Zwariowałam zapewne, wiem. Mam dla was niespodziankę. Niestety nie jest to milion złotych przelewanych właśnie na wasze konta. Aczkolwiek wiadomość, która powinna zadowolić. Znalazłam pomysł na opowiadanie. Znaczy, że wiem już o czym pisać. Co prawda powinnam wpaść na to przed napisaniem pierwszej części autobiografii, ale jak mówią lepiej póżno niż wcale.
Albo potwór nie potwór, ważne że dzióra. Ja mawiam wtorek nie wtorek, ważne że wódka. Bo ilekroć mam styczność z alkoholem, nigdy nie potrafię tego w pełni wykorzystać. Na przykład po osiemnastych urodzinach mojego przyjaciela nie miałam kaca, mimo iż jego ojciec średnio co dwie minuty polewał, a większość kolejek była za to, żebym miała z jego synem ładne dzieci. Miał lekko przyćmioną pamięć i zapomniał o tym, że obok mnie siedzi mój chłopak. Nie jego syn. Gdy mój chłopak zaczął podejrzewać, że nie jest jedyny w moim życiu, zewrał ze mną, a ja poszłam na dyskotekę, żeby się jakoś oderwać. Trochę zaszalałam z przyjaciółką, chciałyśmy stracić pamięć, a mimo to wciąż mam przed oczami jakiegoś pryszczatego, z którym się całowałam. Nawet pamiętam jego imię. Antek. Antonii. Trudno się zatem dziwić, że próbowałam zwymiotować wpychając sobie dwa palce do gardła, kiedy moja wątroba całkiem dobrze znosi obecność alkoholu. Waratka jedna.
W zasadzie mógł to być również poniedziałek, bo ja lubię poniedziałki, a co mi tam. Wciąż nie mogę pojąć filmu " Nie lubię poniedziałków", podobnie jak do tej pory nie czaję tego kartonu "Kurczak Pindol". Zwłaszcza odcinka, kiedy Kurczak Pindol wychodzi na spacer i zapomnina zamkąć drzwi, po czym spadają doniczki z kwiatami, bo okazuje się, że okna też nie zamknął. To raczej oczywiste, przecież przeciąg był i spadły. No bez sensu. Niektórzy jednak uwielbiają ten odcinek i cieszą się, właściwie nie wiem z czego. Ja nie mam nic do gadania, w końcu jestem tylko farbowaną rudą suką dla przyjaciół.
Czasami mówią też pani wiosna. Od kiedy założyłam żółtą bluzkę w brązowe kwiatki, nawet częściej niż czasami. Naprawdę nie wiem, jaki problem stwarza ruda kobieta w społeczeństwie. Nie słyszałam jeszcze kawału o rudych ( nie wyliczając tych o mnie), zawsze tylko blodynki. Przecież ruda to nie blondynka, a z natury jestem szatynką.Chociaż tutaj rodzice mnie nie zawiedli. Do blodynek w zasadzie nic nie mam, chociażby dla tego, że moja przyjaciółka jest blodynką. Jej rodzice za to są ciemni, znaczy mają ciemne włosy. Nie snujmy domysłów. Nie doszukujmy się też szczegółów. Prócz innego koloru włosów, niczego jej nie brakuje. Ja za to mam wiecznego pecha z dopiskiem małe cycki. No i posiadam kilka niespełnionych marzeń, które nigdy się nie spełnią, więc właściwie ich przedrostek spełnia wszystkie warunki by współżyć z moimi marzeniami.
O tym już doskonale wiecie, natomiast nie znacie moich chęci, które wyrażam owszem, w specyficzny sposób. Właściwie można wyciągnąć wnioski po historii z matmematyką. Gdyby ktoś nie wiedział o czym mówię (w zasadzie piszę), to nieważne. Nieistotne, zapomnijmy o dwóch zdaniach wstecz. Ale nie cofajcie się. W rozwoju cofają się tylko Bejnamin'y Button'y.
Znów zaczęłam pisać nie na temat. W sumie nie jest aż tak źle, o dupie marynie jeszcze nie było. Zanim jednak przestawię mój plan, muszę najpierw nadać jakiś sens poprzednim częściom. Może gdybym napisała, że sens jest ukryty gdzieś pomiędzy i czytelnik musi go znaleźć go tak, jak Wally'ego który Zwiedza Świat, nadałabym sens moim opowiadanim? Cóż, można spróbować. W końcu w bezsensie sens jest jedynym awansem, jak śpiewają chłopcy z Paktofoniki.
Wielkie STOP. Skąd ja znam ich tekst? Przecież nie słucham hip hopu. Chyba jednak straciłam kiedyś świadomość po melanżu. Jeśli tak, to mój mózg przesyła mi właśnie szyderczy uśmiech. Co do muzyki, to uważam, że jednak nie da się jej słuchać.Słuchać to można rodziców, albo pani od historii. Muzyką się delektuje, pieści narządy słuchu. Dwadzieścia cztery na dobę i siedem dni w tygdniu. Jeśli muzyka łagodzi obyczaje, to ciekawa jestem czy podryw na Acid Drinkers zakończył by się powodzeniem. Albo na taką polską Comę, czy też Darzamat. Jak narazie jeszcze mi się to nie udało, ale może nie mam szczęścia. Może na pewno. Spróbuję jeszcze z tekstem Raisą Grabaża no chodź, chodź ze mną do łóżka, ale to chyba zbyt kusząca i otwarta propozycja.
Zapewne zapaliłaby się lampka potwór nie potwór, w niejednym mózgopodobnym czymś u facetów. Nie zaprzeczam, że dziewczyn by nie było. Znam kilka takich, ktore lubią zakładać się z chłopakami, kto pierwszy poderwie dziewczynę. Byłam świadkiem takiego zakładu. Trochę mi było szkoda chłopaka, który stracił poczucie wartości przegrywając. Takie już jest to pokolenie, które się kształci. Albo kształtuje polską kulturę. Ciężko mi było się do tego przyzwyczaić, sami wiecie z resztą, i chociaż należę do tej grupy społeczeństwa, zbyt dużo wojen z płcią przeciwną, żeby się nie zgubić. Uwierzcie. Daleko nam do tych, co jeszcze pamiętają komunę dlatego, że dla nich historia to przeszłość i wyciągają z niej wnioski, a dla nas to nuda, nuda, nuda i lepiej iść się najebać. Tak jak w tej piosence SDMu to nic to nic to nic! do póki sił jednak iść, przecież iść będę iść! Tyle tylko, że zamiast iść przed siebie to my idziemy pić. Czasami żałuję, że jestem nastolatką.
Gdy byłam w szkole podstawowej podkochiwałam się w starszym, dużo starszym chłopaku. Pił piwo za szkołą, bił się na przerwach i miał bluzę z kapturem. Imponował mi, chociaż budził strach. Kiedy znalazł sobie dziewczynę żalowałam, że nie mam siedemnastu lat. Byłam tak strasznie wściekła, że nie jestem dorosła, że wypychałam sobie stanik i chodziłam na obcasach na spacer do parku. Nie chciałam zadawać się z osobami w moim wieku, więc nie miałam znajomych. Za jedenaście dni mam siedemnaście lat i spaprane wspomnienia z conajmniej połowy przeszłości, przy czym też wstręt do "osiedlowych ziomów" zapładniających matki swoich kolegów z klasy. Cieszę się więc, że przyjaciół mam w miarę normlanych, więc teraz jest lepiej, dużo lepiej.
Zrobiło się przygnęniająco. Kończę więc opowiadanie mające jakiś sens, o którym autorka nic nie wie. Podrzymując jednak tezę, szukajcie a znajdziecie. Lepiej powinnam przestać już pisać, bo wasze twarze przybrały wyraz zażenowania. Wybaczcie mi kiedyś ten wylew słów całkowicie zbędnych. Człowiek tak już ma, musi się z kimś podzielić swoją historią, a mi właśnie zdechła świnka morska i to jest smutne. Nie lubię pożegnań więc życzę wam pomyślności, żeby żadne zwierzaki wam nie umierały z głodu, a jeśli już odejdą to możecie na mnie liczyć. Bywajcie zatem!
nie ma o czym pisać, czyli autobiografii część trzecia.
Figa
Figa
Opowiadanie
·
3 maja 2010