Jak puszka po piwie wyrzucona na brzeg po całonocnej burzy wyobrażałam sobie, że mój dziecięcy nieboskłon runął na ciebie falą jasnego błękitu. Topisz się i spalasz, znikasz.
Dzisiaj obłudnie się rozmnożyło twoje kłamstwo na moje chore wyobrażenie dobra, obłapiając przegniłymi korzeniami nasze biedne ręce. Chodź, chodź, daj mi więcej - szepcze ci bezwstydnie na kuchennej ladzie. Poza zasięgiem prawdy, w ciemności waszej słodkiej autodestrukcji, a w ciepłych domach czekają żony, którym z włosów kapie ruda farba. Już wiem - będę skazana, zrobiliście ze mnie zabawkę do cierpienia. Przecież jesteśmy też my - wasze zsiniałe dzieci i nie mamy już czasu na wieczne czekanie. Musimy mimo wszystko iść przed siebie, prosto w oślepiające światło dnia. Ale coś po nas zapamiętacie - za ścianą nadal czekają nieślubni synowie, nieświadomi swojego grzechu. Kiedyś się spotkamy, mówię śpiącemu dziecku, pokażę ci jak okrutny jest świat.
Inaczej.
Ce.
Oceń ten tekst
Ocena czytelników:
Doskonały
8 głosów
Ce.
Opowiadanie
·
22 kwietnia 2010
prawdziwe (chociaż właściwie to tylko fikcja literacka) :)
dzięki za te jakże trafne parę zdań :) do następnego tekstu :)