszy od reszty: dopadłszy torebki mnie ją w paszczy, a następnie wypluwa, podkreślając tym sposobem swój triumf.
Koniec zabawy. Każdy z psów wraca do swoich zajęć, a mnie stopy przymarzły do podłogi balkonu i żeby wejść do mieszkania muszę je sobie podważyć łyżeczką.
***
Samiec alfa okazał się samicą.
Typowe.
***
Jeśli coś w tym kraju zasługuje na poemat heroikomiczny, Krzyż Walecznych, Oskara za najlepszą ekranizację koszmarów sennych i Nobla w dziedzinie patafizyki jednocześnie, to muszą to być Polskie Koleje Państwowe i ich pasażerowie. Legendy o naszych pociągach dotarły już podobno do krajów Orientu, wkrótce polskie dworce zaludnią się zachwyconymi Japończykami pstrykającymi sobie zdjęcia na tle wagonów z czoła składu. Że ta kupa złomu w ogóle samodzielnie stoi, zakrawa o cud. A przecież bywa, że także jeździ, co kłóci się ze zdrowym rozsądkiem, prawami fizyki i grawitacji, jak również z ludzkim poczuciem przyzwoitości. Czasem jednakże przyzwoitość zwycięża i pociąg jechać przestaje, co pasażerów w żadnym stopniu dziwić nie powinno, więc jeśli okazują oni oznaki zniecierpliwienia, to zapewne tylko przez roztargnienie. Pociąg stoi sobie spokojnie w szczerym polu, wiatr hula po wagonach, przez otwarte drzwi leją się do środka strugi deszczu, informacji brak, tak samo zresztą jak ogrzewania i wody w kranach.
Jest normalnie, krótko mówiąc.
Przechodzi konduktor ze wzrokiem utkwionym w dal.
- Przepraszam pana - zagaduje go nieśmiało starsza pani w zielonym kapeluszu. – Czy jest jakaś awaria?
- Co, nie widzi pani?! – obraża się konduktor i kiwa zdegustowaną głową nad głupotą starszych pań w zielonych kapeluszach.
- A długo będziemy tak jeszcze stać? – dopytuje się nachalnie odważna staruszka. – Bo ja wizytę mam u chirurga…
- Proszę pani, wszyscy mamy jakieś wizyty u chirurga! – wybucha konduktor. Jest to chyba jakiś rodzaj metafory, bo ja na przykład nie mam dziś wizyty u chirurga, mam jedynie szalenie ważny egzamin, ale boję się odezwać. – Skąd mam wiedzieć, ile będziemy tu stać?! Jak ruszymy, to ruszymy! A jak nie, to nie!
Rozwścieczony konduktor wychodzi, przerażona starsza pani wyciąga z torebki jakieś czasopismo i trzęsącą się ręką zaczyna rozwiązywać krzyżówkę, a wąsaty pan spod okna wyraża swoją dezaprobatę kopiąc w wiszący na ścianie śmietnik. Śmietnik odpada. Speszony pan przesiada się do drugiego wagonu. Siedzący naprzeciwko mnie pryszczaty wyrostek z nudów wydrapuje scyzorykiem na siedzeniu swój punkt widzenia: jebać PKP.
Całkowicie popieram jego stanowisko.
***
Aśka i Krzysiek chcą iść na piwo, ale ja po wyżej opisanej podróży pociągiem mam anginę, epilepsję, zapalenie opon mózgowych i ucha środkowego, nie wspominając o uchu lewym i uchu prawym, oraz nieodwracalne zmiany w psychice, objawiające się, między innymi, manią prześladowczą. Więc prawdopodobnie już nigdy nigdzie nie pójdę i spędzę resztę życia przykuta do łóżka.
Aśka próbuje mnie pocieszyć i mówi, że też musi niedługo jechać pociągiem i to aż do Warszawy, więc jeśli wróci tak samo sponiewierana, to może w szpitalu trafimy na ten sam oddział zamknięty i będziemy sobie mogły razem pić kompot z wiśni i grać w warcaby.
***
Dorosłam w świecie, którego nie kumam, bo nikt mnie nie ostrzegł, że tu będzie tak chujowo. Nie pisałam się przecież na ten zakompleksiony kraj; na konserwę we władzach ustawodawczych, na makdonaldy, seriale na Polsacie i brudne chodniki; na tę szarość, która przez rysy w żelbetowych płytach spływa z sąsiada na sąsiada; na tę niską, śmieszną polskość, z której każą mi być dumną, choć jest mi jej tylko wstyd. W szkole głaskali po głowie za wypracowania o tym, że lepiej jest jednak być; za ładnie opakowaną w słowa kontestację, bez błędów gramatycznych, ortograficznych i metafizycznych; za tę samą kontestację, która wkrótce miała doprowadzić mnie na granicę obłędu. Sami mnie przecież stworzyliście; stworzyliście potwora z obgryzionymi paznokciami, dyplomem UMK i miłą buzią i ja tu teraz muszę, kurwa, żyć, więc proszę się nie dziwić, skąd we mnie ta wściekłość; ja was wszystkich będę teraz przeżuwać i wypluwać na kartkę w postaci literek, a wy zawsze możecie sobie te literki w domu powycinać nożyczkami i poukładać z nich jakieś inne słowa, na przykład arbuz, meloman albo kaloryfer.
***
Trudno jest coś zrobić, jak się ma pasywność wdrukowaną w mózg. A żeby pasywności w mózg wdrukowanej nie mieć, to chyba należałoby z daleka ominąć cały ten proces tak zwanej edukacji. Czytaj: socjalizacji. Czytaj: wpisywania w.
O, ironio. Gdyby nie akademia, nigdy nie poznałabym pojęć pozwalających mi akademię atakować. Rany boskie, oni tylu Brutusów na własnym łonie wyhodowawszy dalej trwają, no nie mogę. Trwają, kształcą i pchają do przodu, wiedząc, że własne dzieci ich wyśmieją, to jest jakiś jebany heroizm.
Jedna pani profesor powiedziała mi kiedyś, że właśnie dlatego bycie panią profesor ma sens.
- To wy macie naszą wiedzę ponieść dalej. A potem rozłożyć ją na czynniki pierwsze, zakwestionować, wyszydzić i dać światu więcej.
- Ale to będzie was bolało.
- Przecież ma nas boleć. Uczelnia to jest łuk, a wy jesteście strzały. Strzały zawrócą jak bumerang i wbiją nam się w czoło. Ale po to je przecież wypuszczaliśmy.
- Pani profesor, na pewno po to? Żeby potem same ataki odpierać?
- Dopóki możemy, będziemy odpierać. Potem wy.
- Pani w nas za bardzo wierzy.
- Wierzę. Wy już wyjścia nie macie. Wiem, czego was nauczyłam i jestem spokojna.
- Przecież my w inne strony pójdziemy.
- Owszem. Ale niektórzy z was wrócą.
- Czyżby?
- O tak. Wrócicie. Mądrzejsi niż podejrzewasz. Wrócicie, bo nie będziecie mieli dokąd pójść.
- No pięknie. Nie wiem, czy tego spodziewałam się po uniwersyteckim wykształceniu.
- A czego się niby spodziewałaś?
- Że mi życie ułatwi, a nie utrudni.
- Nie trafiłabyś tu, gdybyś chciała łatwego życia. Wiedza to jest brzemię i jeszcze nie raz w nią zwątpisz. Nie byłoby tej rozmowy, gdybym sądziła, że może być inaczej.
***
No, ale nie miało być przecież aż tak. A tu nadmiar informacji krępuje do tego stopnia, że człowiek boi się odezwać albo na każdym kroku udaje idiotę, co za feler.
***
Grzegorz mówi, że też się nad tym często zastanawia. I bardzo bawi go fakt, iż ludzie, którzy mają do systemu oświaty największe pretensje o myślowe wstecznictwo i marazm ideologiczny, są tymi samymi ludźmi, co w tymże systemie umościli sobie dość wygodne gniazdka i czerpią z niego – marne, bo marne, ale jednak – finansowe korzyści.
- Cóż. Każdy musi z czegoś żyć.
- Ty mnie tego nie tłumacz. Ja sam z tego żyję. Żyję i gardzę. Bo muszę czyjś talent, zaangażowanie i pasję określać oceną w indeksie. Obrzydliwe.
- Ano.
- I cyniczne.
- Aha.
- Wnioski?
- Wnioski miewają kioski. Mój jedyny pomysł jest taki, żeby rzucić wszystko i umrzeć z głodu. Tworząc.
- Świetne. Po prostu świetne.
- Masz coś lepszego?
Grzegorz nie ma. Ale póki co tkwi. Próbując system rozmontować od środka przy użyciu narzędzi od systemu zapożyczonych. I czekając na ciekawsze pomysły.
***
Też czekam na pomysły, bo póki co nie mam żadnych. Gdybym postanowiła napisać, co konkretnie szwankuje w polskim systemie oświaty, to prawdopodobnie nie starczyłoby mi kartek i zapełniłabym słowami również zasłony, prześcieradło oraz wszystkie ręczniki.
Tydzień temu usłyszałam w radiu frazę „prestiż zawodu nauczyciela” i popłakałam się ze śmiechu. Jak tu można w ogóle mówić o prestiżu, skoro powszechnie uważa się, że nauczycielami zostają ludzie, którym się w życiu nie udało? W efekcie zawód ten faktycznie nie przyciąga najciekawszych osobowości. Przyciąga za to masę przeciętnych umysłów, skuszonych perspektywą długich wakacji. Owe przeciętne umysły kształtują, niestety, przyszłość narodu. Formują młode umysły na swój przeciętny sposób. Wpajają chłonnym i jeszcze elastycznym jednostkom prosty przekaz: jak chcesz spokojnego życia, to rób, co ci każą i się za bardzo nie wychylaj.
Chcemy społeczeństwa obywatelskiego?
Śmieszne.
Dopóki oświata nie wyrwie się z grzęzawiska nijakości, to raczej na tym chceniu poprzestaniemy.
Się uśmiałam!
Tylko co to jest ta PATAFIZYKA? :D
"Kto by pomyślał, swoją drogą, że to takie kontrowersyjne zajęcie." - swoją drogą brzmiałoby nieco lepiej na początku zdania, choć w gruncie rzeczy nie jest takie konieczne.
"Brakujące ogniwo ewolucji tymczasem chwiejnym krokiem opuszcza toaletę." - tymczasem na początek
sporo "co" w tekście ;)
"Walka jest zażarta, a puszka niewarta zachodu, boże jak niewiele różni nas od zwierząt," - Boga z obu stron przecinkami wydzielić, a swoją drogą - nie powinien być z wielkiej?
"dopadłszy torebki mnie ją w paszczy a następnie wypluwa, podkreślając tym sposobem swój triumf." - przecinek przed "a"
"Koniec zabawy, każdy z psów wraca do swoich zajęć" - można by kropką rozdzielić jednak
" Samiec alfa okazał się samicą.
Typowe." - no tak, a idealny facet w ostatnich czasach okazuje się gejem. Pierwszym pytaniem nie jest już: jak masz na imię, tylko: jaka jest twoja orientacja/jaka jest twoja płeć. Porażka.
"A przecież bywa, że także jeździ, co kłóci się ze zdrowym rozsądkiem, prawami fizyki i grawitacji, jak również z ludzkim poczuciem przyzwoitości. Bywa jednakże" - bywa-Bywa
"Rozwścieczony konduktor wychodzi, przerażona starsza pani wyciąga z torebki jakieś czasopismo i trzęsącą się ręką zaczyna rozwiązywać krzyżówkę a wąsaty pan spod okna wyraża" - przecinek
"to może trafimy na ten sam oddział zamknięty w szpitalu i" - to może w szpitalu trafimy na ten sam oddział zamknięty
żelazobetonowych - a może: żelbetowych? trochę krótsza odmiana, wydaje mi się trochę płynniejsza.
"więc proszę się nie dziwić skąd we mnie ta wściekłość" - przed skąd przecinek
"Trudno jest coś zrobić, jak się ma pasywność wdrukowaną w mózg. A żeby pasywności w mózg wdrukowanej nie mieć, to chyba należałoby z daleka ominąć cały ten proces tak zwanej edukacji. Czytaj: socjalizacji. Czytaj: wpisywania w." - eee... mnie się wydaje, że to wcale nie społeczeństwo narzuca pasywność, a wręcz odwrotnie. W dzisiejszych czasach, jeśli coś chcesz mieć, trzeba ruszyć głową, trzeba być sprytnym, żeby się wybić - to samo. Pasywność to raczej taka wrodzona leniwość, pójście na łatwiznę. Będąc pasywnym nic ci się nie stanie, przeżyjesz sobie życie i tyle. Niektórzy lubią spokój, a pasywność pozornie go zapewnia ;) Takie moje zdanie.
O, ironio.
"Wiedza to jest brzemię" - podpisuję się pod tym wszystkimi kończynami. Im mniej wiemy, tym lepiej śpimy. A potem nam zrzucają klapki z oczu i cholera, tak wali po nich słońce, że zapomnij o odpoczynku.
"odezwać, albo na każdym" - pożegnaj ten przecinek
"udzie, którzy mają do systemu oświaty największe pretensje o myślowe wstecznictwo i marazm ideologiczny są tymi samymi ludźmi," - przed są dałabym raczej przecinek
" W efekcie zwód ten faktycznie nie przyciąga najciekawszych osobowości." - jeszcze trochę i wyszedłby ci wzwód xD
Oświata nijaka, ale sporo ludzi też jest nijakich ;) Nie przy takich systemach rosły wielkie umysły.
W poradni językowej pwn piszą, że po "no" przecinek ma być w większości przypadków. Ale nie zawsze. Tu chyba być powinien, więc wstawiam. "Bóg" może i powinnien być wielką, ale ja taką manierę mam, że piszę małą.
Co do pasywności - cóż, mnie się zawsze zdawało, że szkoła jest pierwszym stopniem wtłaczania w system. Potem jest cała reszta: kościół, wojsko, wielkie korporacje. Także - rodzina. Stajemy się trybikami w tej wielkiej machinie i tylko anarchia w głowie może nas uratować:) Takie pozostałości myślowe po czasach burzy i naporu, wzmocnione Gombrowiczem...
przy czytaniu książek to teraz różnie wygląda, wydawnictwa zrobiły się takie niechlujne pod tym względem, że szkoda gadać.
jeśli chodzi o przecinki, to dużą pomocą jest czytanie na głos. nawet Ingarden twierdził, że dzieło dopełnia właśnie jego odczyt, no i miał skubany rację.
mnie też pobrzmiewają jakieś anarchistyczne myśli, ale mimo wszystko trzeba przyznać, że uspołecznianie nie jest takie złe, tzn. jeśli człowiek potrafi wyznaczyć granice między mną a innymi, tym, co wartościowe by od nich przejąć, a co jest dla mnie zupełnie obce. o tożsamości już rozmawiałyśmy, ale to się chyba wszystko wokół niej kręci. może po prostu brakuje narzędzi, jak sobie umościć gniazdko w systemie tak, aby pozostać przy tym sobą? nie wiem, ale pofilozofować jest dobrze.
z wielką kasą - fajnie mieć kasę, bo sporo ułatwia, ale w gruncie rzeczy i bez niej można osiągnąć podobne cele. wszelkie luksusy są związane z tą wygórowaną socjalizacją, a przecież istnieje możliwość wyjechania za granicę stopem, pod namiot albo skorzystania z ofert, które się na stronach pojawiają, proponujące noclegi w domach zwykłych śmiertelników. oczywiście wczasowanie to tylko taki przykład. z ubraniami jest podobnie, nie trzeba być specjalnie bogatym, by ubierać się modnie lub by ubierać się po swojemu, wystarczy tylko poszukać dobrze.
status quo hmm... czy ja wiem, czy musi się wiązać z rezygnacją z kontestacji? życie ma wiele etapów, może mała stabilizacja w niektórych przypadkach jest konieczna. nie ze względu na zewnętrzne ciśnienie, ale własne pragnienie posiadania czegoś/kogoś, w sensie, gdy wracam z pracy przychodzi jakiś bąk i mówi: mamo, mamo pomóż mi z zadaniem albo mąż z informacją, że próbował zrobić obiad, a tu dupa, znów przypalił kartofle.
w gruncie rzeczy, człowiek nie może przeżyć całego życia sam tak, żeby okazało się ono pełne. zawsze dążymy do tego, by w jakiś sposób być związanymi z innymi, a system jednak to ułatwia. bo też głupotą wspinać się po gładkiej ścianie i z samej przekory nie korzystać z pozostawionych uchwytów.